„Po śmierci męża poznałam przystojnego wdowca. Myślał, że może spać na mojej kasie, ale bardzo się pomylił”

uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Nie dokładał się do rachunków, korzystał z mojego samochodu, nie robił zakupów i nie protestował, gdy płaciłam za wyjścia do kina lub restauracji. Dodatkowo pożyczał ode mnie spore sumy pieniędzy, których jednak nigdy nie oddawał. – Przecież i tak prowadzimy wspólny budżet – powiedział”.
/ 18.06.2024 21:15
uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Krzysztof był cały moim życiem. A kiedy go zabrakło, to myślałam, że już nigdy nie będę się uśmiechać i cieszyć z otaczającego mnie świata. Na szczęście udało mi się uporać z żałobą.

Poznałam Henryka, który wydawał mi się godnym zastępcą zmarłego męża. Zaczęłam planować z nim swoją przyszłość, ale szybko przekonałam się, że jemu zależy tylko na moich pieniądzach. A ponieważ nie zamierzałam być wykorzystywana, to pozbyłam się go ze swojego życia.

Mąż zginął w wypadku

Nigdy nie zapomnę tego wieczoru. Akurat wróciłam do domu, gdy rozpętała się nawałnica. Za ścianą deszczu nie było nic widać, a poruszane wichrem gałęzie drzew uderzały o elewację. Sama nie wiem dlaczego, ale zaczęłam się bać i mieć złe przeczucia. "Przecież to tylko burza" – próbowałam się uspokoić. Ale nic z tego nie wychodziło. A gdy moje próby dodzwonienia się do męża spełzały na niczym, to mój niepokój jeszcze wzrastał.

Okazało się, że kobiecej intuicji nie wolno lekceważyć. Kilka minut po godzinie 21 usłyszałam dzwonek do drzwi. W progu stało dwóch policjantów.

– Pani Irena? – zapytał jeden z nich. Jego mina nie wyrażała żadnych uczuć, ale ja wiedziałam, że stało się coś złego.

– Tak – przytaknęłam drżącym głosem. – O co chodzi? – zapytałam.

Wtedy drugi z policjantów spuścił oczy, a ja już wiedziałam, że wcale nie chcę usłyszeć tego, co za chwilę zostanie mi zakomunikowane.

– Pani mąż miał wypadek samochodowy – usłyszałam. I jeżeli jeszcze miałam nadzieję, że przeżył i jest w szpitalu, to szybko zostałam jej pozbawiona. – Niestety. nie udało się go uratować – dokończył policjant.

A potem obaj powiedzieli, że jest im przykro i się pożegnali. Im było przykro, a moje życie się skończyło. Oczywiście nie mogłam mieć do nich pretensji, bo byli tylko posłańcami złych wiadomości. Ale gdyby nie uciekli tak szybko, to całą swoją złość i rozpacz wyładowałabym na nich. A tak mogłam tylko stać w pustym salonie i głośno krzyczeć z rozpaczy.

Nie widziałam sensu w niczym

Zupełnie nie pamiętam okresu pomiędzy wizytą policjantów a pogrzebem. Jak przez mgłę pojawiały się różne obrazy – przyjście sąsiadki, która zapewne usłyszała mój krzyk, wizyta w zakładzie pogrzebowym, ostatnie pożegnanie i stypa. Sama nie wiem, jak to wszystko przeżyłam. Na pewno pomogły w tym silne leki uspokajające, które przyjmowałam niemal garściami.

– Potrzebujesz czasu – próbowała pocieszyć mnie sąsiadka, która jednocześnie była moją najbliższą przyjaciółką. – Zobaczysz, wszystko się z czasem ułoży, a ty znowu poczujesz, że życie jest piękne – mówiła.

Jednak ja jej nie wierzyłam. W tamtym czasie moje życie się skończyło, a świat wydawał mi się zły, okrutny i niesprawiedliwy. Byliśmy z mężem tylko we dwójkę. Nie mieliśmy dzieci ani żadnej bliskiej rodziny. Dlatego gdy zabrakło mojej drugiej połówki, to ja zostałam zupełnie sama. I zupełnie nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Dlatego tak długo zajęło mi pogodzenie się ze stratą i wyjście z żałoby.

