„Po śmierci mojego brata, mama pogrążyła się w żałobie. I tak trwa w niej od lat. Zmarły obchodzi ją bardziej niż żywi”

kobieta pogrążona w żałobie fot. Adobe Stock, aletia2011
„Zuzi jest przykro, że babcia nigdy nie przychodzi do niej na urodziny. Próbowałem jej wytłumaczyć, że ten dzień kojarzy się babci ze smutkiem i woli być wtedy sama, ale chyba nie zrozumiała. Prawdę mówiąc, ja też nie rozumiem. Jak można tak lekceważyć dziecko?”.
/ 17.04.2022 06:16
kobieta pogrążona w żałobie fot. Adobe Stock, aletia2011

Niedługo dwudziesty siódmy kwietnia… Tego dnia zmarł Paweł, mój starszy brat, pogrążając w żałobie całą naszą rodzinę. A najbardziej mamę.

Przyszedłem na świat pięć lat po nim. Dla mnie dobrze: najpierw był moim opiekunem i strażnikiem. Zawsze mogłem liczyć na to, że w razie czego stanie w mojej obronie. Jako brzdąc wpatrzony byłem w niego jak w obrazek, słuchałem się go bez mrugnięcia okiem. Potem mieliśmy kilka lat nieco gorszych – zacząłem się buntować, bo to ja musiałem sprzątać nasz pokój, a poza tym Paweł nieraz pożyczał ode nie pieniądze, a potem się wykłócał i nie chciał oddać. A później znowu trzymaliśmy sztamę.

Kiedy Paweł się żenił, miałem osiemnaście lat. Byłem świadkiem i bardzo to przeżywałem. Podobnie jak narodziny mojego bratanka – zostałem chrzestnym! A potem Paweł się rozchorował.

Rak. To był szok dla wszystkich. Mój brat miał dopiero 27 lat! I dwuletnie dziecko! A także wyrok śmierci, bo gdy wykryli chorobę, okazało się, że są już przerzuty. Nie poddawaliśmy się, biegaliśmy po lekarzach, jeździliśmy po całej Polsce, szukając ratunku. Człowiek w takich sytuacjach łapie się każdej nadziei – znachor nie znachor, zielarz nie zielarz, bioenergoterapeuta… Wszyscy mówili, że trzeba uzbroić się w cierpliwość, a my wierzyliśmy, że się uda.

Paweł do końca zachował optymizm. Potrafił nawet śmiać się z tej swojej choroby i żartować, chociaż przecież świetnie wiedział, że raczysko zżera go od środka. Nie poddał się, ale w tej walce szanse były nierówne… Odszedł dwudziestego siódmego kwietnia. Bardzo przeżyliśmy jego śmierć. I ja, i jego żona. Kubuś był za mały, żeby cokolwiek rozumieć. Ale najbardziej rozpaczała moja mama. Bałem się nawet, że bez lekarza, bez silnych leków całkiem się załamie.

Wynosiła go na piedestał

Mijały miesiące, lata, a ona nadal nie radziła sobie ze śmiercią starszego syna. Ja w tym czasie skończyłem studia. Magda, moja bratowa, wyszła za mąż i wyprowadziła się do innego miasta. Moja mama nie mogła jej tego darować.

– Już zapomniała o Pawełku. Nową rodzinę założyła! Żeby ją… – złorzeczyła.

– Mamo, minęło pięć lat – tłumaczyłem. – Ona jest młoda, ma prawo ułożyć sobie życie. A fakt, że kogoś poznała i wyszła za mąż, nie oznacza, że zapomniała o Pawle!

– Wyjechała, zapomni – upierała się mama. – A grób jest tu!

– Przecież będzie przyjeżdżać.

Ale mama nie dała sobie wytłumaczyć. Straciła do synowej całą sympatię i przy każdej okazji wypominała jej, że ta zapomniała o Pawle. W rezultacie Magda rzeczywiście przestała do nas przyjeżdżać. Wcale się jej nie dziwię. Siłą rzeczy mieliśmy też gorszy kontakt z Kubusiem. Ja starałem się do niego dzwonić, odwiedzałem go, wysyłałem życzenia na urodziny, ale mama nie. Zacięła się w sobie i swoją złość do Magdy przerzuciła też na wnuka. Długo próbowałem z tym walczyć, w końcu poddałem się.

Mama po śmierci Pawła wyniosła go na piedestał. Zapomniała o wszystkich jego wadach, to on teraz był jej ulubionym i tym lepszym synem. Potrafiła wprost mówić, że straciła największą podporę swojego życia, że to w nim pokładała wszelkie nadzieje. Jakby nie było mnie! Brakowało tylko, żeby powiedziała, że zmarł nie ten syn, co powinien.

Rozumiem rozpacz po jego stracie, ale przecież ja też jestem jej synem! Długie lata nic nie mówiłem, puszczałem wszystkie uwagi mimo uszu. Miarka się przebrała, gdy urodziła się moja córka. Traf chciał, że przyszła na świat dwudziestego siódmego kwietnia, w rocznicę śmierci brata. I kiedy miałem wyprawić jej pierwsze urodziny, mama zaprotestowała. 

– Chyba nie będziesz świętował tego dnia? – zapytała, gdy ją zaprosiłem.

– Przecież Zuzia ma urodziny.

– Ale to rocznica śmierci twojego brata – przypomniała zimno.

– Wiem. I urodziny mojej córki – zezłościłem się. – Mamo, ja wszystko rozumiem, ale to przecież nie moja i nie jej wina, że urodziła się akurat tego dnia. To co, mam jej zmienić metrykę?

– Nie wiem, ale ja nie mam zamiaru się bawić – stwierdziła zdecydowanym tonem. – Jadę tego dnia na cmentarz.

– Ja też, jak co roku. A potem zdmuchnę pierwszą świeczkę na torcie córki.

Miałem nadzieję, że mama zmieni zdanie, jednak nie przyjechała. I obraziła się na mnie. Gdy potem dzwoniłem, szybko kończyła rozmowę, nie chciała wpaść do nas na obiad. Gryzło mnie to, ale i wkurzało. W końcu co ja takiego zrobiłem? Chciałem urządzić urodziny córce; to przecież nie znaczy, że zapomniałem o swoim zmarłym bracie!

Byłem tak rozgoryczony, że nie odzywałem się do mamy chyba ze dwa tygodnie. To długo, zwłaszcza, że zazwyczaj co trzy dni do niej telefonowałem. Wreszcie ruszyło mnie sumienie, zadzwoniłem.

– Widzę, że i o mnie zapomniałeś – powiedziała na początku.

– Nie zapomniałem ani o tobie, ani o Pawle – odparowałem, domyślając się, do czego zmierza. – Ale uważam, że mam prawo urządzać córce urodziny.

– Nie w rocznicę śmierci brata!

– Mamo, Zuzia tego dnia przyszła na świat – powtórzyłem. – Czy w związku z tym, że kilka lat wcześniej zmarł jej wujek, ma nie obchodzić urodzin?

– No wiesz co?! Nie poznaję cię. Ja chyba gdzieś popełniłam błąd, że wychowałam takiego potwora. Paweł nigdy by czegoś takiego nie powiedział – rzuciła i rozłączyła się.

Co ja takiego zrobiłem, co powiedziałem?! Mimo szczerych chęci nie umiałem się z nią dogadać. Ale to, co mówiła, wzbudzało we mnie poczucie winy.

Wolała iść na cmentarz...

Mimo wszystko miałem nadzieję, że moja mama wreszcie się opamięta. Jednego wnuka właściwie już straciła, bo z Kubą nie miała żadnego kontaktu. A teraz robiła wszystko, żeby i wnuczka jej nie znała! Ostatnio Zuzia, która ma już 12 lat, zapytała, dlaczego babcia nigdy nie przyjeżdża na jej urodziny. Bo przecież są dziadkowie ze strony mojej żony, rodzice chrzestni – i tylko jednej babci brakuje. Próbowałem jej to wytłumaczyć, ale chyba nie zrozumiała.

I prawdę mówiąc, ja też nie rozumiem. W ogóle między mną a mamą wcale nie jest lepiej, bo ona niestety z wiekiem coraz bardziej uparcie brnie w tę rozpacz. Postawiła sobie Pawła na pomniku i jeśli ktokolwiek  burzy ten jego wyidealizowany obraz, od razu się obraża. Kiedyś usłyszałem od ciotki, co mama myśli: że gdyby Paweł był na moim miejscu, na pewno by nie popełnił tak „strasznego uchybienia”, jakie ja popełniłem. Znaczy co – źle wycelowałem z dzieckiem, bo urodziło się akurat tego dnia?! W głowie się nie mieści!

Bardzo się o nią martwię. Jakiś czas temu powiększyła portret Pawła i powiesiła go w dużym pokoju. To już kolejny ołtarzyk ku czci mojego brata. Wszędzie są porozstawiane jego zdjęcia. Jedno, w najbardziej ozdobnej ramce, stoi na komodzie, obok zawsze są świeże kwiaty i pali się świeczka. Niezależnie od tego, o czym rozmawiamy, zawsze powraca temat Pawła. I to nie tylko w rozmowach ze mną; ze wszystkimi! Paweł to, Paweł tamto; on na pewno zrobiłby to lepiej, on wiedziałby, co powiedzieć, on wiedziałby, jak pomóc… To już nie jest wspomnienie po zmarłym, to jego gloryfikacja!

Kilka tygodni temu Zuzia się rozchorowała. Zatelefonowali ze szkoły, że ma wysoką temperaturę. Ja akurat nie mogłem wyjść z pracy, a żona była w delegacji. Zadzwoniłem do mamy z prośbą, żeby poszła po Zuzię, a ja przyjadę, jak tylko skończę spotkanie z klientem. Powiedziała, że nie da rady, bo wybiera się właśnie na cmentarz.

– Mamo, Zuzia, twoja wnuczka, ona ma gorączkę i trzeba zabrać ją do domu – powiedziałem, siląc się na spokój.

– Ale ja dziś jeszcze nie byłam na cmentarzu, a potem będzie ciemno – odparła.

– Mamo, proszę cię, zastanów się trochę. Przy tobie są żywi ludzie, potrzebują cię!

– Jesteś bez serca! Wiedziałam, że Paweł dla ciebie już nic nie znaczy…

Obawiam się, że to jakaś choroba psychiczna. Byłem nawet u psychologa – sam, bo przecież mamy nie zaciągnę. Powiedział, że być może traumatyczne przeżycie pozostawiło w niej głęboki ślad, a ponieważ nie leczyła się, nie chodziła na terapię, objawy z wiekiem zaczęły się nasilać. Ale bez zbadania pacjentki nie może nic powiedzieć ani tym bardziej poradzić.

A z tym właśnie jest kłopot. Mama coraz bardziej zatraca się w żałobie. Już nawet nie chodzi mi o to, że zapomniała, że ma drugiego syna. Ale ma też wnuczkę! I wnuka też! Jak jej pomóc?

Czytaj także:
„Zaprosiłam do domu nieśmiałego wrażliwca. Chciałam, by randka wypadła idealnie. Niestety, Zbyszek zawalił”
„Narzeczona rzuciła mnie tuż przed ślubem. Wszyscy zastanawiają się, co zbroiłem, a ja po prostu nie pasowałem jej ojcu”
„Mąż zostawił mnie z małym dzieckiem i odszedł do kochanki. Puścił nas z torbami. Zabrał nawet mebelki naszej córki”

Redakcja poleca

REKLAMA