Spoglądałam na zegarek, wyczekując dzwonka do drzwi. Nie mogłam spać ani jeść, odkąd się dowiedziałam, że Michał wraca do domu. Denerwowałam się tak bardzo, bo nie miałam pojęcia, jak teraz ułożą się nasze relacje. Niedługo potem się przekonałam, że nie mamy szans.
Michał nigdy nie był łatwym dzieckiem, zawsze sprawiał nam mniejsze lub większe problemy.
Mój mąż potrafił go okiełznać
Prawdę mówiąc, Waldek był jedyną osobą, której Michał słuchał. Z moją opinią nie liczył się w ogóle. Nie umiałam do niego dotrzeć, może dlatego, że nie byłam jego biologiczną matką. Michał miał pięć lat, kiedy poznałam Waldka. Rok później się pobraliśmy, a ja adoptowałam Michała.
Ale choć uznałam go za własne dziecko, nigdy nie było między nami właściwej relacji. Mimo moich usilnych starań pozostałam macochą, ze wszystkimi złymi konotacjami. Życie i czas płynęły. Nasza rodzina przetrwała wiele burz, a nawet sztormów. Dom wciąż trwał mimo wszystko, a Michał dorastał i zawsze miał dokąd wracać.
Właśnie tutaj, do domu. Wszystko runęło jak domek z kart, kiedy Waldek zmarł na zawał serca.
– To wszystko twoja wina! – krzyczał zrozpaczony Michał, nie zauważając, że z nerwów ledwo trzymam się na nogach i zalewam łzami. – Mogłaś bardziej o niego dbać, postarać się!
– To nie tak… Przecież to mogło się zdarzyć każdemu, synku… – tłumaczyłam, starając się zachować spokój i okazać Michałowi zrozumienie.
Nieodwracalnie stracił przecież najważniejszą osobę w swoim życiu.
– Nie jestem twoim synkiem! – odwarknął i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Czułam, jakby serce pękło mi na milion kawałków
Może nie wszystko układało się tak, jak należy, ale kochałam Michała. Poświęcałam mu wiele czasu i wysiłku, wszystko robiłam z myślą o nim. Był moim jedynym dzieckiem – innego nie miałam i mieć nie mogłam, bo mimo wieloletnich starań nie udało mi się zajść w ciążę.
Nie wiem, może świadomość, że Michał jest moją jedyną szansą na macierzyństwo, dawała mu jakąś władzę nade mną. Ja nie umiałam być twarda wobec niego, on bezwzględnie wykorzystywał moją słabość.
– Zobaczysz, że będziesz miała z nim problem – ostrzegała mnie siostra. – Zawsze miał cię gdzieś, a teraz, kiedy zabrakło Waldka…
– Przestań – ucinałam takie gadanie. – Przecież to moje dziecko. Dogadamy się jakoś, po prostu musimy.
– Oby. Ale bądź ostrożna. Słyszysz? Nie wzruszaj ramionami. Musisz go trzymać krótko. Nie daj sobie wejść na głowę. Nie daj sobą pomiatać, bo będzie coraz gorzej i gorzej. Rozumiesz?
Wiedziałam, że ma rację
Powinnam była dopilnować Michała, żeby skończył szkołę, zdobył jakiś zawód, wyszedł na ludzi. Ale poległam, a Beata wykrakała. Kiedy Waldek zmarł, Michał był w ostatniej klasie liceum. Tuż po pogrzebie zaczął wagarować, odpuścił sobie naukę, maturę.
Złe stopnie, uwagi, telefony od wychowawczyni, rozmowa z dyrektorem, ostatnie ostrzeżenia, wreszcie wydalenie ze szkoły. W efekcie Michał nie zdobył nawet średniego wykształcenia, więc o podchodzeniu do matury nie mogło być nawet mowy.
– Tata byłby bardzo zawiedziony – wzdychałam ciężko, mając nadzieję, że może to go ruszy.
