„Po śmierci taty, mama zaczęła prowadzić hulaszcze życie. Kradła mi kuse ubrania, wracała po nocach do domu…”

Moja mama zaczęła zachowywać się jak nastolatka fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
Początkowo cieszyłam się, że mama odżyła. Jednak z biegiem czasu jej ożywienie przekształciło się w życie nocne. Kilka razy zjawiła się po wieczornym wyjściu dopiero nad ranem. Nie sprzątała po sobie, nie gotowała i nie prała.
/ 06.11.2021 05:00
Moja mama zaczęła zachowywać się jak nastolatka fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Byłam zła na mamę, że zachowuje się niepoważnie. Ale gdy zdałam sobie sprawę, że może jej zabraknąć…

Nie ma jej! Zajrzałam do wszystkich pomieszczeń i nic. Wyszła. Chyba niedawno. W powietrzu unosił się jeszcze zapach jej perfum. Nowych. Otwarta na oścież szafa straszyła wywleczonymi ubraniami, których nawet nie spróbowała ułożyć z powrotem. Pewnie znowu się spieszyła.

– Gdzie babcia? – spytałam ostrym tonem Marysię.

– Wyszła niedawno. Powiedziała, że zaraz będziesz, a ona jest umówiona i to bardzo ważne – córka tłumaczyła się przede mną, jakby to ona była winna, że moja matka wyszła, zostawiając ją bez opieki.

– Obiad jadłaś? – znowu ten ton żandarma, który przychodził mi ostatnio tak łatwo.

Mała skinęła potwierdzająco głową.

– Rosołek i coś jeszcze?

– I chlebek – odpowiedziała Marysia.

No jasne, rosół sama ugotowałam

Zaś drugie danie w wykonaniu mojej matki ograniczyło się do podania kanapek.

– Zobacz, jak babcia mi pięknie pomalowała pazurki – Marysia wyciągnęła dłonie paznokciami do góry.

Były fachowo polakierowane na niebiesko, a jeden dodatkowo ozdobiony perłowymi kuleczkami.

– To są czipsy – dodała z dumą w głosie. – W szkole wszystkie koleżanki będą mi zazdrościć.

– Chyba tipsy – poprawiłam ją.

W środku aż wrzałam. Na strojenie się i malowanie paznokci był czas, na przygotowanie porządnego posiłku lub posprzątanie po sobie – czasu zabrakło. No i to wyjście przed moim powrotem! Marysia ma dopiero siedem lat, dzieci w tym wieku muszą być jeszcze pod kontrolą.

– I tak to zmyjemy – powiedziałam do córki. – Małe dziewczynki jeszcze się nie malują.

Usta Marysi wygięły się w podkówkę, oczy zaszkliły łzami. Spojrzała na swoje pomalowane paznokcie i szybko schowała ręce za plecy, chroniąc je przed zakusami srogiej matki. Westchnęłam z rezygnacją.

Nie chciałam jej robić przykrości.

Od roku mieszkamy z moją mamą

Mam dość duże mieszkanie otrzymane w wyniku podziału majątku po rozwodzie. Mama została sama po śmierci taty. Uznałam za naturalne, żebyśmy zamieszkały razem. Ona będzie miała do kogo usta otworzyć, wypłakać się po śmierci męża, ja zresztą też ciężko znosiłam brak taty, więc świetnie się zrozumiemy.

Do tego zyskam towarzyszkę na długie wieczory i pomoc w takie dni jak dziś, kiedy przeziębione dziecko nie mogło iść do szkoły ani świetlicy. Zrealizowałam swój plan, który okazał się sukcesem… przez kilka tygodni. Potem mama zaczęła się zmieniać.

Najpierw zniknęły czarne stroje z jej garderoby. W porządku, wieloletnia żałoba po mężu jest dziś rzeczą niespotykaną, ale kilkutygodniowa to chyba jednak zbyt krótko. Nie tylko moim zdaniem. Sąsiadki zwróciły mi uwagę na ten niesłychany pośpiech, nie szczędząc kąśliwych komentarzy i dwuznacznych uśmieszków.

Potem zaczęły się wieczorne wyjścia

Do jakiegoś lokalu, na spotkanie brydżowe, do klubu fitness. Coraz częściej odkrywałam, że znikają mi z szafy bardziej wystrzałowe ciuchy. Jakbyśmy zamieniły się rolami. Bo to przecież córki podkradają rzeczy matkom, nie na odwrót.

Początkowo cieszyłam się, że mama odżyła. Jednak z biegiem czasu jej ożywienie przekształciło się w niemal hulaszcze życie. Co parę tygodni opuszczała nas na cały weekend i wracała z tajemniczą miną, bardzo zadowolona.

Kilka razy zjawiła się po wieczornym wyjściu dopiero nad ranem – w czyimś bardzo głośnym towarzystwie i mocno się musiała gimnastykować, żeby owo hałaśliwe towarzystwo zniechęcić do wizyty.

Miała w moim mieszkaniu swój pokój, ale to nie znaczy, że mogła w nim robić, co dusza zapragnie, o dowolnej porze dnia i nocy.

