Eliza od urodzenia była jak skóra zdarta z taty. Wszyscy tak mówili, w dawnych, szczęśliwszych czasach lubiłam tego słuchać, patrzeć na dwoje najbliższych mi ludzi, tak podobnych do siebie. Norbert mówił, że jesteśmy jego szczęściem, najlepszym, co go w życiu spotkało. Podnosił Elizkę i kręcił nią młynka jak na karuzeli. Zaśmiewała się do utraty tchu, piszcząc przy tym jak mała myszka.
– Jeszcze, jeszcze! – wołała, gdy zmachany stawiał ją na ziemi.
– Wykończysz ojca – odpowiadał, ale robił, o co prosiła.
Była przecież córeczką tatusia, nie umiałby jej niczego odmówić. Byliśmy bardzo szczęśliwi, tak prawdziwie, do głębi. I nagle wszystko prysło.
– Kiedy wróci tatuś? – pytała co wieczór Eliza, gdy kładłam ją spać.
– Jest na dyżurze w szpitalu, dziś nie powie ci dobranoc. Zamiast niego ja ci poczytam do snu – odpowiadałam.
Córka widziała moje nerwy, też była niespokojna
Z początku mówiłam prawdę, Norbert był lekarzem, jego szpital i oddział zostały przemianowane na jednoimienne, przyjmowały tylko pacjentów zakażonych covidem, a to oznaczało, że musieliśmy nauczyć się inaczej żyć. Norbert mówił, że niewiele jeszcze wiemy o tej chorobie, więc należy włączyć najwyższe środki ostrożności, szczególnie że mamy dziecko.
Dużo wtedy pracował, ale nie wracał po dyżurze do domu, bał się przywlec nam wirusa. Jego kwaterą tymczasową stała się przybudówka w domu moich rodziców, odizolowana od reszty domu i zaopatrzona w osobne wejście. Tam Norbert odpoczywał, kontaktując się z nami przez telefon.
Wszyscy, jak jeden mąż uważaliśmy, że przesadza, ale on był nieprzejednany, mówił, że wie, co robi. Nie byłam tego taka pewna, próbowałam go zmusić, żeby wrócił do domu. Mówiłam, że go potrzebujemy, a jak nie skutkowało, zaczęłam wypominać, że nas porzucił.
Grałam na jego uczuciach, wpędzałam go w poczucie winy, potem przyszło mi tego żałować, ale wówczas uważałam, że to dobra strategia. Chwyciłabym się wszystkiego, by odzyskać Norberta.
Kiedy powiedział mi przez telefon, że wirus go dopadł, nie uwierzyłam. Miał rześki głos, żartował, dopytywał się o córkę. Mówił, że czuje się przeziębiony, ma gorączkę, ale koledzy zajęli się nim troskliwie, więc szybko wróci do formy.
Nie protestowałam, poczułam ulgę
Nie wierzyłam w optymistyczne rokowania, zamieniłam się w kłębek nerwów, żyłam od telefonu do telefonu, bojąc się tego, co usłyszę. Mechanicznie zajmowałam się córką, moje myśli były przy Norbercie. Płaczliwe „kiedy tatuś wróci” szarpało mi nerwy, nie mogłam już tego słuchać.
Ostro uciszałam dziecko, co dawało wręcz odwrotny efekt, Eliza czepiała się mojej ręki, płacząc i domagając się uwagi. Nie wiedziała, co się dzieje, ukochany tata zniknął, a ja oddalałam się od niej, zajęta własnymi myślami.
Przytulałam ją, przepraszałam i mówiłam, że mama jest zmęczona. Mała uspokajała się, a potem wszystko powtarzało się od nowa. Wtedy w nasze życie wkroczyła babcia, widziała, że sobie nie radzę, więc zabrała Elizę do siebie, dopóki sytuacja się nie wyklaruje.
Potrzebowałam sił dla Norberta, nie chciałam ich tracić na pocieszanie tęskniącej za tatą Elizy. Ja też tęskniłam, a przede wszystkim bałam się o niego. To były początki pandemii, każdy przypadek wydawał się ostatecznym, ludzie ciężko chorowali, trudno było przewidzieć, jak to się skończy.
Tymczasem Norbert walczył. Po trzech dniach gorączka spadła, poczuł się lepiej i nawet zaczął żartować.
– Elektryka prąd nie tyka, a choroby boją się lekarzy. Nic mi nie będzie, niedługo stanę na nogi. Nie mogę ci obiecać, że od razu się zobaczymy, bo kwarantanna jeszcze potrwa, ale jest nieźle. Trzymaj się, kochanie.
Wiedziałam, że choroba odpuszcza
Uwierzyłam mu i odetchnęłam, wróciła mi wola życia. Nie zdawałam sobie sprawy, że do tej pory wstrzymywałam oddech, czekając na wieści ze szpitala. Ludzie mawiają, że nie mogą bez kogoś żyć, ja naprawdę nie umiałam egzystować bez Norberta, był mi potrzebny jak powietrze do oddychania.