Nie ruszało. Dzień w dzień obserwowałam zza firanki, jak nasz syn przybija piątkę z kumplami, których nie znałam, a potem wsiada do zdezelowanego golfa i odjeżdża. Nie miałam zielonego pojęcia, dokąd ani po co. Aż do momentu, kiedy do drzwi naszego mieszkania zapukała policja. Michał z kolegami dokonał napadu na pobliski sklep i tak bardzo pobił właściciela, że ten doznał poważnego uszczerbku na zdrowiu.
Jak miałam dopilnować zbuntowanego młodego osiłka, który totalnie mnie lekceważył i nigdy nie traktował jak matkę? Płakałam, kiedy szedł do więzienia, ale w głębi duszy miałam nadzieję, że ta trudna lekcja wyjdzie mu na dobre.
– No to masz kilka lat spokoju – ironizowała Beata, kiedy zaprosiłam ją na herbatę już po procesie.
Nie lubiłam przebywać sama w pustym mieszkaniu, w którym wszystko przypominało mi zmarłego męża i „synalka przestępcę”, jak mówiła Beata.
– Przestań, nie mów tak, każdy ma prawo się pogubić – usprawiedliwiałam Michała, bo czułam się winna.
Tak, gdybym lepiej wywiązywała się z obowiązków macochy, gdybym była bardziej konsekwentna, odważniejsza…
Dostrzegałam coraz więcej swoich błędów
Czasu nie dało się jednak cofnąć. Mogłam tylko wierzyć, że Michał w więzieniu zmądrzeje, zrozumie, że nie tędy droga. Miesiące mijały, zmieniając się w lata… Na krótko przed wyjściem Michała na wolność moje życie niespodziewanie się odmieniło. I to na dobre. Poznałam dobrego, uczciwego i czułego człowieka, i po raz pierwszy od śmierci Waldka pomyślałam, że jeszcze mogę być szczęśliwa.
Zaczęliśmy z Arkiem snuć plany na wspólną przyszłość Chciałam wypełnić jego obecnością pusty dom, który wysprzątałam do cna po tym, jak zostałam sama. Wciąż jednak zwlekałam z podjęciem decyzji.
– Zaczekajmy, aż Michał wróci i oswoi się z sytuacją – tłumaczyłam Arkowi. – Nie chcę stawiać go przed faktem dokonanym.
Prawdę mówiąc, bałam się reakcji Michała. Wiedziałam, że potrafi być porywczy. A jak poczuje się zraniony, to może zareagować gwałtownie.
– Chryste, przecież masz prawo ułożyć sobie życie na nowo, po swojemu – przekonywała Beata. – Michał musi to zaakceptować, nie jest już małym dzieckiem.
Może, może, ale i tak nieustannie się zadręczałam. Dniami i nocami. Mieszkanie należało także Michała. Wychował się w nim, tu był jego dom. Czułam, że powinnam zapytać go o zdanie, i dlatego cierpliwie, choć jak na szpilkach, czekałam na dzień, w którym wróci do domu…
Ciszę przerywało tykanie zegara, a ja przemierzałam salon w tę i z powrotem, co rusz zatrzymując się przy oknie i zerkając zza firanki na podwórze kamienicy. W końcu – zmęczona wyczekiwaniem i narastającym napięciem – usiadłam w fotelu i odpłynęłam.
Z drzemki wyrwało mnie walenie do drzwi. Z łomoczącym sercem pobiegłam do przedpokoju. Dłonie mi drżały, gdy przekręcałam klucz w zamku.
– No, wreszcie! – usłyszałam znajomy głos i znajomą pretensję.
Michał rzucił torbę na podłogę i zamknął mnie w uścisku
Śmierdział papierosami i potem. Serce waliło mi jak szalone. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Z jednej strony cieszyłam się, że syn zdobył się na taki gest czułości. Z drugiej czułam dziwny niepokój.
– Cieszę się, że jesteś, naprawdę – wydusiłam końcu, podnosząc jego torbę i odkładając ją na komodę.
– Idę pod prysznic, a ty możesz zaparzyć herbatę – rzucił łaskawie Michał, a potem zamknął się w łazience. Usłyszałam szum wody i głośne, przeciągłe westchnienie ulgi. Cieszył się, że wrócił. Nie chciałam burzyć w nim tego poczucia zadowolenia, ale czekała nas poważna rozmowa na temat przyszłości.
