Zaczęło się od pikniku na zakończenie lata. Minęło już półtora roku, od kiedy straciłam Jurka, a wciąż nie mogłam zdjąć czarnych ciuchów. Czułam, że jestem gotowa rozstać się z żałobą, ale też miałam wrażenie, że wszyscy mnie obserwują i komentują to, co noszę, jak się zachowuję.
Rola wdowy jest trudna. Zwłaszcza w tak małym mieście jak nasze. A na piknik wyciągnęła mnie sąsiadka.
Wata cukrowa? No przecież starej babie nie wypada
– Chodźmy, Aniu! – zachęcała Dorota. – Po co siedzieć w domu w taką ładną pogodę? Będą stragany, a nawet lot balonem dla chętnych. I zagra zespół folklorystyczny. Może nawet trochę potańczymy? – zaśmiała się.
Już widziałam siebie, jak wywijam hołubce! Dopiero by mnie obgadali! Jednak poszłam. Muzyka grała, słońce świeciło, pachniała wojskowa grochówka. Dzieci puszczały latawce, bo zerwał się niewielki wiatr. Nabrałam ochoty na watę cukrową. Wyglądała jak kawałek chmury i przypominała mi dzieciństwo. W ostatniej chwili stchórzyłam, bo bałam się, że ktoś się będzie ze mnie śmiał. Przecież wata cukrowa jest dla dzieci.
Na chwilę odłączyłam się od Doroty i poszłam w stronę straganu, gdzie leżała sterta kapeluszy. Słomkowych, z rafii, z materiału. Sięgnęłam po pierwszy z brzegu, stanęłam przed wielkim lustrem i nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam – ot, smutną kobietę w czerni.
Tutaj, w zieleni, świetle, w migoczących na niebie barwnych latawcach, wyglądałam obco. I w dodatku, sama sobie wydałam się obca. To wszystko nie pasowało do… życia. Radosnego, kolorowego, intensywnego. Poczułam, że natychmiast, muszę coś zmienić, chcę wyglądać inaczej, zrzucić tę czarną bluzkę i spódnicę, odwiązać z szyi ciemną apaszkę!
Tylko jak to zrobić ? Co zmienić?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos kobiety, która sprzedawała kapelusze.
– Proszę przymierzyć ten – zaproponowała życzliwie. – Tak, ten z niebieskimi kwiatkami będzie najlepszy – powiedziała, podając mi go.
Spojrzałam w lustro. Wyglądałam… zabawnie. Może również trochę groteskowo, bo kapelusz był z zupełnie innej bajki niż cały strój.
– Ładnie – skomentowała ostrożnie sprzedawczyni. – Tylko może lepiej wyglądałby z jasną sukienką. Niebieską. Turkusową. Albo może w kontraście – mocny róż, tak zwana fuksja – poprawiła mi kapelusz i zrobiła dwa kroki do tyłu, żeby sprawdzić, czy dobrze leży – Lubi pani ten kolor? Zdaje się dla pani stworzony.
W życiu nie miałam na sobie takiego koloru! Pokręciłam głową.
– Szkoda – kobieta wyglądała na lekko zmartwioną. – Przy fuksji pani twarz by odżyła.
Poczułam się tak, jakby ktoś mnie zaczarował! Więc to aż tak widać… Żywy trup. Czy Jurek chciałby taką żonę? Czy ja sama chcę taką siebie?
– Naprawdę myśli pani, że byłoby mi dobrze w takim mocnym kolorze? – spytałam z powątpiewaniem.
– Oczywiście – nie miała cienia wątpliwości. – Dużo kobiet popełnia taki błąd: nosi czernie, które wyostrzają rysy i podkreślają bladość. Już lepszy byłby granat. Albo – przyjrzała mi się uważniej – czekoladowy. Byle nie czarny. Wie pani co? – wyraźnie się ożywiła. – Tam stoi moja koleżanka – wskazała ręką na stragan za watą cukrową. – Ma mnóstwo kolorowych, indyjskich ciuchów. Może tam pani coś dobierze?
– Dobrze – przytaknęłam, acz niechętnie. – Pójdę i zobaczę. Ale wątpię, żebym coś dla siebie znalazła
– A ja myślę, że pani znajdzie – zaśmiała się kobieta. – I to coś super!
Koleżanką pani od kapeluszy okazała się opalona kobieta w średnim wieku. Pewnie tylko trochę młodsza ode mnie. Widać było, że ma fantazję, styl i charakter. Mówiła o tym amarantowa tunika, którą nosiła do białych legginsów. Do tego tenisówki. Włosy postawione na sztorc odejmowały jej lat. Gdy zobaczyła, że do niej podchodzę, rozjaśniła się od uśmiechu.