Mogłam liczyć na przyjaciółkę

Pierwsze tygodnie po śmierci Krzysztofa były bardzo ciężkie. Wprawdzie chodziłam do pracy i starałam się w miarę normalnie funkcjonować, to jednak przychodziło mi to z dużym trudem. Wciąż brałam leki, które trochę pomagały mi w tym, aby w ogóle podnosić się z łóżka i stawiać czoło rzeczywistości.

Bardzo dużo pomogła też Hania – moja przyjaciółka. Nie tylko przychodziła do mnie niemal codziennie i sprawdzała jak sobie radzę, ale też starała się wyciągnąć mnie z domu i wciągnąć w jakiekolwiek życie towarzyskie. I chociaż kiepsko jej to szło, to i tak byłam jej bardzo wdzięczna za pomoc, wsparcie i opiekę. Gdyby nie ona, to sama nie wiem, czy w ogóle wróciłabym do życia.

To właśnie Hania namówiła mnie na wizytę w lokalnym klubie literackim, który na naszym osiedlu funkcjonował już wiele lat. Wcześniej nie zwracałam na niego uwagi, bo miałam Krzysztofa i swoją pracę. A przecież zawsze lubiłam czytać książki. Teraz okazało się, że te cotygodniowe spotkania są moim wybawieniem. To właśnie na nich odkryłam, że życie jest jednak piękne i że mogę w nim jeszcze sporo poznać, osiągnąć i zobaczyć.

Poznałam miłego wdowca

Na jednym z tych spotkań poznałam Henryka. Dołączył do naszej grupy akurat wtedy, gdy czytaliśmy jedną z moich ulubionych lektur.

– Widzę, że pani również podoba się "Zbrodnia i kara" – zagadnął mnie, gdy rozpoczęliśmy dyskusję na temat książki.

– Bardzo – odpowiedziałam i spojrzałam na niego z zainteresowaniem.

Był jednym z niewielu mężczyzn w tym gronie i już to działało na jego korzyść. Zawsze lubiłam oczytanych facetów. I w tym przypadku było dokładnie tak samo. Szybko znaleźliśmy wspólny język i po kilku tygodniach staliśmy się niemal nierozłączni.

Henryk był wdowcem i podobnie jak ja długo nie mógł pogodzić się z utratą miłości swojego życia.

– Myślałem, że już nigdy nie będę cieszyć się życiem – powiedział mi któregoś wieczoru. Jak ja dobrze znałam to uczucie. – Ale potem kolega powiedział mi o tym klubie literackim. A ponieważ zawsze byłem molem książkowym, to postanowiłem to sprawdzić. I w ten oto sposób tu trafiłem. I nie żałuję tej decyzji – dodał.

– A ja cieszę się, że zdecydowałeś na się tę wizytę – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. Wtedy też pierwszy raz po dwóch latach poczułam, że mogę jeszcze ułożyć sobie życie uczuciowe. Henryk wydawał się mężczyzną, którego potrzebowałam. I nawet nie przypuszczałam, że jemu chodzi o coś zupełnie innego.

Żerował na mnie

Po kilku miesiącach znajomości postanowiliśmy, że zamieszkamy razem.

– Myślę, że wygodniej nam będzie u ciebie – powiedział Henryk, gdy zapytałam go, kto do kogo ma się przeprowadzić.

Przyznałam mu rację. Moje mieszkanie było duże i bardzo przestronne. A poza tym byłam do niego przyzwyczajona i nie chciałabym mieszkać gdzieś indziej. Dlatego bez wahania zgodziłam się na propozycję Henryka. Pomogłam mu się nawet spakować, abyśmy jak najszybciej mogli być razem.

Przez pierwsze tygodnie wspólnego mieszkania nie zwróciłam uwagi na to, że Henryk wykorzystuje mnie finansowo. Nie dokładał się do rachunków, korzystał z mojego samochodu, nie robił zakupów i nie protestował, gdy płaciłam za wyjścia do kina lub restauracji. Dodatkowo pożyczał ode mnie spore sumy pieniędzy, których jednak nigdy nie oddawał.

– Przecież i tak prowadzimy wspólny budżet – powiedział, gdy któregoś razu żartobliwie domagałam się zwrotu 50 złotych, które pożyczył ode mnie na papierosy.

Dla mnie nie stanowiło to wielkiego problemu, bo najzwyczajniej w świecie było mnie na to stać. Nie tylko dobrze zarabiałam, ale dodatkowo miałam spore oszczędności, które zostawił mi Krzysztof. Byłam też solidnie zabezpieczona finansowo, bo mój zmarły mąż miał wysoką polisę na życie.