Kiedy dowiedziałam się, że choroba odpuszcza i wyzdrowienie jest kwestią czasu, odżyłam. Odebrałam dziecko od mamy, znów byłam sobą, mogłam podjąć matczyne obowiązki. Chętnie zapomniałabym o chwili słabości, w której odesłałam córkę z domu, ale Eliza mi na to nie pozwalała.
Każdego ranka pytała, czy będzie musiała pojechać dziś do babci. Wpatrywała się we mnie czujnie, śledząc mój wyraz twarzy. W takich chwilach czułam się wyrodną matką.
– Niedługo tata wyzdrowieje i wróci do domu, będzie jak dawniej – obiecywałam córce i sobie.
– O, to pokażę mu moje rysunki! – ożywiała się Eliza.
Śmiałam się, że Norbert natychmiast ozdrowieje, jak zobaczy swoje portrety wykonane ręką córki. Niektóre były naprawdę wzruszające, każdego postawiłyby na nogi. Będziemy śmiać się z nich ukradkiem, żeby nie zrobić przykrości artystce, może nawet powiesimy najbardziej udany na ścianie.
Liczyłam dni do powrotu Norberta, nasza rozłąka miała dobiec końca. Stało się inaczej. Mąż pokonał chorobę, lecz zasłabł, kiedy wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło.
Zator płucny nie dał mu szans
– Walczyliśmy o niego do końca, bardzo mi przykro – usłyszałam od jego kolegi z oddziału.
Prawda dochodziła do mnie powoli, przeżyty szok miłosiernie spowolnił reakcje, czas zwolnił, niewiele do mnie docierało. Norbert, źle z nim, dzieje się coś nieodwracalnego. Zemdlałam, ocknęłam się na łóżku, pochylały się nade mną bliscy, mama płakała.
– Gdzie Eliza? – podniosłam się na łokciu; świat zawirował i nagle dotarło do mnie, że Norbert nie żyje.
Zostałyśmy same. Córka podbiegła i mocno do mnie przywarła. Przygarnęłam ją, zakołysałam, w głowie miałam pustkę.
– Możesz na nas liczyć, pomożemy ci, kochanie – powiedziała mama.
Kiwnęłam głową i dalej kołysałam Elizkę. Nagle mała podniosła opartą na moim ramieniu głowę, spojrzała na mnie oczami Norberta i spytała:
– Kiedy tatuś wróci?
Nie wytrzymałam, odepchnęłam ją i uciekłam. Wybiegłam do ogrodu, a potem do przybudówki, w której ostatnio mieszkał Norbert. Tam mnie znaleźli, przyszli wszyscy troje, rodzice prowadzili za ręce przelęknioną Elizę.
– Ona już wie, powiedzieliśmy jej – szepnął tata.
To były oczyszczające łzy, nie wstydziłam się ich
Niewiele pamiętam z tego, co potem się wydarzyło, tygodnie mijały, a ja siedziałam odrętwiała, wpatrując się bezmyślnie w okno. Łykałam leki, które mi przepisano, ale nie czułam poprawy, chciałam, żeby Norbert wrócił, cała byłam oczekiwaniem.
Eliza mieszkała u dziadków, była tak podobna do Norberta, że nie mogłam na nią patrzeć. Byłam chora i tylko to mnie tłumaczy. Zabijała mnie tęsknota za utraconym ukochanym.
Pewnego dnia Eliza wraz z dziadkami przyszła mnie odwiedzić. Jej buzia była ściągnięta, przedwcześnie świadoma nieuniknionego. Już nie pytała o tatę, wiedziała, że nie wróci.
– Narysowałam to dla ciebie, mamusiu – podała mi kawałek papieru.
To był jeden z jej szalonych rysunków, dwie duże postacie, w tle mniejsza, ale charakterystyczna. To był Norbert, zawsze rysowała tatę z burzą czarnych loków na głowie.
– To ty i ja, a to tata – wskazywała po kolei. – Babcia mówi, że on nadal jest z nami, tylko go nie widzimy. Dlatego narysowałam go w roku kartki.
Rozpłakałam się. To były oczyszczające łzy, nie wstydziłam się ich. Potem było lepiej, pozbierałam się, zabrałam córkę do domu, nawet zaczęłam się uśmiechać.
Dla niej i dla Norberta, gdyby przypadkiem na nas patrzył. Przez ostatni rok Eliza bardzo wyrosła, Norbert byłby z niej dumny. Jest coraz bardziej do niego podobna, kiedy na nią patrzę, myślę, że wielka miłość nie ginie. Odradza się w dzieciach.
Czytaj także:
„Mama została oszustką podatkową! W ostatniej chwili uratowałam ją przed kłopotami, bo ukrywała przede mną swoje winy”
„Wśród sąsiadów, czułem się jak na bezludnej wyspie. Dopiero gdy potrzebowałem pomocy, okazało się, że wcale nie jestem sam”
„Podopieczna gubiła drogocenne pamiątki z młodości i zrzucała to na karb choroby. Dobrze wiedziałam, że to wnuk ją okrada”