„Po śmierci mamy moja siostra non stop wymyślała sobie choroby. Twierdziła, że umrze jak ona. Musiałam coś z tym zrobić”

zmartwiona kobieta smutna fot. Adobe Stock, stokkete
„Mama była zaskoczona diagnozą, ale dobrej myśli. Jeszcze nie dotarło do niej, w jak poważnej znalazła się sytuacji, a poza tym taką miała życiową filozofię, nie lubiła się martwić na zapas. Rozgościła się na szpitalnym łóżku, Wiola przyniosła jej kosmetyki i koszulę, ja zajrzałam do niej wieczorem, przemykając się korytarzem jak cień”.
/ 23.06.2023 13:15
zmartwiona kobieta smutna fot. Adobe Stock, stokkete

Telefon kukał jak oszalała kukułka, przymierzyłam się do odebrania, ale zobaczyłam, kto dzwoni i odechciało mi się. Poza tym miałam mokre ręce, byłam usprawiedliwiona.

– Aneta, zmień sygnał w mojej komórce, bo oszaleję od tego kukania – zawołałam w głąb mieszkania. – Wiolka dzwoni! Pogadaj z nią chwilę, skończę przepierkę i cię zastąpię.

– Dlaczego ja?

– Bo cię o to proszę! – odkrzyknęłam. – Oraz dlatego, że nie pytając, wgrałaś mi tę kukułkę do telefonu, a także dlatego, że piorę ręcznie twój sweterek z angory, chociaż to ty powinnaś zginać grzbiet nad miską.

Mam przestać i zająć się Wiolą?

– Już, już, odbieram – powiedziała ugodowo córka, pojawiając się w drzwiach łazienki z moim telefonem w ręku. Patrzyła na aparat jak na żmiję, a komórka kukała bez wytchnienia.

Aneta nie była zachwycona, że musi porozmawiać z ciocią, ale temu specjalnie się nie dziwiłam. Wiola, moja starsza siostra, od śmierci naszej mamy zrobiła się trudna w obsłudze, żeby nie powiedzieć toksyczna.

Rozmowa z nią była pasmem ponurych przewidywań, przerywanych jęczeniem i wyrzekaniem na podupadające zdrowie. Nigdy nie miała dobrych wiadomości, wystarczyło rzucić niewinne pytanie „co słychać”, by dowiedzieć się, że nie jest dobrze i nigdy nie będzie.

– Halo, ciociu, mówi Aneta, mama kazała mi z tobą porozmawiać – powiedziało do słuchawki moje wyrodne dziecko.

Przewróciłam oczami i wolno sięgnęłam po ręcznik, żeby osuszyć ręce. Mnie też nie śpieszyło się do Wiolki.

– Źle się ciocia czuje? Tak jak ostatnio? Aha, tak jak zawsze. Rozumiem. Powiem mamie, chociaż wydaje mi się, że ona to wie. Ty, ciociu, ciągle źle się czujesz.

Wyrwałam telefon dziecku, żeby zażegnać wiszące w powietrzu siostrzane żale.

– Co ja takiego powiedziałam? – obraziła się Aneta. – Przecież to prawda. Na cioci miejscu poszłabym do szpitala i pozwoliła się gruntownie przebadać, zamiast zamęczać nas jojczeniem.

– Żadnych szpitali – usłyszałam w słuchawce spokojny głos Wioli. – Będzie jak z naszą mamą, wejdę zdrowa i już nigdy stamtąd nie wyjdę, bo mi coś znajdą. Lepiej nie wiedzieć, co w człowieku siedzi.

– Przecież mama miała tętniaka – odpowiedziałam cicho.

– Nie mówiłam ci, ale mam podobne objawy. Ciągle boli mnie głowa – odparła jeszcze ciszej Wiola.

– To nie znaczy, że masz w niej tętniaka.

– Tak? A skąd wiesz? Mamę też bolała głowa, dlatego poszłam z nią na SOR. Ciebie wtedy z nami nie było.

