Biorę głęboki wdech. Otwieram szafę i wyciągam z niej sukienkę. Jest piękna niczym z bajki. Malutkie klejnociki połyskują w promieniach zachodzącego słońca. Wkładam ją. Miękki materiał otula moje ciało niczym druga skóra. Podchodzę do lustra. Odrobina błyszczyku na usta i tuszu na rzęsy. Jeszcze buty. Tak, te moje ulubione, pozłacane, na niewielkim obcasie. Jestem gotowa, wychodzę z garderoby.
On już na mnie czeka na parkiecie
Obejmuje mnie w talii, ja podaję mu ramię i przytulam się, chłonąc zapach, który tak dobrze znam od lat. A potem słyszę pierwsze takty i zaczynamy. Nogi poruszają się same, suną nad podłogą. Potem obrót, zmiana rąk, ciała splecione w uścisku, spojrzenie w oczy, pocałunek i… I wtedy… Ile już razy miałam ten sen! Taki piękny, że nie chciałam się budzić. Niestety, to tylko sen. Leżąc na łóżku, dobrze zdawałam sobie z tego sprawę, bo byłam sama. Mój taneczny partner, ukochany mąż, opuścił ten padół trzy lata temu, a ja tkwiłam w tym naszym pięknym, wymarzonym mieszkaniu. Przyznaję, że córka próbowała mnie wyciągać nie raz i nie dwa – a to na kawę, a to na ciastko.
– Mamo, nie możesz tak cały czas, to już minęło, nic taty nie zwróci – przekonywała.
– Wiem, ale ja nie umiem, nie jestem gotowa – mówiłam za każdym razem.
– Wyjdź chociaż z koleżankami, napijcie się wina, zjedzcie coś dobrego na mieście.
– Wolę posłuchać muzyki.
– Właśnie – wzdychała. – Ciągle to tango, to samo w kółko. Ile można?
– Można! – denerwowałam się. – Przy tej muzyce się z twoim ojcem poznaliśmy, przy niej tańczyliśmy godzinami, przy niej nawet zaczęło się twoje życie. Więc mnie nie pouczaj. Będę gotowa, to wyjdę, a jak nie, to nie. I koniec dyskusji!
To trwało naprawdę bardzo długo
Skończyła się wiosna, nastało lato, a ja wciąż ograniczałam się do wychodzenia na balkon albo do pójścia do sklepu, bo jednak jeść musiałam. Któregoś dnia coś się jednak zmieniło. Poszłam na mały bazarek, niedaleko którego mieszkaliśmy. Kupiłam pomidory, ogórki. Na paru straganach zobaczyłam grzyby i zdałam sobie sprawę, że lato już minęło i zaczyna się jesień. Z całym tym dobrodziejstwem – choć siatki były ciężkie – postanowiłam wrócić do domu okrężną drogą. Minęłam klub gimnastyczny. Wiedziałam oczywiście, że tam jest, ale co mnie to obchodziło. Tym razem jednak z wewnątrz sali nie dobiegły mnie skoczne dźwięki do jakichś akrobatycznych popisów, ale melodia, którą tak doskonale znałam. Przystanęłam zdziwiona i zajrzałam przez okno.
Ujrzałam kilka par w mniej więcej moim wieku, które tańczyły moje ukochane tango! To właśnie najlepiej mi znane. Stałam pod tym oknem chyba kilkanaście minut, aż w końcu tuż za moimi plecami otworzyły się drzwi i usłyszałam miły kobiecy głos:
– Dzień dobry, pani do nas?
– Ja…? – wydusiłam z siebie, patrząc na młodą dziewczynę, która najwyraźniej mówiła do mnie. – Nie, ja tylko…
– Zapraszamy! Zajęcia są dwa razy w tygodniu. Pani tańczy?
– Nie, już nie tańczę – westchnęłam. – Kiedyś tak, z mężem. Ciągle i bez przerwy. Ale teraz…
– To może pora sobie przypomnieć? – uśmiechnęła się. – Skoro pani umie, a tego podobno się nie zapomina, jak jazdy na rowerze. A byłoby świetnie, bo mamy tutaj pana, który nie ma partnerki, a bardzo chciałby spróbować. Dzisiaj już kończymy, ale kolejne zajęcia w czwartek, więc może się pani zdecyduje. Jeśli tak, zapraszamy serdecznie.