Zaczęłam być czujna

Pierwsza czerwona lampka zapaliła mi się wtedy, gdy Henryk zapytał o to, ile mam oszczędności.

– A dlaczego chcesz to wiedzieć? – zapytałam.

Kilka dni wcześniej Hania zwróciła mi uwagę na to, że zdecydowanie za dużo wydaję na Henryka. Ja jednak machnęłam na to ręką, bo wydawało mi się, że przesadza.

– Bo pomyślałem, że czas najwyższy, abym zmienił samochód – powiedział.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytałam.

Henryk wzruszył ramionami i uśmiechnął się tym swoim uroczym uśmiechem.

– Mogłabyś mi pożyczyć potrzebną sumę – powiedział jak gdyby nigdy nic.

"Przecież ty nigdy nie oddajesz mi pożyczonych pieniędzy" – pomyślałam. Jednak nie powiedziałam tego głośno. A Henryka zapewniłam o tym, że przemyślę tę sprawę.

Henryk zaczął mnie naciskać na zakup nowego auta. A ja miałam coraz więcej obaw i wątpliwości. Zaczęłam też uważniej obserwować mojego partnera. I potwierdziło się wszystko to, na co wcześniej zwracała uwagę moja przyjaciółka.

Nie podobało mi się to

– Mógłbyś zrobić dzisiaj zakupy? – poprosiłam Henryka którego dnia. On oczywiście się zgodził, ale jednocześnie poprosił mnie o gotówkę.

– A mógłbyś zrobić za swoje? – zapytałam. – Przecież i tak prowadzimy wspólny budżet – zacytowałam jego własne słowa sprzed kilku tygodni.

Henryk spojrzał na mnie zaskoczony, ale kiwnął głową na zgodę. Tylko co z tego, że zrobił zakupy, skoro były to tylko podstawowe rzeczy. Ja robiłam zakupy na co najmniej tydzień, a on przyniósł ze sklepu dwie bułki, wodę i mleko.

– Wszystko inne wykupili ze sklepu? – zapytałam złośliwie.

Henryk tylko się uśmiechnął, ale widziałam, że nie wie, co powiedzieć.

Kolejne tygodnie wspólnego życie tylko utwierdziły mnie w tym, że Henryk wykorzystuje mnie finansowo. I chociaż przez cały ten czas starałam się go tłumaczyć, to w  końcu straciłam cierpliwość.

Skończyłam tę farsę

Czara goryczy została przelana w pewien letni wieczór. Wybraliśmy się do restauracji, a ja zapomniałam portfela. Gdy przyszło do płacenia, to mój towarzysz spojrzał na mnie, licząc, że zapłacę.

– Dzisiaj ty płacisz – powiedziałam.

– Ależ kochanie, przecież wiesz, że nie noszę portfela – usłyszałam słodki głos i zobaczyłam wesoły uśmiech Henryka. Tego było już za wiele.

Zapłaciłam rachunek telefonem, bo chciałam uniknąć wstydu. Ale jeszcze tego samego dnia poprosiłam Henryka, aby wyprowadził się z mojego domu.

– Ale dlaczego? – zapytał zszokowany.

– Bo tobie nie zależy na mnie, ale na moich pieniądzach – odpowiedziałam. A w oczach Henryka zobaczyłam prawdę – trafiłam w samo sedno.

Jeszcze tego samego wieczoru Henryk wyniósł się z mojego mieszkania i z mojego życia. Początkowo było mi smutno – bo znowu zostałam sama, a w dodatku dałam się oszukać jak naiwna nastolatka. Ale pomimo to nie straciłam nadziei, że jeszcze spotkam kogoś, kto znowu rozświetli moje życie. 

Irena, 51 lat

Czytaj także: „Brat rzucił żonę dla chciwej kobiety z kalafiorem zamiast mózgu. Wpycha mu łapy do portfela i czeka na drogie prezenty”
„Mój mąż był kościółkowym dewotem i prawił kazania o mojej przyjaciółce. Ale moimi plecami zaproponował jej romans”
„Mama długo trzymała mnie pod spódnicą i próbowała wżenić w rodzinę sąsiadów. Swoją drogę odnalazłam w słonecznej Italii”

Redakcja poleca

REKLAMA