Skuliłam się pod ciężarem tych słów

Nie byłam winna śmierci mamy, ale tak się czułam. Może dlatego, że nie zdążyłam się z nią pożegnać? Śmierć przyszła nagle, co nie znaczy, że niespodziewanie. Wiola miała rację, mama weszła do szpitala zdrowa, nie wiedząc, że ma w głowie tykająca bombę z opóźnionym zapłonem. Tętniak. Rozszerzone naczynie krwionośne o cienkiej, nieprawidłowo zbudowanej ścianie, gotowe w każdej chwili pęknąć.

Lekarze odkryli je podczas badań, jeszcze wtedy było całe. Mamę przyjęto na oddział, żeby walczyć z bólem głowy i przyjrzeć się zmianie, zdecydować, czy nadaje się do usunięcia przez chirurga. Wszystko szło idealnie, mama była zaskoczona diagnozą, ale dobrej myśli.

Jeszcze nie dotarło do niej, w jak poważnej znalazła się sytuacji, a poza tym taką miała życiową filozofię, nie lubiła się martwić na zapas. Rozgościła się na szpitalnym łóżku, Wiola przyniosła jej kosmetyki i koszulę, ja zajrzałam do niej wieczorem, przemykając się korytarzem jak cień.

Rozmawiałyśmy, nawet żartowałyśmy, a następnego dnia już nie żyła, tętniak pękł. Mimo natychmiastowej pomocy nie udało się jej uratować. Świadkiem większości wydarzeń była Wiola, to ona towarzyszyła mamie w ostatnich chwilach.

Mama była wtedy zdrowa i w pełni sił

Tylko od kilku dni uporczywie bolała ją głowa. Twierdziła, że ma migrenę, i łykała tabletki, ale ostatniego dnia ból tak się nasilił, że poprosiła Wiolę, by zawiozła ją do szpitala na izbę przyjęć.

Zadzwoniła do niej, nie do mnie, ja o niczym nie wiedziałam, nie pojechałam z nimi. Nie zawiadomiły mnie, nie chciały zawracać mi głowy, sprawa była jasna i prosta, ból głowy to nie choroba. Z nas dwóch Wiola była bliżej mamy – nie miała dzieci, męża, więc dysponowała czasem, którego mnie wiecznie brakowało.

Nagła utrata mamy, wszystkie okoliczności, które towarzyszyły jej odejściu, wywarły na siostrze wielkie wrażenie, rujnując jej psychikę. Kolejny miesiąc przeżyła na tabletkach uspokajających, a kiedy je odstawiła, dostała receptę na środki nasenne. Bardzo się o nią niepokoiłam, pilnowałam, żeby w porę odstawiła uzależniające tabletki, na szczęście sen wrócił i Wiola stanęła na nogi.

Tak myślałam, jednak wkrótce zaczęła chorować

Mówiła, że się źle czuje, ale nie precyzowała, co jej jest, twierdziła, że wszystko ją boli. Nie naraz, po kolei, żartował mój mąż, przekonany, że Wiola symuluje. Ja również nie przykładałam większej wagi do jej dolegliwości, za dużo ich było, żeby uznać je za prawdziwe.

Dopiero kiedy przyznała się do bólów głowy, ruszył łańcuch skojarzeń z chorobą mamy. I chociaż nie wierzyłam, że Wiola ma tętniaka, to jednak przejęłam się.

– Moja ulubiona, bo jedyna, szwagierka jest hipochondryczką – postawił szybką diagnozę Marek. – Po śmierci waszej mamy odkryła u siebie mnóstwo rozmaitych objawów, ma wiele dolegliwości, ale nie wiadomo, co jej jest. Moim zdaniem walczy o uwagę, chce, żebyś ciągle się nią interesowała.

– Wiolka nigdy taka nie była, zmieniła się po śmierci mamy.

– Dokładnie tak jak powiedziałem, poczuła się samotna, zaczęła się sobie przyglądać i wykryła sto różnych chorób.

– Mówi, że ma tętniaka w głowie, jak mama.

Bzdura! – parsknął zeźlony Marek.