– Witam, witam – zawołała. – Zapraszam! Co panią interesuje?
– Sama nie wiem, trochę mam już dosyć tej czerni – przyznałam cicho, a ona uśmiechnęła się ciepło.
– Chyba będę miała coś dla pani – powiedziała tajemniczo. – Na przykład coś takiego… – wyciągnęła zza siebie ciemnoróżową tunikę, nieco podobną do tej, którą miała na sobie. – Będzie leżeć idealnie.
Przez chwilę patrzyłam na nią bez słowa. Zawsze nosiłam szarości, beże. Wszystko grzeczne, zapięte pod szyję. A ta tunika, nie dość, że przykuwała wzrok mocnym kolorem, to jeszcze miała frywolny dekolt. Czy ja coś takiego mogę włożyć? Kobieta jakby czytała mi w myślach.
– Pasuje do pani – przytaknęła uradowana. – Niech się pani nie boi, niech się pani odważy. Sama pani zobaczy. To będzie jak czary.
– Naprawdę ? – teraz ja się roześmiałam. – No to zobaczymy.
Nagle nabrałam odwagi. Weszłam do prowizorycznej przebieralni. Z ulgą, o którą nigdy bym siebie nie podejrzewała, zrzuciłam czarne ciuchy i wsunęłam się w chłodny, różowy materiał. Spojrzałam w lustro.
Nie znałam tej kobiety. Zaróżowione policzki, błyszczące oczy. I ten kolor… Miały rację. Urodziłam się, by go nosić. Nawet dekolt wyglądał nieźle. Mój biust nie był jeszcze taki najgorszy. Dlaczego spisałam go na straty? Dlaczego nigdy nie nosiłam takich ciuchów?
– Mogę panią zobaczyć? – sprzedawczyni dyskretnie odchyliła zasłonę i rozpromieniła się. – Wiedziałam! Musi pani to wziąć. Po prostu musi!
Tak. Ja też to wiedziałam. Zmierzyłam jeszcze niebieską sukienkę, która również leżała świetnie. Do tego wzięłam dwa szale, jeden pomarańczowy, drugi wrzosowy. Oba piękne. Czułam, że zaczynam nowe życie.
– Niech pani przyjedzie do mnie do sklepu – wcisnęła mi w dłoń wizytówkę. – Znajdziemy coś jeszcze. Poza tym, moja córka jest makijażystką. Pięknie panią umaluje i doradzi, jakie kupić kosmetyki. Już chyba dosyć tej ascezy, co? – mrugnęła do mnie. – Jestem Agata.
– Anna – podałam jej dłoń. – Miło mi panią poznać.
Na mój widok sąsiadowi wypadła butelka piwa z rąk
Wracałam lekkim krokiem, niosąc torbę foliową pełną kolorowych ciuchów. Tamta kobieta chyba mnie zaczarowała, bo nagle przestałam się bać ludzkich języków. Tego, co powiedzą i jak zareagują, gdy zobaczą mnie ubraną jak w bollywoodzkim filmie. Nagle zapragnęłam wszystko zmienić. I… niewiele myśląc, zawróciłam i kupiłam watę cukrową.
– Ojej – zaśmiała się na mój widok Dorota. – Masz watę jak mój wnuczek! Gdzie zniknęłaś? Szukałam cię.
– Zmieniałam ciuchy – mruknęłam, bo twarz miałam całą w wacie. Dorota chyba nie usłyszała. – I swoje życie.
Nazajutrz odważnie włożyłam niebieską sukienkę. Włosy uczesałam trochę inaczej, na ramiona zarzuciłam pomarańczowy szal. Wszystko wokół natychmiast poweselało. Gdy wyszłam z domu
i ruszyłam w stronę przystanku, czułam się jak Belucci, kiedy grała Malenę.
Wszyscy na mnie patrzyli, a Włodkowi Kosiarskiemu, sąsiadowi, wypadła z rąk butelka piwa. Pomachałam mu rozbawiona. I pomyślałam, że to dopiero początek zmian. Czeka mnie kolorowe życie!
Czytaj także:
„Moja rodzina myśli, że mam świetną pracę i zarabiam krocie w dużym mieście. Ale prawda jest zupełnie inna...”
„Żyliśmy w muzeum po byłej żonie Łukasza. Ciągle o niej opowiadał, a jego córka podkreślała, że nigdy jej nie dorównam”
„Kochanka mojego męża zaszła w ciążę. Zaopiekowałam się jej córką, bo chciała ją oddać do domu dziecka”