Zaniepokojona patrzyłam, jak, mimo moich protestów, szwagier odkręcił butelkę z wódką i nalał kieliszek mojemu mężowi. Postanowiłam spróbować przemówić mu do rozsądku.
– Krzysiu, nie pij, przecież będziesz prowadził – przypomniałam mu.
– Daj spokój! Nie będziemy dużo pić – odparł. – Przecież wracamy do domu dopiero za kilka godzin.
– Pewnie, jak zrobimy pół litra we dwóch, to przecież żadne picie – uspokajał mnie szwagier. – Co to jest na takiego chłopa jak Krzysiek, nawet nie poczuje tej ćwiarteczki – żartował.
– Zawsze to samo – mruknęłam.
– Ja się złoszczę, ty mówisz, że tylko po jednym, a potem wracasz pijany.
– Nie przesadzaj! – obruszył się Krzysiek. – Może czasem jestem lekko wstawiony, ale stało się coś kiedyś?! Zawsze bezpiecznie odwożę cię do domu, a ty potem się obrażasz, nie wiem o co. A ja chyba lepiej wiem, czy jestem pijany, nie sądzisz? Skoro widzę wszystko na drodze i panuję nad samochodem, to mogę jechać…
– A co będzie, jeśli cię złapie policja i odbierze prawo jazdy? – spytałam.
– Jakoś dotąd mnie nie złapali, a zresztą tutaj mnie znają, nieraz razem wódkę piliśmy – roześmiał się.
Nie miałam siły z nim dyskutować, bo jak zwykle skończyłoby się to awanturą. Nie chciałam się kłócić w obecności jego siostry i szwagra. Postanowiłam, że porozmawiam z mężem w domu. Krzysztof nie był złym człowiekiem, tylko lubił wypić. Jeśli trafiła się taka okazja, to zamieniał się w upartego osła. Nic nie można mu było wytłumaczyć. Prosiłam nieraz, żeby zadzwonił po taksówkę albo po mojego brata, żeby przyjechał. Krzysiek nie chciał o tym słyszeć.
– Po co komuś głowę zawracać? – prychał. – Wsiadaj i nie marudź!
Spojrzał na mnie przerażony i... jechał dalej
Wsiadałam, obiecując sobie, że to ostatni raz i modliłam się, żeby nas nie złapała policja, i żeby Krzysiek niechcący kogoś nie potrącił na drodze. Jakoś mu się zawsze udawało, raz tylko wjechał na krawężnik i rozwalił oponę, ale to też go niczego nie nauczyło. Nie byłoby problemu z powrotem z zakrapianych imprez, gdybym ja miała prawo jazdy. Niestety, mam padaczkę i żaden lekarz nie chce mi podpisać badań lekarskich, uprawniających do kierowania autem.
Przez cały wieczór liczyłam zestresowana, ile kolejek wódki wypił mąż.
– Aniu, możecie przecież u nas nocować – powiedziała szwagierka, kiedy nasi mężczyźni zniknęli gdzieś w ogrodzie, żeby „się przewietrzyć”.
– Dzięki, ale Krzysiek się nie zgodzi, wiesz, jaki jest uparty – westchnęłam. – Poza tym wolałabym wrócić do domu, bo dzieci zostały z sąsiadką.
Pół godziny później Krzysiek wszedł do pokoju i od razu poznałam, że pił coś jeszcze oprócz tamtej flaszki.
– Jak mogłeś?! Jak my teraz do domu wrócimy?! – rozzłościłam się.
– Spróbowałem tylko Darkowej nalewki. Zjem porcję flaczków, wypiję herbatę i wytrzeźwieję – uspokajał. – To tylko kilkanaście kilometrów.
Posłuchałam go i znów wracałam z pijanym kierowcą. Dziś to sobie wyrzucam. Powinnam wtedy zabrać mu kluczyki, zrobić awanturę, płakać i błagać, żeby nie jechał. Niestety, nie zrobiłam tego, a teraz jest za późno. Nie mogę cofnąć czasu, choć bardzo bym chciała.
Usiadłam posłusznie obok męża i patrzyłam uważnie na drogę. Krzysiek wyjechał za miasto i przyspieszył.
– Uważaj, ciemno już, a dużo pieszych i rowerzystów na drodze.
– Wiem, widzę przecież – odburknął niegrzecznie. – Ja ci nie mówię, jak masz szyć albo piec placek!
Nagle na ulicę wybiegł duży pies. Krzysiek skręcił gwałtownie i uderzył w nadjeżdżające z naprzeciwka auto.
– Boże! – wrzasnęłam z przerażenia i bólu, bo uderzyłam głową w szybę.
Ciemny osobowy samochód odbił się mocno od naszego golfa i walnął w drzewo. Krzysiek spojrzał na mnie przerażony i… jechał dalej.
– Zatrzymaj się, do cholery!
– Nic nam się nie stało, na drodze pusto, nikt nas nie widział – wymamrotał zdenerwowany, ale stanął.
– Trzeba zobaczyć, co się stało, ci ludzie w samochodzie na pewno są ranni! – zawołałam w panice, po czym wyszłam na zewnątrz i pokuśtykałam do rozbitego czarnego audi.
Przód samochodu był całkowicie przecięty wzdłuż i wciśnięty w grubą brzozę. W środku siedziała kobieta, twarz miała opartą na kierownicy. Na szybie widać było krople krwi.
Strasznie się bałam, co będzie dalej
– Cholera jasna! – jęknął mąż za moimi plecami. – Ona może nie przeżyć! Zadzwoń na pogotowie i spieprzamy stąd! Dopóki nikogo nie ma!
– Zwariowałeś?! Chcesz uciec?! – krzyknęłam, wybierając numer 112.
– A pomyślałaś, co będzie, jak policja przyjedzie?! Jeśli ta baba nie przeżyje, to mnie zamkną, bo piłem!
– To było nie chlać! Widzisz, co narobiłeś?! – wrzasnęłam, próbując wyciągnąć z auta ranną kobietę.
– To przez tego psa! Cholerny kundel, włóczy się po drodze! – krzyczał.
Byłam w szoku. Nigdy bym nie pomyślała, że mój mąż jest zdolny spowodować wypadek i uciec bez udzielenia pomocy ofiarom! Przeraziło mnie to! Z jakim człowiekiem ja dotąd żyłam?! On chciał tylko ratować swoją skórę! Uświadomiłam sobie, że jestem współwinna, bo powinnam zrobić wszystko, żeby Krzysiek nie prowadził samochodu w tym stanie.
Przyjechał ambulans i pomoc drogowa. Strażacy zaczęli rozcinać blachę od strony kierowcy. Zatrzymało się kilka samochodów. Ludzie wysiedli i zaczęli komentować sytuację.
– Ja ją znam! Oby nic się jej nie stało, w domu ma troje małych dzieci! – odezwał się ktoś z tłumu gapiów.
– Nic się pani nie stało? – zapytał mnie sanitariusz.
– Nie, to tylko małe zadrapanie szkłem z szyby – wyjaśniłam. – A ta kobieta? Przeżyje?
– Nie wiadomo, jest ciężko ranna, zabieramy ją do szpitala – odparł.
Po chwili ambulans odjechał na sygnale, a policjant podszedł do męża z alkomatem. Krzysiek dmuchnął, a posterunkowy spojrzał na niego z pogardą.
– No i co pan narobił! Po co pan jechał po pijanemu? – spytał.
Kiedy zabrali Krzyśka, zadzwoniłam do brata i błagałam go, żeby szybko po mnie przyjechał. Byłam przerażona i rozdygotana. Strasznie się bałam, co będzie dalej.
– Dlaczego pozwoliłam mu prowadzić?! Dlaczego wsiadłam z nim do samochodu?! – rozpaczałam.
– Uspokój się, to nie twoja wina, to on się uparł – westchnął brat. – Zaraz będę na miejscu. Daj mi 15 minut.
Tamta kobieta na szczęście przeżyła, ale długo leżała w szpitalu, a potem musiała przejść rehabilitację. Niestety, choć od tamtego wypadku minęło już kilka miesięcy, nadal porusza się o kulach i dostaje rentę. A Krzysztof?