– A to dlaczego? – chciała wiedzieć Aneta.

– Mało prawdopodobne, piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce – odrzekł mętnie jej tata.

– Dla spokoju przebadałabym ją, ale Wiolka zaparła się i nie chce iść do lekarza.

– Wie, że jest zdrowa i nie chce, by wydało się, że symuluje – Marek był nieubłagany.

– Nie widziałeś jej ostatnio…

– I nie słyszałeś – dodała Aneta, weteranka rozmów z ciocią.

– …ona źle wygląda, zmieniła się. Żałoba wszystkiego nie tłumaczy, coś ją dręczy, a ja chciałabym wiedzieć, co to za choroba. Drugi raz nie dam się zaskoczyć. Jeśli Wiola ma tętniaka albo inne paskudztwo, będę z tym walczyć.

– Nie jesteś samotną wojowniczką, masz męża i córkę – Marek poczuł się pominięty.

– No! – poświadczyła Aneta.

Wzruszyłam się, miałam rodzinę, która bywała męcząca i wymagająca, ale stała za mną murem, no a Wiola była sama.

Zadzwoniłam i powiedziałam, że może na nas liczyć

W każdej sytuacji. Myślałam, że się ucieszy, ale odparła zmęczonym głosem, że nie ma siły rozmawiać, oddzwoni, jak się lepiej poczuje.

Pół godziny później wszyscy troje staliśmy pod jej drzwiami. Długo nie otwierała, ale nie z nami te numery, Marek krzyknął, że wyważy drzwi. Poskutkowało. Zabraliśmy ją do nas, chociaż się opierała.

Nie chciałam zostawiać siostry samej, ale wcale nie z powodu mitycznego tętniaka, zaczęłam podejrzewać, że czeka nas wizyta u psychiatry.

Wiolka do ostatniej chwili wykłócała się ze mną, nie chcąc wejść do gabinetu. Twierdziła, że nie ma depresji, bo normalnie funkcjonuje, rano wstaje z łóżka, robi makijaż i idzie do pracy. Rozmawia z ludźmi, robi zakupy, czasem gotuje. Ma różne bóle i z tego powodu odechciewa jej się wszystkiego, ale takich dolegliwości nie leczy się u psychiatry!

Zwabiony jej podniesionym głosem doktor stanął w progu gabinetu, wypuszczając pacjenta.

– Nie ma pani racji, takie choroby też leczę, psychiatria to bardzo pojemna specjalizacja. Zapraszam.
Był miły, zarazem stanowczy, Wiolka nie chcąc być nieuprzejma, musiała skorzystać z zaproszenia.

Wszystko wyjaśnię, to zwyczajne nieporozumienie – klarowała lekarzowi.

Jakiś czas później wyszła z gabinetu z niepewnym uśmiechem, ściskając w ręku kartkę z diagnozą i kodem recepty na leki.

– Depresja – przeczytałam.

Wiolka wzruszyła ramionami.

– Nie sądzę, ale co szkodzi spróbować. Doktor był pewien swego, twierdzi, że po lekach poczuję się lepiej. Mam od razu umówić się na następną wizytę, leczenie to proces, ale doktor jest dobrej myśli.

Doktor miał rację, leki poskutkowały. Wiolka przestała skarżyć się na dziwne dolegliwości i wędrujące po ciele bóle, odzyskała dobre samopoczucie. Teraz już wiemy, że jej wyśmiewana hipochondria miała swoje źródło w podstępnej chorobie, która potrafi ukryć się pod maską zwyczajnych, ale utrudniających życie dolegliwości.

Czytaj także:
„Myślałam, że ubijamy interes, bo kupujemy tak tanio mieszkanie. Daliśmy się nabić w butelkę”
„Mąż po pijanemu spowodował wypadek. Gdyby nie ja, uciekłby i nie udzielił pomocy rannej kobiecie”
„Zazdrościłam kumpeli męża-twardziela, bo mój facet to ciepłe kluchy. A jednak ostatnio to właśnie on okazał się bohaterem”

Redakcja poleca

REKLAMA