Zniknęła za drzwiami
Jeszcze raz spojrzałam przez okno. Faktycznie pod ścianą siedział jakiś szpakowaty facet, chyba w moim wieku, i przyglądał się, jak inni płyną po parkiecie. No ale przecież nie wejdę tam z ulicy i nie porwę go do tańca! Wróciłam do domu, włączyłam jak zwykle tę samą melodię i przygotowałam obiad – na następny dzień zapowiedziała się córka z zięciem.
– Wiesz, mijałam ten klub tu na osiedlu – powiedziałam do Kasi, kiedy zmywałyśmy po obiedzie.
– Ten fitness?
– Tak, ale oni tam też… No wiesz… Tańczą… – wydukałam, nie patrząc jej w oczy.
– Naprawdę? To świetnie! Może spróbujesz, co? – była wyraźnie podekscytowana.
– Daj spokój. Stara baba, przecież to głupie. Zresztą do tej pory tańczyłam zawsze z twoim ojcem, a tu tylu obcych ludzi…
– Mamo, ale byłaś w tym świetna. Zresztą dobrze by było, jakbyś kogoś poznała. Nie, nie, nie mówię o romansach! – machnęła ręką. – Po prostu, nowe znajomości.
Oni poszli do siebie, a ja – oczywiście słuchając tego co zwykle – zaczęłam się zastanawiać, jak by to było stanąć znów na parkiecie. Kolejne dni minęły bez żadnych wydarzeń. Kiedy jednak nastał czwartek, postanowiłam pójść na spacer. Nogi same poniosły mnie w kierunku klubu, do którego właśnie wchodziła poznana wcześniej dziewczyna.
– O, świetnie! Zdecydowała się pani! Proszę, proszę – powiedziała i zanim zdążyłam zaprotestować, wepchnęła mnie do środka. – Zaraz zaczynamy, tu jest szatnia, tam sala. Chodźmy.
– Ale ja nawet nie mam odpowiedniego stroju! – oponowałam.
– Nie szkodzi. Te buty na pierwszy raz wystarczą. Zresztą zobaczymy, czy się pani spodoba, i wtedy będziemy się stroić.
Weszłam na salę na miękkich nogach i się rozejrzałam. Większość kursantów była w moim wieku, właśnie zaczynali dobierać się w pary.
– To jest pan Andrzej – dziewczyna podeszła do mnie i przedstawiła samotnemu facetowi. – A to pani…
– Krystyna – podałam mu rękę.
– Miło mi bardzo i cieszę się, że chce pani spróbować. Ja jestem zielony w tej kwestii, choć trochę kiedyś z żoną tańczyliśmy. Ale odkąd odeszła, to już mi się nie chciało.
– To tak jak mnie – uśmiechnęłam się. – No cóż, spróbujmy więc, w razie czego pana poprowadzę, ja w tej kwestii taka całkiem zielona nie jestem.
Godzina minęła jak z bicza strzelił
Andrzej nie był wytrawnym tancerzem, ale jakoś doszliśmy do porozumienia. Po lekcji odprowadził mnie do domu. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, ale nie powiem, to był przyjemny spacer. Na koniec ucałował moją dłoń i powiedział, że ma nadzieję na kolejne spotkanie. I tak właśnie się to zaczęło. Chodziłam do klubu dwa razy w tygodniu. Kasia, nasza instruktorka, widząc, co potrafię, śmiała się, że to ja powinnam prowadzić te zajęcia zamiast niej. Ja zaś autentycznie odżyłam. Wyciągnęłam nawet z szafy moje ukochane buty i suknię. Tę ostatnią zostawiłam sobie na zakończenie zajęć, które odbyło się pół roku później. Z Andrzejem w tym czasie przeszliśmy na „ty”, byliśmy na kawie i w kinie.
Świetnie się dogadujemy, może dlatego, że oboje do tej pory czuliśmy się samotni. Moja córka aż pieje z zachwytu. Poznała go i też się doskonale ze sobą czują. Śmieje się nawet, że już musi szykować kreację na wesele i ćwiczyć tańce. Zwariowała – myślę sobie. Ale z drugiej strony kto wie, co przyniesie los. Chwilowo musieliśmy przerwać szaleństwa na parkiecie, bo Andrzej zwichnął nogę. Odwiedzam go więc, przynoszę smakołyki. Spędzamy miło czas i już czekamy, kiedy znowu pojawimy się na parkiecie. I to na pewno nie będzie nasze ostatnie tango.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”