„Wśród sąsiadów, czułem się jak na bezludnej wyspie. Dopiero gdy potrzebowałem pomocy, okazało się, że wcale nie jestem sam”

sąsiad i sąsiadka fot. Adobe Stock, fizkes
„Nie wiem, ile czasu leżałem pod tymi drzwiami. Minutę, kilka czy kilkanaście. W każdym razie przed oczami przeleciało mi całe moje życie. Myślałem, że to już koniec, żegnałem się z tym światem. I nagle usłyszałem za drzwiami kroki. Ktoś wchodził po schodach. Ostatkiem sił przesunąłem rękę i zacząłem drapać w drzwi”.
/ 20.07.2022 18:30
sąsiad i sąsiadka fot. Adobe Stock, fizkes

Szczerze mówiąc, myślałem, że w dzisiejszych zabieganych czasach stary człowiek nie może już liczyć na sąsiedzką pomoc. Na szczęście okazało się, że to nieprawda…

Mieszkam w tym samym bloku od prawie pięćdziesięciu lat. I, paradoksalnie, właściwie nie znam swoich sąsiadów. Kiedyś, przed laty, wszyscy się tu przyjaźniliśmy, pomagaliśmy sobie nawzajem, lecz w ostatnim czasie wiele się u nas zmieniło. Moi dawni sąsiedzi przenieśli się do swoich rodzin, domów opieki lub po prostu na tamten świat.

Wprowadzili się nowi – młodzi, zapracowani, zajęci własnymi sprawami. Zostałem sam. Mieszkałem wśród ponad setki ludzi, a czułem się jak na bezludnej wyspie. Nie miałem nawet z kim porozmawiać. Sąsiedzi mijali mnie na klatce, rzucali zdawkowe „Dzień dobry” – i na tym nasze kontakty się kończyły. Jakoś jednak pogodziłem się z tą niewesołą sytuacją. Umiałem sobie zorganizować czas, mimo skończonej siedemdziesiątki byłem ciągle sprawny, w miarę silny i raczej zdrowy. Sam sobie robiłem zakupy, sam gotowałem…

Zobaczyłem twarz anioła

Wszystko, co dobre, kiedyś się jednak kończy. Żelazne zdrowie też. Tamtego dnia, jak prawie każdego poranka, postanowiłem pójść do pobliskiego sklepu. Czułem się trochę niewyraźnie, ale to zlekceważyłem. Tłumaczyłem sobie, że to pewnie przez pogodę serce wali mi jak szalone. Ubrałem się i doszedłem do drzwi wejściowych. Przekręciłem zamek. Już miałem wyjść na klatkę, gdy poczułem piekący ból w piersiach. Nie mogłem złapać oddechu, nogi mi odmówiły posłuszeństwa.

Osunąłem się na podłogę. Chciałem wyciągnąć telefon komórkowy, żeby zadzwonić po pogotowie… Niestety, nie byłem w stanie sięgnąć do kieszeni. Nie wiem, ile czasu leżałem pod tymi drzwiami. Minutę, kilka czy kilkanaście. W każdym razie przed oczami przeleciało mi całe moje życie. Myślałem, że to już koniec, żegnałem się z tym światem. I nagle usłyszałem za drzwiami kroki. Ktoś wchodził po schodach. Ostatkiem sił przesunąłem rękę i zacząłem drapać w drzwi.

Nie sądziłem, że to coś pomoże. Kto zwróciłby uwagę na ciche skrobanie? Może gdybym krzyczał, kopał, byłaby jakaś nadzieja, a tak… Ale, jak mówią, tonący brzytwy się chwyta. To skrobanie było dla mnie właśnie taką brzytwą. Nieoczekiwanie stało się coś dziwnego. Kroki na klatce schodowej ucichły. Jakby ktoś zatrzymał się przed moimi drzwiami.

– Halo, proszę pana, czy wszystko w porządku? – usłyszałem po drugiej stronie miły damski głos.

– Ratunku! – próbowałem krzyknąć, ale zamiast tego tylko cicho zacharczałem.

Jestem dumny z takiej „wnuczki”

Zebrałem się więc w sobie i jeszcze raz zaskrobałem w drzwi. Usłyszałem, że klamka się poruszyła. Zanim straciłem przytomność, zobaczyłem twarz młodej kobiety. Pochyliła się nade mną, coś do mnie mówiła. Wydawało mi się, że ją znam, ale w tamtej chwili pomyślałem, że to anioł…

Obudziłem się w szpitalu. Byłem słaby, ale żywy. Prawdę mówiąc, nie mogłem w to uwierzyć. Gdy już doszedłem do siebie, dowiedziałem się, że miałem poważny zawał serca.

– Przywieziono pana dosłownie w ostatniej chwili. Kilka minut później i nie rozmawialibyśmy już dzisiaj – usłyszałem od zażywnej pielęgniarki.

– A kto wezwał pogotowie? – dopytywałem się, wspominając twarz anioła.

– Nie wiem dokładnie, jakaś kobieta… Była tutaj, pytała o pana zdrowie. Mówiła, że mieszka z panem w jednym bloku.

To właśnie wtedy zrozumiałem, dlaczego ten anioł wydał mi się znajomy. Byłem naprawdę wzruszony. Postanowiłem, że od razu po wyjściu ze szpitala pójdę do tej sąsiadki i podziękuję jej za ocalenie. Nie musiałem jednak tak długo czekać. Moja wybawczyni odwiedziła mnie w szpitalu po raz drugi. Na dodatek przyniosła pyszne jedzenie, które przyrządziła specjalnie dla mnie.

– Opieka może jest tu niezła, ale karmią okropnie – powiedziała, stawiając przede mną pojemnik z apetycznym kotletem mielonym i surówką.

Zazwyczaj jestem twardy, ale wtedy po prostu się popłakałem.

– Dziękuję… Dziękuję za wszystko – wykrztusiłem tylko, bo żadne inne słowa nie przeszły mi przez ściśnięte gardło.

– Ależ to nic takiego. Po prostu znalazłam się na tych schodach w odpowiednim momencie – odparła kobieta z przemiłym uśmiechem.

Od tamtej pory minęło już kilka miesięcy. Wyszedłem ze szpitala. Znowu jestem silny i sprawny. Jak na swój wiek oczywiście. Jednak w swoim bloku nie czuję się już niczym na bezludnej wyspie. Zaprzyjaźniłem się z moją wybawczynią. Agnieszka często mnie odwiedza. Nawet mówi do mnie „Dziadku”. Sam jej to zaproponowałem i ilekroć słyszę, że tak się do mnie zwraca, aż pękam z dumy. No bo kto nie byłby dumny z takiej wnuczki!

Czytaj także:
„Ojciec dał nam prezent z okazji narodzin synka. Kiedy okazało się, że jednak mamy córkę, zabrał podarunek i się obraził”
„Wnuczka wpakowała się w kłopoty i szantażuje mnie, by wyłudzić kasę. Muszę wybierać między sumieniem, a miłością”
„Przez >>dobre rady<< ciotek straciłam dziecko. Nie mogę sobie wybaczyć głupoty i tego, że nie powiedziałam >nie<<”

Redakcja poleca

REKLAMA