– Udzieliłem poszkodowanej pierwszej pomocy, natychmiast zadzwoniłem po pogotowie – powiedział sędziemu. – Proszę, aby sąd to uwzględnił.
Niedobrze mi się robiło, gdy słuchałam tych kłamstw. Przecież chciał uciec, tylko ja mu nie pozwoliłam!
– Najbardziej mi szkoda tego prawka, cholera, będę teraz musiał jeździć rowerem i autobusem! – złościł się po rozprawie, kiedy już byliśmy sami.
Dlaczego jestem żoną tego człowieka?
Kilka miesięcy po wypadku listonosz przyniósł pismo od towarzystwa ubezpieczeniowego, w którym mieliśmy wykupione OC.
– Zwariowali?! – wrzasnął Krzysiek po przeczytaniu kilku zdań. – Mam im zapłacić 35 tysięcy, bo podobno tyle dali tej babie za uszkodzony samochód i jako zwrot kosztów leczenia i rehabilitacji!
– Może to jakaś pomyłka? – zdenerwowałam się nie na żarty.
– No właśnie! Po to miałem opłacone OC, żeby mnie chroniło w takich sytuacjach, trzeba pójść z tym pismem do jakiegoś prawnika, nie dam się naciągnąć na dodatkowe koszty!
Niestety, to nam mnie pomogło…
– Wszystko jest zgodne z przepisami – wyjaśnił nam radca prawny. – Spowodował pan wypadek, będąc w stanie nietrzeźwym, dlatego ubezpieczyciel ma prawo żądać zwrotu poniesionych kosztów odszkodowania.
– Skąd my weźmiemy tyle pieniędzy? – martwiłam się, gdy wróciliśmy.
– To wszystko przez ciebie! – syknął wściekły. – Mówiłem, żeby stamtąd uciekać, ale ty chciałaś być taka szlachetna! Jakbyś mnie wtedy posłuchała, to nie byłoby teraz całej afery!
Słuchałam tych słów zdumiona. Dlaczego ja w ogóle jestem żoną tego człowieka? Jak mogłam wcześniej nie zauważyć, jaki to bezwzględny i podły drań. Zawsze go broniłam, przymykałam oczy na jego liczne grzeszki. Myślałam, że warto, ale chyba jednak nie.
– Jak możesz tak mówić?! Dlaczego nie przyznasz, że to twoja wina, bo jechałeś pijany?! Nie rozumiesz, że mogłeś zabić tę kobietę?! – spytałam.
– To był wypadek! – ryknął. – Mógł się zdarzyć każdemu! A ta baba tylko sobie na tym wszystkim zarobiła!
To właśnie tamtego dnia wyparowały resztki mojej miłości do męża.
– Sprzedamy pole, które dostałam w spadku po rodzicach i uregulujemy tę sprawę – powiedziałam do męża. – A potem składam pozew o rozwód.
– Co ci przyszło do głowy?! – chyba nie uwierzył w to, co usłyszał.
– Ten wypadek niczego cię nie nauczył, dalej będziesz jeździł po pijanemu, aż kiedyś kogoś zabijesz! – powiedziałam. – A ja nie chcę być żoną mordercy. Nie będę ci wozić paczek do więzienia ani na ciebie czekać!
Rozwiedliśmy się. Krzysztof wyprowadził się do swoich rodziców. Zostałam sama z dziećmi. Jest trudno, ale sobie radzimy. A były mąż został stałym klientem sklepu monopolowego.
Czytaj także:
„Mąż wolał imprezować niż mi pomagać. Zawsze będę pamiętać, że to przez niego spowodowałam wypadek ze zmęczenia”
„Sąsiad spowodował wypadek. 2 osoby straciły życie, a 1 zdrowie. Co za diabeł go podkusił, żeby po pijaku wsiadać za kółko?”
„20 lat temu mąż przyjaciółki spowodował wypadek. Ten dzień wciąż tkwi w jej pamięci, bo nie każdy wyszedł z niego cało...”