Wprawdzie Michał był już dorosły i nie musiałam z nim konsultować swoich życiowych zamiarów, niemniej byliśmy rodziną i mieszkaliśmy razem. Przetrwaliśmy, lepiej czy gorzej, wiele wspólnych lat. Postawiłam dzbanek z herbatą na stole i nasłuchiwałam. Niebawem w salonie zjawił się owinięty moim szlafrokiem Michał.
– Pożyczyłem, sorry! – parsknął śmiechem, usiłując naciągnąć na nadgarstki przykrótkie rękawy.
– W porządku, nie ma sprawy – odparłam, zachowując kamienną twarz.
Byłam tak zestresowana czekającą nas rozmową, że nie byłam w stanie się uśmiechnąć.
Oczywiście nie umknęło to uwadze Michała
– Coś nie tak? – zapytał, obrzucając uważnym wzrokiem salon.
– Musimy porozmawiać… na temat tego, jak… jak teraz będzie… – jąkałam się, nerwowo skubiąc rąbek spódnicy.
– Widzę, że się tu pozmieniało – burknął Michał. – Nie ma rzeczy ojca…
– Przepraszam, ale przebywanie wśród tego wszystkiego, co mi o nim przypominało, było zbyt bolesne. Mówię o przedmiotach codziennego użytku, bo oczywiście pamiątki jak zdjęcia zachowałam dla ciebie, więc… – urwałam i spuściłam głowę.
Znowu poczułam się winna. Czemu zawsze w jego obecności czułam się tak, jakbym zrobiła coś złego? Michał mruknął coś w odpowiedzi, a potem upił łyk herbaty.
– Jeśli chodzi o to, jak teraz będzie – podjął temat – to możesz być spokojna, pójdę do roboty, nie bój się, nie będziesz musiała mnie utrzymywać.
Kurczę, o tym nawet nie myślałam, nie to mnie martwiło najbardziej.
– Poznałam kogoś – wypaliłam.
Wypowiadając te słowa, nie sądziłam, że będą miały aż tak ogromną siłę rażenia. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Michał zerwał się z krzesła, przewracając stół. Dzbanek z wrzątkiem wylądował na moich kolanach. Krzyknęłam z bólu, a potem instynktownie uciekłam z pokoju. Wbiegłam do łazienki, wciąż dusznej po niedawnej kąpieli Michała.
Zamknęłam się od środka i natychmiast zdarłam klejącą się do ud spódnicę. Na mojej skórze wykwitały bolesne bąble, a po policzkach płynęły łzy.
– Ej, Tamara. Wszystko w porządku? – Michał zapukał do drzwi. – Przepraszam, nie chciałem…
Nie odpowiedziałam, nie byłam w stanie
Kiedy wreszcie zdobyłam się na odwagę i wyszłam, mieszkanie zalewał półmrok. Na podłodze w salonie leżał mój szlafrok, a wokół walały się potłuczone filiżanki. Michała nigdzie nie było. Najwyraźniej wyszedł z domu, co było mi na rękę.
Musiałam się uspokoić i doprowadzić do porządku. Przetrząsnęłam apteczkę i znalazłam jakąś maść na oparzenia. Nawet nie sprawdzałam, czy nie jest przeterminowana. Skóra na udach niemiłosiernie piekła, ale ból łatwiej było mi znieść niż lęk. Nie opuszczał mnie przez cały wieczór. Nie wiedziałam, dokąd poszedł Michał ani kiedy wróci. A przede wszystkim, jak się zachowa. Wybuchł, bo go zaskoczyłam. Niby przeprosił, ale co dalej?
Zawsze sprawiał problemy, ale teraz był kimś innym, obcym, pożegnałam chłopaka, wrócił mężczyzna z wyrokiem na koncie. Nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać. Liczyłam naiwnie, że w więzieniu nauczą go rozumu. A jeśli nauczył się tam tylko, jak być lepszym bandytą? Dochodziła pierwsza w nocy.
