„Po śmierci rodziców, brat poświęcił się opiece nade mną. Gardziłem nim, nie życzyłem sobie takiej niańki”

mężczyzna, którym zaopiekował się brat fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Jarek zrobił wszystko, by wyciągnąć mnie z domu dziecka, chociaż miał dopiero 19 lat. Próbował zastąpić mi matkę i ojca, ale ja nie chciałem litości starszego brata. Imprezowałem, piłem, brałem narkotyki. W końcu zerwałem z nim kontakt”.
/ 27.01.2022 10:34
mężczyzna, którym zaopiekował się brat fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Od zawsze irytowałem mojego brata. Rodzeństwo to chciał mieć, kiedy chodził do przedszkola. Teraz byłem dla niego wkurzającym noworodkiem. Zaryczanym, zasikanym, wymagającym ciągłej opieki, okradającym go z uwagi rodziców, niedającym spać i ogólnie upierdliwym. Nie mógł zapraszać kolegów do domu, jak wcześniej, bo albo spałem, albo wyłem. No i wszędzie wisiały pieluchy, bo to były czasy, kiedy jednorazowe pampersy były w Polsce luksusem.

Wstydził się takiego brata, jak ja

Potem wkurzałem go, bo chciałem, żeby się ze mną bawił, jakby był moją prywatną żywą lalką. Znam to z opowieści rodziców, których te historyjki chyba rozczulały. Nas zawstydzały. Ponoć jak miałem dwa–trzy lata, ciągle za nim łaziłem, czepiałem się jego nogi, a on wrzeszczał, że gnojek ma mu dać spokój albo popamięta. Trochę się uspokoiło, gdy poszedłem do przedszkola i miał mnie z głowy na kilka godzin.

Kiedy jednak ja poszedłem do szkoły, znowu się zaczęło, bo rodzice – pracujący długo – oczekiwali od Jarka, że będzie mi pomagał w lekcjach, że z niańki awansuje na korepetytora. Taka sytuacja. Jemu w głowie matura i dziewczyny, a starzy każą mu uczyć zasmarkanego szczyla czytania i liczenia. Zdolny był, więc choć mu przeszkadzałem, zdał maturę i dostał się na politechnikę. Marzył, by zostać inżynierem architektem. Ściany w jego pokoju były obwieszone szkicami i projektami.

Rodzice puchli z dumy, mając syna, który jako pierwszy w rodzinie będzie mógł się pochwalić tytułem przed nazwiskiem. Pamiętam, że kiedy Jarek przyniósł indeks, a w nim same piątki z zaliczeń i egzaminów, mama się popłakała. Pierwszy rok, zaliczony od razu, ze średnią pięć zero, co gwarantowało mu stypendium naukowe, które odciąży rodzinny budżet. Uszczęśliwiona mama zarządziła wycieczkę za miasto, żeby to uczcić.

Mieliśmy pojechać do turystycznego miasteczka w pobliżu, pochodzić po okolicy, zjeść co dobrego, pobyć ze sobą. Taki był plan, dobry plan, zwłaszcza że pogoda dopisywała. I mogło być naprawdę cudownie, gdyby w aucie taty nie odpadło koło. W trakcie jazdy. Samochód zjechał na pobocze i uderzył w drzewo. Pamiętam krótki pisk mamy, kiedy zorientowała się, że coś jest nie tak. Obejrzała się jeszcze do tyłu, sprawdzając, czy z nami wszystko w porządku, a może chcąc po prostu na nas popatrzeć. Ostatni raz…

Kiedy obudziłem się w szpitalu, byłem sam

Sam, na oddziale dziecięcym. Strasznie wtedy płakałem, chciałem, żeby zabrali mnie do rodziców, żeby ich zawołali. Jedna z pielęgniarek przytulała mnie mocno, powtarzając, że jak tylko pan doktor pozwoli, to zaprowadzi mnie do Jarka, który leżał na oddziale dla dorosłych. Z całej rodziny ja jeden wyszedłem z wypadku właściwie bez szwanku. Miałem otarcia i siniaki, założono mi parę szwów, to wszystko. Prześwietlenia i USG niczego poważniejszego nie wykazały, więc pielęgniarka zabrała mnie do brata, jak obiecała.

Jarek wyglądał strasznie. Poraniona, opuchnięta twarz, złamana ręka i obie nogi. Ale żył. W przeciwieństwie do naszych rodziców, których nie zdołano uratować. Mama zginęła na miejscu, ojciec w karetce, w drodze do szpitala. Zostaliśmy tylko we dwóch: dziewiętnastolatek i niespełna dziewięciolatek. Jarek musiał zostać w szpitalu o wiele dłużej niż ja, więc trafiłem do domu dziecka. Nie mieliśmy już dziadków ani bliższej rodziny. Znowu płakałem, jakby mnie mordowali, bo to było przerażające doświadczenia.

