Mój ukochany syn niedawno rozpoczął swoją pierwszą pracę jako szofer. Skończył zaledwie dwadzieścia trzy lata. Stanowił centrum mojego świata, całe moje życie kręciło się wokół niego, oddałam mu każdą swoją chwilę. Dziś pozostało mi tylko cierpienie i ogromna pustka w sercu, której nic nie zdoła już zapełnić…
Byłam z niego dumna
Pamiętam doskonale ten moment euforii, kiedy znalazł zatrudnienie. Wydawało mi się, że to będzie jego pierwszy krok w samodzielne życie. Marzyłam, jak zaczyna układać sobie wszystko po swojemu, spotyka miłość swojego życia i tworzy własny dom. Snułam plany o tym, jak będę szczęśliwa, spędzając czas z moimi wnukami. Pomyślałam wtedy: „Jestem już po pięćdziesiątce, nie zostało mi zbyt wiele energii”. Niestety, to, co miało być początkiem nowej drogi dla Tomka, stało się jej końcem.
Gdy policjanci przekazali mi wiadomość o jego śmierci, doświadczyłam najgorszego koszmaru w swoim życiu. Nie da się opisać tego przeszywającego cierpienia, które mną zawładnęło. Miałam poczucie, że wszystkie moje wysiłki poszły na nic, a cała wcześniejsza walka straciła znaczenie.
Przestałam dostrzegać sens w czymkolwiek, a rzeczywistość wydawała się okrutnym żartem. Ale na szczęście nie byłam sama – mój brat i trzy siostry byli obecni każdego dnia, nieustannie czuwając. Byłam tak rozbita, że w pierwszych dniach po tym dramacie nawet podstawowe czynności były ponad moje siły – najmłodsza siostra musiała karmić mnie jak małe dziecko.
Zostawił nas
Wszystko zaczęło się, gdy synek był malutki. Wtedy właśnie mój partner zdecydował się nas porzucić. Zniknął bez jednego słowa. Z tego, co opowiadali znajomi, podobno kręcił się czasem po okolicy – zawsze mocno pod wpływem, w zniszczonym ubraniu, kompletnie zaniedbany.
W końcu przepadł bez śladu i myślałam, że to już koniec tej historii. Myliłam się jednak. W dniu ostatniego pożegnania mojego synka zobaczyłam mojego eks pierwszy raz od ponad dwóch dekad. Z trudem go rozpoznałam. Jego twarz była wychudzona, blada i zniszczona. Czas go nie oszczędził – alkohol i życie na ulicy, które było jego własnym wyborem, odcisnęły na nim swoje piętno.
Brakowało mi sił i motywacji na jakikolwiek ruch w jego stronę. W tej chwili wszystko było mi obojętne. Nawet gdyby sam Bóg zaszczycił ten pogrzeb swoją obecnością, interesowałoby mnie wyłącznie jedno – czy pozwoli mi połączyć się z moją pociechą.
Kolejnego dnia dotarło do mnie, że najprawdopodobniej natknęłam się na mojego byłego. Szczerze mówiąc, szok związany z jego niespodziewanym pojawieniem się pomógł mi jakoś przetrwać te najcięższe chwile. Znalazłam sobie nowe tematy do rozmyślań: zastanawiałam się nad powodem jego powrotu, miejscem pobytu i tym, czy los znów postawi go na mojej drodze.
Miałam do niego żal
Z jednej strony obwiniałam go za to, że straciliśmy syna, ale z drugiej miałam ogromną potrzebę rozmowy z nim, bo w końcu to była nasza wspólna tragedia.
Odkąd przepadł bez śladu, zaczęłam widzieć w nim źródło wszystkich problemów. Początkowo sądziłam, że Henryk przyjechał wyłącznie pożegnać się z dzieckiem. Nie byłam przekonana, czy w ogóle uda nam się porozmawiać. Okazało się jednak inaczej – zapewnił mnie o swoim stałym powrocie podczas wizyty kilka dni po ceremonii pogrzebowej.
Kiedy zobaczyłam go stojącego przed drzwiami, miałam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę. Wpuściłam go do domu i spytałam, czy napije się herbaty. Nie zareagowałam agresją ani krzykiem, choć przez tyle lat planowałam zupełnie inne powitanie. Również on nie sprawiał wrażenia kogoś, kto przyszedł szukać konfliktu. Wyglądał bardziej jak zbity pies – człowiek, któremu życie mocno dało w kość.
Poszłam do kuchni zaparzyć herbatę, a on rozgościł się w pokoju. Żadne z nas nie odzywało się przez dłuższy moment, popijając gorący napój. To ja pierwsza przerwałam ciszę:
– Co się z tobą działo przez wszystkie te lata?
– Uwierz mi, nie chcesz tego wiedzieć – powiedział ze smutkiem w spojrzeniu.
Był całkiem załamany
– Po co tu przyszedłeś, czego szukasz?