Byłam zmęczona, nie miałam już siły czekać na Michała. Postanowiłam się położyć i w tym samym momencie trzasnęły drzwi wejściowe. Wstałam i po cichu podeszłam do drzwi sypialni. Przez szparę obserwowałam zataczającego się syna.
– Wróciłem! – ryknął tak głośno, że wzdrygnęłam się ze strachu.
Pomyślałam o Waldku
Nie takiej przyszłości oczekiwał dla swojego syna. Oboje staraliśmy się, by wyrósł na dobrego, porządnego człowieka. Nie na przestępcę, gwałtownika i pijaka. Kuliłam się pod kołdrą i bałam się tego młodego mężczyzny, którego przed laty uznałam za swojego syna. Nie tak to miało wyglądać, nie tak powinno być między nami. Czułam się sterroryzowana już po jednym dniu. Co będzie po miesiącu, roku?
Boże… Nazajutrz wstałam bardzo wcześnie, chcąc wyjść do pracy, zanim Michał się obudzi. Ze względu na oparzenia nie byłam w stanie nałożyć dżinsów. Włożyłam więc pierwszą z brzegu sukienkę i wymknęłam się z domu. Dopiero wtedy odetchnęłam. Im dalej od mieszkania i Michała, tym czułam się bezpieczniej, spokojniej.
Opadały nagromadzone od wczoraj emocje. Wyjęłam z torebki telefon i zerknęłam na wyświetlacz. Pokazywał pięć nieodebranych połączeń od Beaty i drugie tyle SMS-ów od Arka. Oboje wiedzieli, że wczoraj Michał wyszedł z więzienia. Martwili się o mnie, a ja dałam im powody do większej troski, nie odbierając telefonu. Nie miałam jednak do tego głowy.
Nie chciałam tłumaczyć się Arkowi ani przyznać, że Beata miała rację. Tylko co powinnam teraz zrobić? Z jednej strony chciałam chronić syna, tak jak to robiłam przez większość jego życia. Z drugiej zaś sama czułam się zagrożona. Michał nie był aniołem. Pyskował, stawiał się, bywał wulgarny i arogancki, ale nigdy wcześniej nie był wobec mnie agresywny.
Jeżeli już dochodziło do spięć, to kończyło się na przekleństwach i trzaśnięciu drzwiami.
„Wszystko OK, pogadamy później” – wysłałam do nich kłamliwego SMS-a.
Nic nie było OK. Niemniej postanowiłam dać Michałowi ostatnią szansę i po powrocie do domu podjąć jeszcze jedną próbę rozmowy. Dłonie mi drżały, gdy wsuwałam klucz do zamka. Z wnętrza mieszkania dochodziło dudnienie głośnej muzyki.
– Możesz to ściszyć? – stanęłam na progu pokoju syna i próbowałam przekrzyczeć płynące z dwóch głośników ryki.
Michał od razu wyłączył muzykę, a potem wstał i podszedł na tyle blisko, że prawie mnie dotykał.
– Był tutaj ten twój kochaś – wycedził przez zęby, patrząc na mnie z góry.
Jego oczy się zwęziły, jak u drapieżnika przed atakiem. Bałam się. Chciałam uciec.
– Widzę, że szybko poradziłaś sobie z żałobą po tacie…
– Przecież wiesz, że minęło kilka lat… – wydukałam, walcząc z narastającą paniką i bezwiednie się cofając.
– Tylko kilka lat – burknął Michał, a potem błyskawicznie złapał mnie za nadgarstek i pchnął na ścianę. Na moment zaparło mi dech, potem zgięłam się w pół i rozkaszlałam. Przesadził. Zdecydowanie. Nie będę mu się tłumaczyć z moich prywatnych spraw. Nazywałam go synem, ale od dawna nie było między nami prawidłowej więzi.
Może nigdy jej nie było. Może istnieją takie rany i traumy, których nikt ani nic nie jest w stanie ukoić. Starałam się zastąpić mu matkę, ale poniosłam porażkę. Razem z Waldkiem pozwalaliśmy mu na zbyt wiele, byle wynagrodzić mu doznane od losu krzywdy, co okazało się zgubne w skutkach. Michał chodził po pokoju, wyraźnie wzburzony, nakręcony.
