„Myślałam, że ubijamy interes, bo kupujemy tak tanio mieszkanie. Daliśmy się nabić w butelkę”

prawdziwe historie: nabili nas w butelkę fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse
„Gdy przychodzi nowy właściciel nieruchomości, zawsze jest ryzyko, że tak podniesie czynsz, że puści lokatorów z torbami. Nam też to groziło. Gdy prawnik wygłosił mowę, myśleliśmy, że złapaliśmy pana Boga za nogi. A trzeba było się łapać za portfele”.
/ 20.06.2023 18:30
prawdziwe historie: nabili nas w butelkę fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse

Pewnego dnia na progu mojego mieszkania pojawił się elegancki mężczyzna w średnim wieku. Mówił ładną polszczyzną, co dobrze świadczyło o jego wychowaniu, miał gładko wygoloną pogodną twarz i przeuroczy uśmiech. Podał mi swoją wizytówkę i przedstawił się.

– Mecenas Jeremi P., do usług szanownej pani. Jestem prawnym reprezentantem nowego właściciela domu, który rozpoczął postępowanie prawne w celu przywrócenia mu własności, której jest spadkobiercą.

Najwyraźniej gość zobaczył na mojej twarzy zdezorientowanie, gdyż szybko wyjaśnił:

– Czyli tej kamienicy. Kiedy już sprawdzą państwo moją kancelarię, chciałbym spotkać się ze wszystkimi lokatorami. Podobno w piwnicy jest sporo miejsca po dawnej kotłowni, więc na pewno wszyscy się tam zmieścimy.

Gdy usłyszałam, kim facet jest, już mniej podobał mi się jego uśmiech. Ale co robić, w końcu sama na jednej z ulicznych manifestacji krzyczałam „Precz z komuną”. No i wyszło, że łatwo wrzeszczeć „precz”, ale kiedy przyjdzie co do czego, to okazuje się, że my byśmy jednak woleli, żeby zostało po staremu.

Wszyscy byli przygnębieni

Kiedy adwokat P. zniknął z horyzontu, zaczęłam kolędować po lokatorach. Wszyscy już maglowali między sobą zrodzone wizytą prawnika lęki, wątpliwości, obawy, a niektórzy nawet widzieli już siebie na bruku po brutalnej eksmisji. Czułam to samo co inni. Mało to człowiek nasłuchał się w telewizji o wrednych właścicielach, co nagle podwyższyli czynsz z czterystu na dwa tysiące złotych; o przymusowych eksmisjach; o utrudnianiu życia przez zamykanie dopływu gazu czy wody?

– I co pan powie, panie Kazimierzu, na nowego właściciela, co to się nam objawił? – spytałam mieszkającego obok mnie lokatora.

– Przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i radziecki – westchnął, ale najwyraźniej nie było mu do śmiechu. – Trzeba sprawdzić, kto zacz ten adwokat… – wyciągnął z kieszeni marynarki wizytówkę tamtego. – Moja córka jest w tych sprawach kumata, zajmie się tym.

Ruszyłam dalej po lokatorach. Wszyscy byli przygnębieni perspektywą zmiany państwowego administratora na prywatnego, co na pewno wiązało się z podwyżkami cen czynszu i mediów. Oczywiście wszyscy byli za tym, żeby za kilka dni spotkać się w kotłowni. Do tego czasu córka pana Kazimierza miała rozeznać się w sprawie adwokata, a ja, z racji swoich kontaktów z administracją, wyniuchać, co w urzędowej trawie piszczy.

Czyli nie jest to naciągacz

Tydzień później wszyscy lokatorzy, których w naszej kamienicy jest czterdziestu siedmiu, spotkali się na zebraniu. Prym wiódł pan Kazimierz, który swego czasu był przewodniczącym Solidarności w pobliskich zakładach naprawczych taboru tramwajowego. Znał się na prowadzeniu tego typu spotkań.

– Z informacji mojej córki wynika – zaczął bez żadnego wstępu – że ten adwokat, Jeremi P., jest zarejestrowany w izbie adwokackiej. I rzeczywiście zajmuje się sprawami lokalowymi, reprezentuje interesy dawnych właścicieli, czyli nie jest to naciągacz. Pani Ireno, może teraz pani – oddał mi głos.

Opowiedziałam, jak pochodziłam sobie po pokojach w administracji. Jedna kobitka zdradziła mi, że kilka dni wcześniej otrzymała z sądu powiadomienie o tym, że obywatel pochodzenia belgijskiego wystąpił z roszczeniami do władz gminy o zwrot rodzinnego majątku zawłaszczonego przez komunistów ustawą z 3 stycznia 1946 roku.

– Ale, jak mi powiedziała, podobno takie sprawy ciągną się co najmniej przez kilka lat, więc na razie możemy spać spokojnie – dodałam na koniec. – Mamy więc czas, żeby przygotować się na najgorsze.

Mimo mojego uspokajającego tonu wszyscy byli pełni obaw, co stanie się za tych kilka lat, gdy facet z Belgii odzyska pełne prawa do własności. Sąsiedzi zaczęli opowiadać, co słyszeli, co przeczytali. W rezultacie z lokatorskiej nasiadówy wyszliśmy w fatalnych nastrojach.

Z tą kamienicą łączy go sentyment

Przez kolejny tydzień nastroje tylko się pogarszały. Lęki sięgnęły zenitu, gdy rozwiesiłam na klatkach powiadomienie, że tego to i tego dnia lokatorzy spotkają się z prawnym reprezentantem interesów Rolanda V. Wyznaczonego dnia o godzinie osiemnastej ludzie zaczęli zajmować miejsca w dawnej kotłowni. Pan Kazimierz rozpoczął zebranie i oddał adwokatowi głos.

– Doskonale państwo wiecie, że od lat nieremontowana kamienica znajduje się w niezbyt dobrym technicznie stanie – zaczął gładkolicy prawnik, wywołując tym szmer głosów.

Fakt, dom się sypał.

– Trzeba naprawić ten stan rzeczy. Zwłaszcza dach. Ale, jak to mówią strażacy… – zrobił zadowoloną minę – jeszcze nie ma pożaru.

To miał być niby kawał, ale nikt z nas nawet nie skrzywił ust. Facet tu nie mieszkał, więc nie miał pojęcia, że pożar, jak to nazwał, buzuje w kamienicy od lat. Dach przecieka, grzyb zżera ściany, ostatnie malowanie było dwadzieścia lat temu. O stanie instalacji wodno-kanalizacyjnej nawet nie wspomnę.

– Po tym niezbędnym wstępie chciałbym przejść do meritum oferty, którą nakazano mi państwu przedstawić.

– Zaczyna się preludium rzezi – szepnął siedzący obok mnie lokator z trzeciego piętra.

– Ponieważ dom wymaga pilnego remontu – kontynuował adwokat – a w Polsce przed sądami sprawy o zwrot majątku ciągną się długo, stąd zostałem upoważniony do wysunięcia następującej oferty. Pan Roland V. ma duży majątek i nie potrzebuje dodatkowych dochodów. Z tą kamienicą łączy go sentyment, gdyż w niej przed wojną spędził swoje najszczęśliwsze lata. Panu V. zależy zatem na utrzymaniu posesji w jak najlepszym stanie. A powszechnie wiadomo, że nie dba się o cudze, tylko o własne. Dlatego też pan V. chce wszystkim zaoferować współwłasność kamienicy. Zdaje sobie on też doskonale sprawę, że nie dysponują państwo odpowiednim kapitałem, który pokryłby realną wartość wykupionych przez was udziałów. Ale, jak już wspomniałem, dom ten ma dla właściciela bardziej wartość sentymentalną niż finansową. Dlatego też postanowił zaoferować wam sprzedaż waszych mieszkań za trzydzieści procent ich wartości.

Adwokat widząc wpatrzony w siebie wzrok przeważnie starszych ludzi, objaśnił:

– To znaczy, że możecie państwo kupić swoje mieszkania na własność od pana Rolanda V. za niewielkie pieniądze.

Kiedy zobaczył uśmiechy na twarzach lokatorów, pożegnał się i wyszedł. Mieliśmy kilka dni na podjęcie decyzji.

Nie za hojny ten zagraniczniak?

– No i proszę – podsumował ofertę pan Kazimierz – wolna Polska nas nie uwłaszczyła, a zrobi to zachodni kapitalista. Ja osobiście jestem za. Oferta jest więcej niż atrakcyjna. Taka okazja nie nadarzy się już nigdy w życiu.

– Ale skąd ja mam wziąć tyle pieniędzy? – zapytała pani Zosia z parteru czwartej klatki. – To będzie trzydzieści tysięcy albo i więcej.

– Dzieci niech wezmą pożyczkę – podpowiedziała pani Kasia z trzeciego pietra pierwszej klatki. – W końcu odziedziczą po pani piękne trzypokojowe mieszkanie. Na rynku będzie warte co najmniej trzysta tysiaków.

– Przypadkiem nie za hojny jest ten zagraniczniak? – stwierdził trzeźwo pan Felicjan z drugiej klatki. – Jeszcze sąd nic mu nie przyznał, a on już nas uwłaszcza?

Ale nikt nie przejął się tą wątpliwością. W końcu jeszcze dwie godziny temu każdy myślał, że właśnie nastał dla niego lokatorski koniec świata. Jak później obliczyliśmy, ze wszystkich mieszkań zagraniczniak zebrał osiemset sześćdziesiąt pięć tysięcy złotych. Po uiszczeniu należności każdy lokator znalazł się na skraju finansowej zapaści. Wielu zapożyczyło się w banku, inni u rodziny. Ale było warto.

Przez następne pół roku żyliśmy w szczęśliwej malignie. Aż tu pewnego dnia zobaczyłam w telewizji, jak policja aresztuje znanego nam adwokata. Z komentarza dowiedziałam się, że prawnik oszukał już wielu lokatorów w różnych rejonach Polski na sumę ponad ośmiu milionów złotych. Podobnie jak my wystraszeni tym, co ich czeka, wierzyli w dobre intencje Belga. W efekcie przeganiali rozsądek oraz ostrożność uszczęśliwieni, że życie ofiarowuje im szczęśliwy bonus. Każdy w myślach dokonywał następującego rachunku: wydam czterdzieści lub sześćdziesiąt tysięcy, ale dzięki temu stanę się właścicielem mieszkania, które jest warte trzy razy więcej. Kto by pogardził takim darem od losu?

Co gorsza, nawet kiedy sprawdzano, czy to nie oszustwo, wszystko tak jak u nas wyglądało idealnie – do sądu rzeczywiście wpływał odpowiedni wniosek o zwrot mienia, adwokat naprawdę był adwokatem, no i był takim sympatycznym człowiekiem. Oczywiście nasze pieniądze przepadły, starannie ukryte przez złodzieja, który skorzysta z nich, gdy po kilku latach odsiadki wyjdzie na wolność. Nic, tylko daliśmy się wystrychnąć na dudka.

Czytaj także:„Zniosłam poniżenie, gdy mąż poleciał za młodszą kochanką. Chciał mnie wyrolować i przegrał we własną gierkꔄByłam pewna, że tamta kobieta zniszczyła mi życie. Po latach zrozumiałam, że to właśnie ona stoi za moimi sukcesami”„Miałam ogromny żal do siostry za to, że odebrała mi wszystko. Wyjechałam, a kiedy wróciłam do miasta, było już za późno”


 

Redakcja poleca

REKLAMA