Straszna sytuacja, obce miejsce, dziwne dzieciaki, niby ciekawskie, a obojętne, zamiast rodziców wychowawcy, którzy z zawodowego obowiązku starali się mnie pocieszyć. Może zresztą byli naprawdę szczerzy w swojej trosce, ale niewiele mogli zdziałać. Nie sprawią przecież, że odstanie się to, co się stało, a tylko tego chciałem: by nasza rodzina była znowu taka jak wcześniej.

Jarek dzwonił do mnie ze szpitala codziennie

Obiecywał, że mnie wyciągnie z sierocińca, muszę tylko trochę poczekać.

– Wytrzymaj jeszcze trochę. Jak tylko wyzdrowieję, znajdę sposób, żebyśmy byli razem. Nie bój się, nie zostawię cię, nie pozwolę, byś tam mieszkał dłużej niż to konieczne. Pamiętaj, masz mnie.

Słuchałem jego zapewnień i obietnic, i cholernie się bałem, że to kłamstwo albo że nie będzie miał nic do gadania, jak sądy, kuratorzy, ogólnie dorośli, zdecydują inaczej. Traktowałem Jarka jak kogoś równego sobie, czyli dziecko. A on przestał nim być, gdy walnęliśmy w to głupie drzewo i straciliśmy rodziców. Jego beztroska, pełna marzeń i planów młodość prysła w tej samej chwili…

Uzbierane na komputer pieniądze wydał na prawnika, który składał wnioski do sądu o przyznanie mu opieki nade mną. Był z tym kłopot, bo sąd traktował go podobnie jak ja, czyli pełnoletniego gówniarza.

– Jak pan zamierza utrzymać brata?
– Znajdę pracę. Będziemy mieć też renty po rodzicach. Mam nadzieję, że uda mi się pozostać na studiach, ale jeśli okaże się to zbyt obciążające, zrezygnuję z nich. Najważniejsze teraz jest dobro Kamila. Straciliśmy rodziców, wysoki sądzie, ale nie możemy stracić także siebie. Innej rodziny już nie mamy.

Dzięki jego zaangażowaniu i determinacji udało mi się wrócić do domu. Byłem tak przerażony tym, że mogliby mnie znów zabrać, że nie chciałem wychodzić z pokoju, przemykałem tylko do łazienki. Jarek musiał przynosić mi jedzenie, bo kuchnia była już za daleko. Odmawiałem nawet wizyty w salonie, gdzie stał telewizor. Tak się bałem…

Mój pokój stał się schronem i azylem

Potrzebowałem czasu, by odtajać i przestać zachowywać się jak dzik. Powoli wracałem do normalności. Do szkoły, do kolegów, do zabaw na podwórku. Cóż, byłem dzieckiem, a dzieci mają niesamowitą zdolność regeneracji i adaptacji, choć nadal zdarzało mi się budzić z płaczem z koszmaru, w którym widziałem rodziców po raz ostatni. Zawsze wtedy Jarek przychodził i przytulał mnie, a kiedy nie mogłem się uspokoić, kładł się obok i spał ze mną do rana. Robił, co mógł, bym nie czuł się samotny. A co z nim? Nie zastanawiałem się nad tym.

Podobnie jak nad pytaniem, jak mu się udaje godzić opiekę nade mną ze studiami. Uczelnia była w naszym rodzinnym mieście, więc po zajęciach dorabiał, rozwożąc pizzę i roznosząc ulotki, ale pieniądze były z tego żadne. Po zsumowaniu renty po rodzicach i jego stypendium niewiele zostawało, gdy opłaciliśmy rachunki. Pamiętam dzień, kiedy Jarek wrócił do domu i powiedział, że dostał pracę. W biurze obsługi klienta, na tak zwanej słuchawce.

– Szczyt marzeń to nie jest, a klienci potrafią być ponoć wredni, może dlatego pieniądze są nie najgorsze. Stać nas będzie na coś lepszego na kolację niż najtańsze parówki.
– A co z twoimi studiami? – spytałem. Wtedy jeszcze się tym martwiłem.
– Nie przejmuj się – machnął ręką, jakby to naprawdę nie było nic wielkiego – kiedyś je skończę, jak podrośniesz i zaczniesz sobie sam dawać radę.

Uwierzyłem, że faktycznie tak myśli. Czas płynął, dorastałem i mogłem już sam się o siebie zatroszczyć. Mogłem sobie odgrzać jedzenie, a nawet zrobić jakiś prosty obiad dla nas obu, mogłem zająć się swoją nauką. Tak żeby Jarek mógł wrócić na studia i rzucić tę beznadziejną, ogłupiającą robotę w call center, o której już wiedziałem, że to obciach.

Tak, wiele mogłem, a zamiast tego wplątałem się w niefajne towarzystwo. Miałem trzynaście lat i kiedy byłem w szkole, tęskniłem za smakiem piwa, taniego wina i papierosa. Na przerwach wymykaliśmy się z kumplami, żeby zapalić za śmietnikiem. Czasami skubnęliśmy jakiegoś smarkacza na parę groszy, żeby już po lekcjach wyciągnąć się na trawie albo skulić za tym samym śmietnikiem i pociągnąć łyk alkoholu. Nie raz i nie dwa przyprowadzała mnie do domu policja, a Jarek truł.

– Nie rozumiesz, że kurator, który tu czasem przychodzi, żeby sprawdzić, jak się tobą opiekuję, w końcu cię zabierze? Chcesz wrócić do domu dziecka?
– Chcę! – wrzasnąłem mu kiedyś w twarz. – Może wtedy dałbyś mi spokój i mógłbyś wrócić na te swoje durne studia!
– Ty tępaku – wycedził – na tobie zależy mi bardziej niż na jakichkolwiek studiach.
– Akurat!

Niewiele na mnie działało. A już zwłaszcza ten cholerny spokój mojego brata, ten fatalizm, z jakim się dla mnie poświęcał.

Niech się wypcha, nie chciałem jego łaski

Niech nie zgrywa świętego. Szukałem akceptacji i jakiejś takiej bezwarunkowej miłości, której zabrakło mi po śmierci rodziców. Tyle że żadna grupa rówieśników nie obdziela nikogo taką miłością. Zawsze wymaga czegoś w zamian. Oddania, lojalności, podziwu. Pieniędzy… Wyciągałem drobne z kieszeni Jarka. Potem podbierałem kasę z kupki na rachunki. Kiedy się zorientował, pierwszy raz w życiu dał mi szlaban. Nie tłumaczył, nie prawił kazań. Zabrał mi telefon, nie pozwolił wychodzić po szkole.

Pewnie, mógł sobie zabraniać, kiedy był w domu. Ale kiedy wychodził do pracy, robiłem, co chciałem. Zapraszałem kolegów, którzy siedzieli u mnie, piliśmy i popalaliśmy razem, póki nie wrócił i nie wyrzucił ich z domu. Aż raz to on kogoś przyprowadził. Dziewczynę. Nawet ładną i miłą. Nie traktowała mnie jak dzieciaka, tylko normalnie ze mną rozmawiała. Ale gdy usłyszałem, że spotykają się już od jakiegoś czasu i planują razem zamieszkać, jakby diabeł we mnie wstąpił.

– Co? Tutaj? Żartujesz? Będziesz tu sprowadzał jakąś dziewuchę? Nie ma mowy!

Od tamtej chwili traktowałem ją okropnie. Gdy tylko widziałem ich razem, byłem naprawdę wredny. W końcu Kamila przestała się u nas pojawiać, a mój brat chodził z zaciętą miną i nieobecnym spojrzeniem. Wygrałem. Moje na wierzchu. Miałem tę satysfakcję. Nie jestem zazdrosny, gdzie tam, ale nikt nie zajmie w jego życiu ważniejszego miejsca ode mnie.

W ogóle mnie nie obchodziło, że Jarek to normalny, dorosły facet, który potrzebuje kogoś więcej niż tylko młodszego braciszka. I czegoś więcej niż nasza porąbana relacja. Że ma prawo założyć rodzinę i być szczęśliwy, a nie do śmierci robić za moją niańkę. A może wiedziałem i dlatego „uatrakcyjniałem” mu życie na wiele sposobów, testując, ile zniesie?

Nie uczyłem się, ledwie zdałem egzaminy do liceum, a potem leciałem na średniej dwa z kawałkiem, byle tylko przejść do następnej klasy. Jarek rozmawiał ze mną godzinami, tłumaczył, że robię błąd, że będę żałował. Miałem to gdzieś. Totalnie zlewałem jego rady i przestrogi. Sam tego nie rozumiałem, bo na logikę biorąc, wiedziałem, że jeśli się nie nauczę, to nie zdam dobrze matury i nie pójdę na studia. Wiedziałem, że jak szesnastolatek pije i pali niemal nałogowo, to głupio robi. A jednak dalej to robiłem. Na złość bratu. Bo mogłem. Bo… bo to wszystko jego wina!

Uświadomiłem to sobie któregoś dnia. Tak, to była jego wina. Że zostaliśmy sami. Gdyby nie ten jego piękny piątkowy indeks, nie pojechalibyśmy na tę głupią wycieczkę i nic złego by się nie stało. Nie byłoby wypadku, rodzice nadal by żyli, nadal by mnie kochali i wychowywali, tak jak być powinno. Nie zostałbym sierotą przed dziewiątymi urodzinami.