Był o włos od wybuchu agresji
Boże, brał coś? Naćpał się? Zaczęłam powoli i tym razem świadomie przesuwać się w stronę drzwi.
– Jak mogłaś?! – wrzasnął.
Nie zdążyłam zrobić nawet kilku kroczków, gdy spadł na mnie pierwszy cios. Poczułam ciepłą wilgoć płynącą po brodzie. Krew… Byłam przerażona. Bałam się, że już nie wyjdę z tego pokoju. Kiedy Michał przymierzał się do kolejnego ciosu, ktoś z hukiem wparował do środka.
– Zostaw ją! – rozpoznałam głos Arka.
Miałam mdłości i mroczki przed oczami. Ktoś objął mnie i dźwignął w górę.
– Widzisz, kochana… Nie powiem: a nie mówiłam – to była Beata.
– Wynocha z mojego domu! Won! Wszyscy! – darł się Michał.
Jakby coś go opętało. Beata poprowadziła mnie do drzwi.
– Idźcie do samochodu i wezwijcie policję – poinstruował Arek. – Ja z nim zostanę, dopóki nie przyjadą.
– Uważaj na siebie – szepnęłam.
Kiedy opuszczałam z siostrą mój dotychczasowy dom, jeszcze nie płakałam. Łzy popłynęły, gdy schodziłyśmy po schodach, a z mieszkania dobiegły nas odgłosy szarpaniny i kłótni. Bałam się o Arka. Czy jego dorosły gniew poradzi sobie ze wściekłością młodego byczka? Beata posadziła mnie w zaparkowanym na podwórzu aucie.
Sama oparła się o maskę i wyjęła telefon
Byłam tak roztrzęsiona, że docierały do mnie zaledwie strzępy słów i obrazów. Wszystko działo się dziwnie szybko – jakby ktoś wcisnął przewijanie na podglądzie w starym odtwarzaczu VHS. Po kilku minutach na podwórze wjechał radiowóz. Zabrali Michała. Coś wykrzykiwał w moim kierunku, ale nie rozpoznawałam znaczenia słów.
Szumiało mi w uszach, świat dokoła wirował.
– Dobrze się czujesz? – Arek usiadł na miejscu kierowcy.
– Zabierz mnie stąd – wymamrotałam.
Tę noc spędziłam w mieszkaniu Arka.
Bardzo długo rozmawialiśmy. Zaproponował, żebym zabrała swoje rzeczy i przeniosła się do niego. Dotychczas nie braliśmy tego pod uwagę, ponieważ Arek mieszkał w małej kawalerce, a ja zajmowałam przestronne trzypokojowe lokum w kamienicy.
– Michał pewnie znów dostanie wyrok – westchnęłam. – Tak mówił policjant...
– Może tak, może nie, nawet jeśli, kiedyś wyjdzie i znowu zacznie sprawiać problemy. Chcesz mu pozwolić, by nieustannie zatruwał ci życie? Chcesz, by znowu cię pobił? Gdybyśmy się nie zjawili, strach pomyśleć, co by ci zrobił! Musisz się od niego odciąć. Im szybciej, tym lepiej.
Przykre, tragiczne, smutne, okropne, ale… prawdziwe. Michał wystarczająco już napsuł mi krwi. Skrzywdził mnie jak nikt inny. Przysięgałam jego ojcu i sobie, że się nim zaopiekuję, ale skoro nie chce mojej opieki, pora zatroszczyć się o siebie. Byłam głupia, myśląc, że wyjdzie z więzienia odmieniony i wszystko ułoży się jak w bajce.
Tej nocy podjęłam najtrudniejszą decyzję w moim życiu. Postanowiłam zerwać z poczuciem winy, z nierealnymi przysięgami, z naprawianiem czegoś, czego nie zepsułam, z walką o Michała z… Michałem. Być może kiedyś syn za mną zatęskni, może zechce się pogodzić, odnowić kontakt, wtedy przyjmę go z otwartymi ramionami, choć na moich warunkach.
Ale już dość. Teraz muszę zadbać o siebie i swoje życie. W małej kawalerce, ale bezpieczna i kochana.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”