– Chciałem poznać nasze dziecko…
– Trochę się spóźniłeś z tymi chęciami – rzuciłam.
– Pojęcia nie masz, jak to wszystko wyglądało. Wróciłem jakieś cztery miesiące przed jego śmiercią.
– A co wcześniej robiłeś?
– Starałem się ogarnąć jakoś życie. Niestety, nie udało mi się – zakrył twarz dłońmi.
– Znowu zawaliłeś sprawę – wypaliłam, czując narastającą złość.
Myślałam, że zaraz mi się odgryzie, rzuci coś uszczypliwego. Ale on tylko pochylił głowę i wpatrywał się w podłogę. Gdy w końcu podniósł wzrok, zobaczyłam w jego oczach łzy.
– Przepraszam – powiedziałam mimowolnie.
– Odpuść sobie przeprosiny, nie ma takiej potrzeby. Prawda jest taka, jak mówisz. Nic mi w życiu nie wychodzi – westchnął ciężko. – Cokolwiek robię, wszystko idzie nie tak. I teraz, kiedy nareszcie pojawiła się szansa na naprawienie czegoś naprawdę ważnego dla mnie, znowu wszystko zepsułem. Gdybym został tutaj, na miejscu, sprawy potoczyłyby się całkiem innym torem…
Dotarło do mnie wtedy, że nie tylko ja przeżywam stratę naszego dziecka – Henryk też dźwiga to brzemię. Gdzieś w głowie pojawiała się pokusa, by jeszcze mocniej wbijać mu poczucie winy, ale nie potrafiłam tego zrobić.
Zobaczyłam, jak cierpi
To już nie był ten sam człowiek, który kiedyś od nas odszedł. W końcu wzajemnie się zrozumieliśmy i odpuściliśmy sobie dawne żale. Zamiast rozdrapywać bolesne wspomnienia, zdecydowaliśmy się zacząć od nowa i zbudować między sobą silniejszą więź.
Na początku często bywaliśmy razem przy grobie Tomka. Przychodziliśmy tam niemal każdego dnia i rozmawialiśmy godzinami. Z czasem zauważyłam, że mój mąż bardzo się zmienił. Przeszedł ciężkie chwile – alkohol prawie go zniszczył. Ta trudna droga nauczyła go jednak wielu rzeczy.
Ciągle prosił mnie, bym mówiła mu o naszym synu. To właśnie pamięć o Tomku pomogła nam się na nowo odnaleźć. Podczas gdy rodzina i znajomi unikali rozmów o nim, myśląc, że to dla mnie zbyt bolesne, ja przecież nieustannie nosiłam go w sercu. Tylko on potrafił to zrozumieć, bo sam też bardzo potrzebował tych opowieści o synu.
Teoretycznie tworzyliśmy znów parę, choć dla mnie to nie było takie oczywiste. Oboje przeszliśmy wewnętrzną przemianę po wszystkich tych wydarzeniach – zarówno Henryk, jak i ja, byliśmy już innymi ludźmi. Rozpoczynaliśmy coś zupełnie od nowa, a jedynym mostem łączącym nas z dawnymi czasami były wspomnienia o naszym synu.
Dałam mu szansę
Kiedyś, podczas wspólnego posiłku w kuchni, wróciliśmy do rozmowy o Tomku. Dzieliłam się z Henrykiem historiami z czasów, gdy nasz syn chodził do szkoły, opowiadałam o jego fascynacji geografią i wielkich planach związanych z odkrywaniem świata.
– To chyba rodzinne – wyrwało mu się niefortunne nawiązanie do jego alkoholowych wybryków. – Przepraszam… – dodał szybko.
– Daj spokój. Szczerze mówiąc, to nawet zabawne – odpowiedziałam, co wyraźnie ulżyło Henrykowi.
– Często myślę o nim – powiedział cicho. – Mimo że nigdy się nie spotkaliśmy, bardzo mi go brakuje.
– Rozumiem cię.
– Ty przynajmniej wiesz, że on jest tam gdzieś w górze i na ciebie czeka… A ja? Co ze mną?
– Wydaje mi się, że on już nie ma do ciebie żalu. Na pewno widzi, jak dobrze się mną opiekujesz.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek wypowiem takie słowa. Te słowa naprawdę poruszyły Henryka do głębi. Myślę, że najbardziej ulżyło mu na myśl o tym, że Tomek był w stanie go wybaczyć. Mnie też pocieszało, że po drugiej stronie znowu będziemy razem. W końcu jesteśmy jedną rodziną…
Maria, 57 lat
Czytaj także:
„Chciałam zrobić córce niespodziankę i wpadłam bez zapowiedzi. Po tym, co zobaczyłam, chyba ją wydziedziczę”
„Przy świątecznym stole chciałam błyszczeć jak gwiazda. Szwagier rozbierał mnie wzrokiem, a teść wgapiał się w dekolt”
„Myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi, wychodząc za biznesmena. Zamiast błyszczeć na firmowych rautach, szoruję gary”