Od tamtej chwili dawałem mu już popalić na całego

Sięgałem już nie tylko po papierosy i alkohol. Przerzuciłem się na najtańsze narkotyki, potem na dopalacze, po których dwa razy wylądowałem w szpitalu. Kiedyś Jarek przyłapał mnie w pokoju z jakąś panną. Nawet nie znałem jej imienia, sprowadziłem ją do chaty tylko po to, żeby wkurzyć brata. Bo mogłem. Bo miałem taką moc. Bo chciałem go ukarać za to, co mi zrobił!

Nie zdałem matury. Poszedłem do jakiejś badziewnej szkoły policealnej, żeby choć zrobić technika z logistyki. Żeby móc pracować gdziekolwiek, bo bez średniego wykształcenia naprawdę ciężko coś sensownego znaleźć. Wyprowadziłem się z domu, wynająłem pokój w mieszkaniu studenckim, roznosiłem ulotki za grosze i żyłem z dnia na dzień. Prawie nie utrzymywałem kontaktów z bratem, choć ten co miesiąc wysyłał mi trochę pieniędzy na konto. Jego wola. Słał, to korzystałem.

Co roku chodziłem też na cmentarz, w rocznicę śmierci rodziców, by zapalić im znicz. Na tyle mogłem się zdobyć. Tamtego dnia natknąłem się na Jarka, który siedział na ławeczce przed skromnym pomnikiem. Już miałem rzucić jakąś drwiącą uwagę, kiedy usłyszałem, że coś mówi. Nie widział mnie, bo stanąłem za marmurowym kolosem w kolejnym rzędzie nagrobków, jednak doskonale go słyszałem.

– Przepraszam. Fatalnie pokierowałem jego życiem. Nie umiałem was zastąpić w ani jednej rzeczy. Nie umiałem być ani rodzicem, ani bratem, ani przyjacielem… To wszystko moja wina, gdybyśmy nie świętowali, gdybyśmy nie pojechali na tę wycieczkę, dzisiaj bylibyście z nami…

Słyszałem, jak płacze. Pierwszy raz w życiu. Wcześniej myślałem, że się z tym kryje, bo ja mam prawo płakać, a on jest już za stary na łzy, a potem, że po prostu niczego nie czuje, że jest jak robot. Kretyn, niewrażliwy, egocentryczny gnojek… Teraz podszedłem do niego i pierwszy raz to ja jego objąłem. Wystraszył się, ale kiedy zorientował się, że to ja, nie próbował się odsunąć.

Porozmawialiśmy naprawdę szczerze. Kolejny pierwszy raz. On mówił o poczuciu winy i brzemieniu odpowiedzialności, z którymi borykał się od tylu lat, o żalu z powodu niezrealizowanych marzeń, o bólu, samotności, o wkurzającej bezradności, o tym, jak to jest dorosnąć za szybko. Ja mówiłem o tym, jak to jest mieć rodziców za krótko, jak winiłem go za wszystko, za wypadek, za naszą nędzę i tragedię, choć że to robię, uświadomiłem sobie całkiem niedawno. Jak go nienawidziłem, że jest nadal taki idealny, taki niezłomny.

Przepraszaliśmy się wzajemnie i płakaliśmy

Zaczynamy budować naszą relację na nowo. Powoli, krok po kroku. Dopiero teraz, kiedy jestem dorosły i żyję na własny rachunek, rozumiem, ile Jarek dla mnie zrobił, ile poświęcił. Chcę zdać maturę i iść na studia. Zaoczne, bo muszę pracować. Chcę pokazać mojemu starszemu bratu, że nie poświęcił się na darmo. Chcę, żeby był ze mnie dumny. Nie będę zmarnowanym facetem, który wyrósł ze zmarnowanego dzieciaka.

Za pół roku Jarek bierze ślub. Z Kamilą, która nie mogła o nim zapomnieć, więc kiedy zniknąłem z horyzontu, ich relacja odżyła. Skoro zgodziła się, żebym był drużbą, chyba nie ma już do mnie tak dużego żalu. Będę dobrym szwagrem. I stryjkiem, gdy przyjedzie pora. Odwdzięczę się bratu za to, co mi dał. Rodzinę… 

Czytaj także:
Firma jest na skraju bankructwa, ale moja żona nadal kupuje drogie ciuchy
Po śmierci taty, mama czciła go jak świętego. A on... miał nieślubnego syna
Okradałem dziadka, bo myślałem że mama ma raka. A ona kłamała

Redakcja poleca

REKLAMA