Tym bardziej że przecież tata, a jej mąż, dopiero co…

Coraz częściej przyłapywałam się na tym, że oceniam mamę. Gorzej, surowo ją osądzam, wręcz potępiam za to, co robi. A właściwie co ona takiego robiła? Bawiła się, korzystała z życia. Być może nadrabiała to, czego jej brakowało.

Mój ojciec nie był typem rozrywkowym. A ja wdałam się w niego – zasadnicza, poważna, raczej nudna niż zabawna. Czyżbym więc zazdrościła mamie, bo ja po rozwodzie schowałam się z Marysią w wywalczonym od byłego męża mieszkaniu jak ślimak w muszli?

Samotne wieczory przed telewizorem, z kieliszkiem wina i smętnymi refleksjami o przegranym życiu… Jednak czemu ona miałaby w tym uczestniczyć, jeżeli mogła być jeszcze szczęśliwa? Przez ostatnie miesiące czułam się, jakbym mieszkała z nastolatką, produkującą tony bałaganu i beztroski chaos, ale wnoszącą również sporo uśmiechu do mojego smutnego bytowania.

To chyba lepiej, niż gdybym musiała również nią się opiekować i nieustająco pocieszać w smutnym wdowieństwie.

No i kwestia opieki nad Marysią

Choć mama nie była niańką doskonałą i sporo miałam jej do zarzucenia, to znalazła wspólny język z wnuczką. Dopiero teraz, po jej przeprowadzce do nas, naprawdę zbliżyły się do siebie. Wcześniej ich wzajemne kontakty sprowadzały się do niedzielnych odwiedzin połączonych z obiadem i sakramentalnym pytaniem: „Co u was?”.

Teraz są jak dwie kumpelki z akademika. A sprzątanie bałaganu oraz gotowanie, to już niestety moja działka. Westchnęłam ciężko i zabrałam się za układanie ubrań w szafie, potem poszłam do kuchni, zrobiłam obiad, podałam małej i sama zjadłam.

Potem ją wykąpałam i poczytałam jej bajki na dobranoc. Godziny mijały, a mama nie wracała…

„Właściwie dlaczego się martwię? Czy to pierwszy raz? Pewnie wróci po północy, rozrzuci buty i ubrania, zje byle co i pójdzie spać. A jeżeli zacznę jej robić wymówki za pozostawienie Marysi bez opieki, wtedy z uśmiechem wytłumaczy się jakimś niezwykle ważnym spotkaniem albo nagłym telefonem, jak zwykle”.

Jednak ona nie wracała, a ja wbrew sobie denerwowałam się coraz bardziej. Zabuczał telefon.

Dzwonili ze szpitala

Mama miała wypadek samochodowy. Wpadłam jak burza do sąsiadki i poprosiłam o opiekę nad Marysią przez jedną noc. Musiałam wyglądać na zdeterminowaną i wzburzoną, bo nie zaoponowała.

Jedynie jej oczy na wieść o wypadku zabłysnęły, jakby chciała powiedzieć: „Tego się można było spodziewać przy takim trybie życia”.

Nie miałam czasu na kłótnie i wyjaśnienia. Popędziłam do szpitala. Mama była na bloku operacyjnym. Niewiele mi powiedzieli. Powinno być dobrze, ale nigdy nie wiadomo. Trzeba czekać. Usiadłam na korytarzu. Minuty wlekły się niemiłosiernie. Pomyślałam o tych wszystkich kłótniach o ubrania pożyczone bez pozwolenia, o brak porządku w domu, o późne powroty – i ogarnął mnie żal, że marnowałam czas na takie bzdury.

Przecież mama, swoją obecnością i uśmiechem, wynagradzała mi te drobne niedogodności. Przynajmniej coś się działo, odkąd ze mną zamieszkała. Dlaczego docenia się innych dopiero w sytuacjach ostatecznych? Ktoś jeszcze siedział pod salą na korytarzu. Starszy mężczyzna.

Chyba już go z mamą widziałam

– Pan…? – zawahałam się, a on, jakby czekał, aż go zagadnę pierwsza.

– Markowski, Jan Markowski – podszedł i przedstawił się, a potem zaczął się nerwowo tłumaczyć. – To nie moja wina, naprawdę. Odwoziłem Joleńkę do domu i byłby w nas wjechał ten wariat. To… drzewo wyrosło tak nagle… Boże, Boże… Zawsze przecież jeżdżę ostrożnie, a już zwłaszcza z Joleńką. Nigdy bym jej celowo nie naraził. Spotkałem ją późno, ale spotkałem. Miłość mojego życia. Nie zniósłbym, gdyby… – nie dokończył.

Po prostu się rozpłakał. Był tak nieszczęśliwy, załamany, że porzuciłam swoje ponure myśli na rzecz wyciągania „chłopaka” mojej matki z psychicznego dołka.

Na szczęście operacja przebiegła pomyślnie i po dwóch tygodniach mama wróciła do domu. Marysia była wniebowzięta, nieomal jej nie odstępowała. Również pan Janek zaczął nas regularnie odwiedzać i znikać na długie godziny w pokoju mamy, skąd dobiegały potem śmiechy i wesołe rozmowy. Jeszcze się weseliskiem skończy… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA