„Po śmierci męża nie umiem sobie poradzić. Popadłam w długi, zrujnowałam interes i zawiodłam swoją córkę”

Kobieta opłakująca śmierć męża fot. Adobe Stock
Nie mogę już dłużej żyć wspomnieniami o mężu. Muszę przestać tęsknić i być szczęśliwa. On tego chciał…
/ 02.04.2021 09:47
Kobieta opłakująca śmierć męża fot. Adobe Stock

Pozwolisz mi pracować? – spytała nagle moja córka. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, bo zaskoczyła mnie tym pytaniem.
– Nie – odparłam zdecydowanie. – Jesteś za młoda. Masz dopiero czternaście lat.
– Mamo, ale przecież widzę, jak jest nam ciężko – westchnęła.
– Damy sobie radę.
– Jakby żył tata… – zaczęła.
– Ale nie żyje! – przerwałam jej nazbyt ostro. – Czas się z tym pogodzić.
– No właśnie! Jak ja ci mówię, żebyś gdzieś wyszła z domu, to zasłaniasz się tatą, a jak tak, to oczywiście każesz mi się z tym pogodzić. A kiedy ty wreszcie się pogodzisz? – krzyknęła i wyszła z kuchni.

Powinnam się zerwać i pobiec za nią, porozmawiać, wyjaśnić. Ja jednak siedziałam wbita w krzesło i bezmyślnie patrzyłam przed siebie. Moja córka miała sporo racji. Grzesiek nie żył już od czterech lat, a ja ciągle trzymałam w szafie jego koszule. Nie umiałam się ich pozbyć. Bo co miałam z nimi zrobić? Wyrzucić? Oddać? Ale komu? Nie chciałam dać ich komuś, kogo potem musiałabym w nich oglądać. Za bardzo by bolało. Od czasu do czasu wąchałam je, sprawdzając, czy noszą na sobie jeszcze ślady zapachu mojego męża…

Przestaliśmy sobie radzić

Odkąd zmarł Grzegorz, pogorszyła się nam sytuacja finansowa. Ania ciągle pytała mnie, czy mogłaby w weekendy pracować, a ja ciągle jej nie pozwalałam. Była zdecydowanie za młoda. „Niech najpierw skończy szesnaście lat. Wtedy będzie mogła dorabiać w wakacje podczas jakichś sezonowych prac, na razie powinna skupić się na nauce” – uznałam.

Zanim Grzegorz zmarł, otworzyliśmy w naszym miasteczku małą kwiaciarnię. Szło nam dobrze. Mój mąż znał się na kwiatach, był florystą z wykształcenia i zamiłowania. Sporo się przy nim nauczyłam, ale bukiety, które robiłam, nie były tak piękne jak jego. Teraz interes szedł więc coraz gorzej. Nie chciałam jednak go likwidować, bo to było coś, co tworzyliśmy wspólnie z Grzesiem.

Dopiłam kawę i zeszłam do kwiaciarni. Po chwili przyszła Ania.
– Przepraszam – pocałowała mnie w policzek. – A może sprzedajmy wreszcie tę kwiaciarnię…
– Córciu, już ci mówiłam.
– Mamo, ale my przeszłością nie opłacimy rachunków – denerwowała się. – To już cztery lata.
– I co z tego? – burknęłam. Nie chciałam o tym rozmawiać. Wiedziałam swoje. To z pewnością przejściowe problemy, za jakiś czas się odkujemy i wszystko…, no prawie wszystko, wróci do normy.

Ania poszła do szkoły, a ja przygotowywałam dwa bukiety zamówione na pogrzeb. Nagle do kwiaciarni wpadła moja przyjaciółka.
– I jak tam dzisiaj ruch w interesie? – spytała od progu. Jednak kiedy spojrzała na wnętrze kwiaciarni, w której niestety nie było zbyt dużego wyboru kwiatów ciętych, mina jej zrzedła.
– Kawy? – zaproponowałam.
– Poproszę – usiadła na krzesełku i zaczęła się bawić kolorową wstążką. – Słuchaj, Sylwia, u nas w biurze zwolniło się miejsce. Rozmawiałam z szefem, chciałby się z tobą spotkać.
– Po co?
– Rany, nie udawaj. Widzę przecież, co się dzieje. Rozmawiałam też z Anią. Czas najwyższy to sprzedać i przestać żyć przeszłością. Sylwia! Otrząśnij się! Idź na terapię, jak musisz. Powynoś z domu jego rzeczy!
– Łatwo ci powiedzieć – w moich oczach pojawiły się łzy. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pozbyć się rzeczy Grzesia. To one dawały mi złudzenie, że wszystko jest jak dawniej. Gdy je wyrzucę, mój świat rozpadnie się na kawałki.

Do kwiaciarni wszedł listonosz. Miał dla mnie polecony. Spojrzałam na nadawcę. Kłopoty…
– Co jest? – spytała Lucyna. – Pokaż – wyrwała mi list z ręki i nie przejmując się mną, otworzyła. – Sylwia! Ty masz długi!
– Jezu, i co z tego? Każdy je ma.
– O nie! Idziemy! Zamykamy kwiaciarnię – chwyciła mnie za ręce i pociągnęła do wyjścia.
– Co ty robisz?
– To, co powinnam jako twoja przyjaciółka zrobić już dawno temu.

Lucyna pociągnęła mnie w kierunku domu. Wparowała do mojej sypialni i otworzyła szafę. Zamarłam, przeczuwając, co chce zrobić. W środku wszystko we mnie krzyczało, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. A Lucyna sprawnymi ruchami wyjmowała z szafy koszule Grzesia. Układała je w stos na łóżku, a ja stałam niczym kukła. Przez głowę przelatywały tylko od czasu do czasu obrazy z przeszłości. Na stosie koszul po chwili wylądowały dwa swetry Grzesia. Pamiętam, jak ładnie w nich wyglądał. Nogi się pode mną ugięły na to wspomnienie.

Usiadłam na podłodze i się rozpłakałam. Nie mogłam opanować płaczu. Miałam wrażenie, że smutek gromadzony przez te cztery lata nagle przerwał jakąś niewidzialną tamę i uderzył z ogromną mocą.
– Płacz – Lucyna podeszła i mnie przytuliła.
– Tak za nim tęsknię… – jęknęłam.
– Wiem – pogłaskała mnie po plecach. – Ale czas pozwolić mu odejść.

Muszę pozwolić mu odejść

Lucyna zapakowała ubrania Grzesia do worków na śmieci. Wygrzebała jeszcze skądś jego buty, potem napoczęte kosmetyki, które odłożyłam do koszyka pod umywalką.
– Idziemy na strych – zakomenderowała. Poszłam za nią. Nie byłam tam od śmierci Grzesia. Nawet nie wiedziałam, co tutaj znajdę. Czasami lubił tu przesiadywać. Trochę majsterkował, wycinał też z cieniutkich listewek ozdoby do wiązanek. Jakieś serduszka, listki czy gwiazdki. Malował je i przyklejał do długich drucików. Kiedy weszłyśmy na strych, uderzył mnie specyficzny zapach. Zapaliłam światło. Biurko do majsterkowania stało pod niewielkim oknem. Leżały tam niepomalowane serduszka.

Próbowałam przypomnieć sobie, kiedy Grześ był tu ostatnio. Gdy zaczął chorować, zaglądał tu rzadko… Lucyna chwyciła jakiś pusty karton i zaczęła wrzucać do niego wszystko, co jej zdaniem mogło mi przypominać męża. Nie protestowałam, choć z lękiem patrzyłam na to, co się dzieje. Nie umiałam jej pomagać. Usiadłam przy biurku Grzesia. Dotknęłam chropawej powierzchni drewnianego blatu.
– Sprawdź szuflady! – usłyszałam za sobą głos Lucyny. Aż podskoczyłam na krześle. Wystraszyła mnie. Powolnym ruchem odsunęłam szufladę. Panował w niej bałagan. Zaczęłam jednak z ciekawością przeglądać przedmioty, które się tu znajdowały.
– I wrzucaj tutaj! – dodała stanowczo moja przyjaciółka. Wrzuciłam więc do pudła jakieś nic nieznaczące drobiazgi. Nagle moje palce trafiły na kopertę. Miała przyklejone drewniane serduszko pomalowane czerwoną farbą, a na nim wykaligrafowane moje imię. Wzięłam ją do ręki.
– Co to? – szepnęłam.

Lucyna od razu nachyliła się nade mną i patrzyła jak moje drżące dłonie wyciągają z wnętrza koperty kartkę zapisaną ręką Grzesia.
– Co to? – powtórzyła za mną przyjaciółka. – List? Zostawił ci list?
– Nie wiem – jęknęłam, ledwo widząc rozmazujące się litery. Łzy przesłaniały mi obraz. Otarłam powieki wierzchem dłoni i rozłożyłam kartkę. Lucyna stanęła za moim plecami.
– Najdroższa Sylwio… – przeczytałam głośno, a reszta słów ugrzęzła mi w gardle. Poczułam dłoń Lucyny na plecach. Przebiegałam wzrokiem pomiędzy literami. „Zawsze będę cię kochał… Nie zamykaj się… Uśmiechaj do ludzi… Zapamiętaj to, co najpiękniejsze…” – Grześ mówił do mnie zza grobu. Dawał wskazówki, jak mam żyć. Nie chciał, bym cierpiała. Zresztą przed śmiercią zdążył mi powiedzieć, że mam być szczęśliwa. Ale jak? Jeżeli go już nie ma!!!

„Sprzedaj kwiaciarnię…” – przeczytałam, a serce zawyło boleśnie. Płakałam. Nie umiałam przestać. Lucyna znów próbowała utulić moją rozpacz. Głaskała mnie po włosach.
– Widzisz – mówiła. – On chciałby tego. To był mądry facet. Kochał cię ponad życie.
– Wiem – zaszlochałam. – Wiem.
– Zrób więc tak, jak prosił. Zacznij żyć. Sprzedaj kwiaciarnię. Zrób to dla siebie i Ani, póki nie jest za późno. Pożyczę ci na spłatę długu. Oddasz, jak będziesz miała. Kiedy uspokoiłam emocje, razem z Lucyną zapakowałyśmy do jej samochodu wszystkie zebrane rzeczy i zawiozłyśmy je do Caritasu. Na pewno się przydadzą komuś, kto jest w potrzebie. Po Grzesiu zachowałam zdjęcia, list i całą masę dobrych wspomnień. Jego ubrania nie były mi już potrzebne.

Nie umiałam oczywiście tak łatwo pogodzić się z myślą, że go już nie ma, ale postanowiłam powoli się tego uczyć. Sprzedałam kwiaciarnię. Oddałam wszystkie długi i rozpoczęłam pracę w urzędzie. Bałam się tego nowego życia bez Grzesia, ale może to był czas, by pozwolić mu odejść. Nie można przecież w nieskończoność rozpamiętywać przeszłości. 

Więcej prawdziwych historii:
„Mąż bił mnie za wszystko. Za to, że zapomniałam kupić mąki i za to, że w zlewie został brudny talerz”
„Moja mama do reszty oszalała. Ma 60 lat, a znalazła sobie narzeczonego, który może jest w moim wieku”
„Zostałam samotną matką trójki dzieci. Mój mąż odszedł do kochanki. Zostawił mnie bez grosza i pracy”

Redakcja poleca

REKLAMA