„Po śmierci mamy, ojciec przygarnął... 20 psów. Dom zamieniał się w chlew, a nas nie było stać na ich utrzymanie”

Po śmierci mamy, ojciec przygarniał tłumy bezdomnych zwierząt fot. Adobe Stock, Budimir Jevtic
„Proponowałam, by chociaż niektóre zamieszkały w ocieplanych budach. Nie chciał o tym słyszeć. W efekcie cały wolny czas spędzałam na wymiataniu z domu ton piachu i kłębów psiej sierści. Sąsiedzi skarżyli się na nasz zwierzyniec, ale ojciec nic sobie z tego nie robił. Co najgorsze, wydawał życiowe oszczędności na karmienie i leczenie tych znajd”.
/ 29.07.2022 18:30
Po śmierci mamy, ojciec przygarniał tłumy bezdomnych zwierząt fot. Adobe Stock, Budimir Jevtic

Moi rodzice bardzo się kochali. Choć byli małżeństwem prawie pół wieku, nie wyobrażali sobie życia bez siebie. W czasie rodzinnych uroczystości nieraz powtarzali, że chcieliby umrzeć w tym samym dniu, w tej samej chwili, by jedno nie musiało tęsknić za drugim. Ich pragnienie jednak się nie spełniło.

4 lata temu mama nagle zmarła

Jeszcze rano szykowała tacie śniadanie, a kilka godzin później już nie żyła. Zawał. Mimo wysiłków lekarzy nie udało się jej uratować. Tata bardzo przeżył śmierć mamy. Całe dnie spędzał na cmentarzu, a wieczorami przeglądał fotografie z dawnych lat, i ze łzami w oczach wspominał czasy, kiedy byli razem. Starałam się podnieść go na duchu, jakoś pocieszyć. Kilka lat wcześniej rozwiodłam się mężem i wróciłam do rodzinnego domu. Widywałam więc tatę codziennie.

Niestety, tata coraz bardziej zamykał się w sobie, nie chciał z nikim rozmawiać, z nikim się spotykać. Ani ze mną, ani nawet z moim dorosłym synem, który specjalnie przyjechał w odwiedziny zza granicy. Gdy schodziliśmy do taty na dół, mówił, że woli zostać sam i przekręcał klucz w zamku. Stało się jasne, że bez pomocy specjalistów nie poradzi sobie ze stratą, ale nie chciał słyszeć o żadnym lekarzu. Mówił, że to niepotrzebne, że jego życie straciło sens. I gdy sądziłam, że nie ma już dla niego ratunku, nastąpił przełom.

To było niespełna rok po śmierci mamy. Wróciłam z pracy i jak co dzień zapukałam do taty. Byłam pewna, że jak zwykle mruknie, żebym zostawiła go w spokoju. O dziwo otworzył i zaprosił mnie do środka. Zauważyłam, że jest podekscytowany.

Lepiej się czujesz – ucieszyłam się.

– Co? Aaaa, tak… Chyba tak. Ale nie o to chodzi. Mam dla ciebie niespodziankę – uśmiechnął się tajemniczo.

– Tak? A co to takiego?

– Sama zobacz. Tylko cichutko, bo się przestraszy – odparł i zaprowadził mnie do sypialni.

Zajrzałam przez uchylone drzwi i oniemiałam. Na kocu, obok łóżka, leżał niewielki, bardzo wychudzony, rudy kundelek.

– O rany, skąd go masz?

Znalazłem na cmentarzu, niedaleko grobu mamy. Leżał tam i skomlał.

– I tak go po prostu wziąłeś? – zdziwiłam się, bo tata raczej nie przepadał za zwierzętami.

– A co miałem zrobić? Zostawić go na pewną śmierć?

– Oczywiście, że nie. Ale co dalej? – chciałam wiedzieć.

– Jak to co? Zostanie ze mną! Mówię ci, to nie przypadek, że ten maluch znalazł się akurat na cmentarzu. To twoja mama mi go przysłała, żebym nie czuł się samotny!

– W takim razie musimy mu kupić legowisko, miseczki, karmę. No i zawieźć do weterynarza – zadecydowałam i przytuliłam się do taty; cieszyłam się, że po raz pierwszy od wielu miesięcy na jego twarzy zagościł uśmiech.

Pikuś, bo tak tata nazwał znajdę, okazał się cudownym psiakiem.

Nie odstępował swego pana na krok

Był wesoły, skory do zabawy, czuły i opiekuńczy. Potrafił w niewiarygodny sposób wyczuć, w jakim tata jest nastroju. Gdy był smutny, wskakiwał mu na kolana, lizał go po twarzy. I smutek gdzieś się ulatniał. Pod jego wpływem tata bardzo się zmienił. Już po trzech miesiącach wróciły mu siły, dawna energia, radość życia.

– Zobacz, gdyby nie Pikuś, nie wiem co by ze mną było – powiedział któregoś wieczoru tata.

– I na odwrót. On też miał szczęście, że go znalazłeś – odparłam.

– Masz rację. Ale jest tyle bezdomnych i głodnych psiaków, które takiego szczęścia nie mają. To takie niesprawiedliwe – westchnął.

Nie sądziłam, że w tamtej chwili tata coś sobie postanowił…

Nie mógł ich zostawić na ulicy

Najpierw przyprowadził do domu Reksa, owczarka niemieckiego. Ktoś wyrzucił go z samochodu. Plątał się po naszej okolicy, ludzie go przeganiali. No i w końcu trafił na tatę. Potem były: staruszek Kufel przywiązany do drzewa, suczka Aza tak słaba, że nie miała siły chodzić, i kolejne… Każdy zabiedzony, porzucony. Na początku nie protestowałam. Lubię zwierzęta, nieźle zarabiam, dom jest duży, z ogrodem, więc uznałam, że oprócz Pikusia, możemy dać schronienie jeszcze dwóm, trzem psom. Zwłaszcza że tata tak cieszył się z każdego uratowanego czworonoga. Ale on sprowadzał ich coraz więcej. I wszystkie trzymał w domu.

Proponowałam, by chociaż niektóre zamieszkały w ocieplanych budach, na zewnątrz. Nie chciał o tym słyszeć. W efekcie cały wolny czas spędzałam na wymiataniu z domu ton piachu i kłębów psiej sierści. Gdy przyprowadził siódmego psa, nie wytrzymałam.

– Tato, przyrzeknij mi, że to już ostatni – zażądałam.

– Ale dlaczego? – zdziwił się.

Nie damy rady zająć się dobrze większą liczbą zwierząt.

Tata wzruszył ramionami, więc sięgnęłam po inny argument:

– Sąsiedzi już podejrzliwie na nas patrzą. Ostatnio jeden zapytał nawet, czy schroniska nie zakładamy. Bo jakby co, to będą protestować.

– Taki ciekawski? Niech lepiej nie wtyka nosa w nie swoje sprawy, bo mu go utrę! – naburmuszył się tata.

– Mówię poważnie, koniec ze znajdami. Bo będą kłopoty. Poza tym, to wszystko kosztuje! – ostrzegłam.

– No dobrze, dobrze… – poddał się.

Jednak kilka dni później dostrzegłam w holu kolejnego nowego lokatora.

– Tato, przecież obiecałeś! – zdenerwowałam się.

Nie miałem serca zostawić go na ulicy – odparł ze łzami w oczach.

Potem widziałam łzy i słyszałam te słowa jeszcze wiele razy. Nie zamierzałam sprawiać tacie przykrości. Zwłaszcza że tak bardzo cieszył się z każdego uratowanego zwierzaka. Jego dobroć miała, niestety, i złe strony.

Psy zupełnie zawładnęły naszym domem

Gdzie się obejrzałam, wystawała psia mordka. Nawet z mojej garderoby. Ale nie to mnie najbardziej martwiło. Zauważyłam, że zwierzaki, walcząc o względy pana i przywództwo, coraz częściej podgryzały się nawzajem. Bałam się, że któregoś dnia po prostu zrobią sobie krzywdę lub nawet zaatakują tatę. Każdy z osobna był miłym, spokojnym i przyjaznym psiakiem. Ale w stadzie stanowiły zagrożenie. Na dodatek sąsiedzi zaczęli się wściekać. Denerwowało ich szczekanie, narzekali, że psia karma przyciąga szczury, że z naszego ogrodu roznosi się na okolicę nieprzyjemny zapach.

Mówiłam o tym wszystkim tacie, ale niewiele sobie z tego robił. Przyprowadzał do domu kolejne bezdomne zwierzaki. Roku temu mieliśmy już ich aż dwadzieścia. Wiedziałam, że jeśli stanowczo nie zareaguję, pojawią się kolejne. Ale czułam się bezsilna…

Sąsiedzi w końcu stracili cierpliwość. Przyszli do nas całą grupą i postawili ultimatum: albo pozbędziemy się części psów, albo zaczną słać na nas skargi. I doprowadzą do tego, że zabiorą nam wszystkie pupile. Tata bardzo się zdenerwował.

– A co mam z nimi zrobić? Wyrzucić na ulicę? – krzyczał.

Nie, ale może znajdziemy niektórym nowe domy – zaproponowałam.

– A kto je będzie chciał? Nikt dzisiaj nie bierze dorosłych pasiaków po przejściach – oponował tata.

– Jak nie spróbujemy, to się nie przekonamy – upierałam się.

– No dobrze – zgodził się w końcu.

Prawdę mówiąc, nie wierzyłam za bardzo w powodzenie naszej akcji adopcyjnej. Tata miał rację, ludzie niechętnie biorą dorosłe psy. Wolą chować je od szczeniaka. Mimo to zrobiłam naszym najbardziej urodziwym pupilom zdjęcia, opisałam ich historię, wrzuciłam na portale społecznościowe i czekałam. Pierwszy chętny zgłosił się do nas po dwóch miesiącach. Zabrał Reksa, owczarka niemieckiego. Tata długo go wypytywał, w jakich warunkach będzie żył piesek. Jakby oddawał dziecko do adopcji! Na szczęście mężczyzna był bardzo wyrozumiały. Obiecał nawet, że będzie przysyłał mailem zdjęcia Reksa, żeby tata był spokojny…

Potem pojawili się kolejni „rodzice” adopcyjni

W ciągu następnych miesięcy udało nam się oddać aż 15 psów. Tata początkowo bardzo przeżywał każde rozstanie, jednak z czasem przychodziło mu to coraz łatwiej. Chyba widział, że psy będą szczęśliwe w nowych domach. Teraz mieszka z nami na stałe pięć psów: Pikuś, a także stary Kufel, Misiek, Kapsel i Prymulka. Tata nie przyprowadza już do domu nowych znajd. Chyba zrozumiał, że choćby bardzo się starał, to nie uratuje wszystkich psów. Zamiast tego zaangażował się więc w pomoc schronisku dla bezdomnych zwierząt.

Spędza tam przynajmniej dwie, trzy godziny dziennie. Namawia ludzi do wzięcia psiaków, opowiada o tym, jak to Pikuś przywrócił mu chęć do życia. I wiecie co? To działa, bo do adopcji trafia coraz więcej psów.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA