„Po śmierci mamy dowiedziałam się, że moim ojcem jest proboszcz. Chcę go poznać bliżej, ale on nie chce o mnie słyszeć”

kobieta która odkryła prawdziwego ojca fot. Adobe Stock
Ostatnie lata spędziłam na opiece nad chorą matką - z dala od męża, przyjaciół, bez dzieci. Gdy umarła, poczułam się okropnie samotna. Postanowiłam więc odnaleźć swojego ojca. On jednak miał zbyt wiele do stracenia, by uznać mnie za córkę...
/ 08.01.2021 15:37
kobieta która odkryła prawdziwego ojca fot. Adobe Stock

Nie sądziłam, że moje życie tak się potoczy. Miałam 35 lat, kochającego męża, dobrze płatną pracę i mnóstwo planów na przyszłość. Chciałam zostać matką, a przede wszystkim — szczęśliwą kobietą. Moje plany pokrzyżowały się jednak o wiele wcześniej, niż się nawet zaczęły.

Moja mama od dawna chorowała więcej niż zwykle. Miała dopiero 60 lat, ale w ciągu ostatnich kilku lat mocno podupadła na zdrowiu. Robiła się coraz mniejsza, słabsza, coraz bardziej potrzebująca pomocy innych. W końcu lekarze postawili diagnozę — początek choroby Parkinsona.

Wszystko zostawiłam dla mamy

Ktoś musiał się nią zająć moją mamą, a nikogo innego nie było. Byłam jedynaczką, ojca nigdy nie poznałam, rodzice mamy już dawno nie żyli. Miała jakieś koleżanki, ale nie będę przecież prosić o pomoc obcej osoby, bo jaka byłaby ze mnie córka? Długo rozmawiałam z Grzesiem, moim mężem. Nie było nas stać na to, by zatrudnić pomoc na cały czas. W końcu postanowiliśmy, że ja zamieszkam z mamą, w jej małym miasteczku. On miał przyjeżdżać w weekendy.

Od tej pory pracowałam z domu mamy, opiekowałam się nią, gotowałam jej, sprzątałam dom. Z czasem musiałam ją też myć, prowadzić pod rękę na spacerach. Później dodatkowo zmieniać pieluchy, pchać wózek, by zaznała chociaż odrobinę słońca w cieplejsze dni, pomagać podczas rehabilitacji. Z pracy musiałam zrezygnować, gdy mama przestała samodzielnie jeść. Wtedy codziennie na godzinę zaczęła przychodzić pielęgniarka środowiskowa. Nauczyła mnie, jak karmić mamę dojelitowo, jak myć przetokę, jak zapobiegać odleżynom, bo mama już rzadko kiedy podnosiła się z łóżka nawet z moją pomocą.

Odeszła rok temu, po cichu, we własnym łóżku. Nie mogę powiedzieć, żeby była to spokojna śmierć, nie po tych wszystkich miesiącach ciągłych badań, niedołężności, a przede wszystkim poczucia upokorzenia, gdy musiała nosić pieluchy, gdy musiałam ją myć, poczucia bycia ciężarem dla swojej jedynej córki. Po pogrzebie poczułam się niezwykle samotna. Miałam Grzesia, który wspierał mnie, jak tylko mógł, ale nie mogłam wybić z głowy tej myśli — Ilona, jesteś teraz sierotą. Nie masz nikogo.

To Grzegorz nakłonił mnie, bym poszukała swojego ojca. Być może jeszcze żył? Być może nie wiedział o moim istnieniu? A być może wiedział, ale nie mógł się ze mną skontaktować? Gdy byłam mała, często pytałam o niego mamę, ale ona zawsze zbywała moje dociekania. Z czasem zaczęłam rozumieć, że ten temat ją boli, dlatego pytałam coraz rzadziej i rzadziej. Gdy byłam już nastolatką, wiedziałam, że jesteśmy we dwie i we dwie jest nam dobrze. I faktycznie tak było.

Musiałam posprzątać całe mieszkanie mamy. Było małe, ale było w nim całe nasze wspólne życie — mój pierwszy dyplom za konkurs plastyczny w przedszkolu, pierwszy medal w zawodach lekkoatletycznych, nawet garść mlecznych zębów. Mama zbierała wszystko. W pewnym momencie znalazłam pudełko, którego do tej pory nigdy nie widziałam. Leżało w samym kącie szuflady, jakby miało zostać zapomniane na zawsze. Otworzyłam je, w środku było mnóstwo zdjęć z młodości mamy. Była taka piękna... Zawsze zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie znalazła sobie nikogo po tym, jak się urodziłam.

Zawołałam Grzesia i razem zaczęliśmy oglądać zdjęcia. W pewnym momencie mój mąż zmarszczył brwi, patrząc na jedno z nich.
— Kochanie... Urodziłaś się w maju 1979 roku, tak? — zapytał.
— Tak, przecież doskonale wiesz, co roku obchodzimy moje urodziny. — Przewróciłam oczami na to bezsensowne pytanie. — Co tam masz?
— To zdjęcie, z października poprzedniego samego roku. Twoja mama... i jeszcze ktoś — powiedział, podając mi fotografię.

Przedstawiała ona moją mamę w pięknym, eleganckim zestawie i roześmianego młodzieńca, który czule obejmował ją w talii. Pobladłam. Czy to może być?... Szybko przewróciłam ją na drugą stronę, by poszukać podpisu lub chociaż imienia tego mężczyzny. Było imię, Henryk. Nerwowo przeszukałam pozostałe zdjęcia, ale nie znalazłam go już na żadnym innym. 

I tak znalazłam się w kozim rogu. Znalazłam mężczyznę, który mógł być moim ojcem, ale nie miałam nic poza imieniem i jednym zdjęciem, które równie dobrze mogło być fotografią dwójki bardzo bliskich znajomych. Wtedy wpadł mi do głowy pewien pomysł. Mama zawsze lubiła pisać listy, pocztówki, a wszystkie, które otrzymywała, bardzo skrzętnie kolekcjonowała i nigdy nie pozwalała mi ich przeglądać. Czyżby tam czekała na mnie odpowiedź? Pognałam do jej sypialni w poszukiwaniu korespondencji. Nie czułam się dobrze, bo miałam wrażenie, że naruszam prywatność mamy. Musiałam się jednak dowiedzieć...

Wertowałam stare kartki papieru przez kilkanaście minut i już powoli traciłam nadzieję, jednak w pewnym momencie natrafiłam na kopertę. Tę właściwą kopertę, na której był adres i nazwisko mojego ojca.

Żyjemy w XXI wieku, więc odnalezienie imienia i nazwiska w internecie nie powinno być trudne. Media społecznościowe nie wyszukiwały jednak nikogo, kto by pasował do profilu mojego potencjalnego ojca. Wyszukiwarka pokazała mi dwa wyniki — mieszkającego 500 kilometrów dalej starszego profesora fizyki oraz... proboszcza pobliskiej parafii.

Jakkolwiek chciałam wierzyć, że mój ojciec musiał wyjechać z miasta i rozwijał karierę naukową bez najmniejszego pojęcia o tym, że na drugim końcu Polski czeka na niego córka, tak proboszcz nie dawał mi spokoju. Nie była to romantyczna wersja mojej opowieści i nie wpisywała się ona w moje młodzieńcze wyobrażenia o ojcu-podróżniku, archeologu, odkrywcy... Mama była bardzo wierząca, ale kościoła unikała jak diabeł święconej wody. Czyżby to był powód, dlaczego?...

Podzieliłam się swoimi wątpliwościami z Grzegorzem. On nie wiedział, co ma powiedzieć, ale nie wyśmiał ich. Zamiast tego kazał wsiąść w samochód i pojechaliśmy do parafii księdza Henryka. Na zakrystii poprosiliśmy o rozmowę z nim. Młody ksiądz z początku chciał nas odprawić, jednak chyba zrozumiał, że nie jesteśmy z tych, którzy łatwo odpuszczą. Zawołał proboszcza.

Wyszedł do nas nie starszy, przygarbiony pan, lecz energiczny mężczyzna, który pomimo ponad 60 lat nadal wyglądał na pełnego wigoru. Od razu rozpoznałam te oczy, ten uśmiech...
— Ojciec... Henryk? — zapytałam nieśmiało, nie do końca wiedząc, jak się do niego zwrócić. — Znał pan moją mamę, Bożenę, Bożenę Chmiel...
Proboszcz przestał się uśmiechać. Zrobił się blady, potem zielony, a w końcu purpurowo-czerwony.
Nie znam wszystkich wiernych w kościele, sami państwo rozumieją... To duża parafia... — mruknął, chociaż wszyscy troje wiedzieliśmy, że to kłamstwo.
— Wydaje mi się, że ją jednak powinien ojciec kojarzyć. — Wyciągnęłam zdjęcie mamy i jego. — Jestem Ilona, jej córka. A ksiądz... wydaje mi się, że jest ksiądz moim ojcem.
W tym momencie mężczyzna zrobił się na nowo blady jak ściana.
— Nie to niemożliwe... Bożena... To ona panią przysłała?
— Nie, ona... Moja mama odeszła w tym roku. Próbuję odnaleźć mojego ojca i miałam nadzieję, że mi ksiądz w tym pomoże.

Proboszcz spojrzał na mnie, a w jego oczach przez chwilę zobaczyłam coś, co zobaczy tylko córka w oczach rodzica. Trwało to dosłownie sekundę, bo ksiądz zaraz odwrócił wzrok.
— To były dawne dzieje. Bożena, świeć panie nad jej duszą, wiedziała, że poczułem powołanie. Nie mogłem przy niej zostać. Proszę odejść. I najlepiej więcej tu nie przychodzić — rzucił, po czym wyszedł, zostawiając nas samych.

Nie wiedziałam, co mam zrobić. W mojej głowie układało się przez lata mnóstwo scenariuszy, w których poznawałam ojca. W niektórych była wściekłość, w innych wzruszenie i łzy szczęścia. W żadnym z nich nie pojawiała się jednak taka obojętność, taki chłód. W samochodzie w końcu spojrzałam na Grzegorza, a on tylko objął mnie ramieniem. Zostałam znowu sierotą. Mój ojciec, chociaż wiedział o moim istnieniu, nigdy nie chciał się poczuć do odpowiedzialności. Pozwolił mojej mamie pracować od rana do nocy, by móc mnie wyżywić, ubrać i wysłać na kolonie. Ale czy to znaczy, że nie zasługuje na kolejną szansę? Czy ja nie zasługuję, by go poznać? A przede wszystkim, czy nie zasługuję na to, by chcieć, żeby on mnie poznał?

Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż zdradził mnie i zostawił biedną kobietę z brzuchem. 20 lat później zaproponowałam jej, by zamieszkała z nami”
„Córki traktowały mnie jak służącą i opiekunkę. Po latach zorientowałam się, jak bardzo przez to zaniedbałam męża”
„Po śmierci ojca musiałem go zastąpić matce i siostrom. Były tak zazdrosne, że nie pozwalały mi na szczęśliwy związek”
„Pogodziłam się z tym, że mogę nie dożyć 30. Bolało mnie tylko to, że nie dam mężowi upragnionego dziecka”

Redakcja poleca

REKLAMA