„Po śmierci mamy chciałam adoptować rodzeństwo, lecz rzucano mi kłody pod nogi. Nie pozwolę im skończyć w domu dziecka”

kobieta straciła rodziców fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Wściekli się? Wolą, by dzieciaki trafiły do domu dziecka? Nie rozumieją, że takie luksusy są dla nas, dla mnie w tym momencie niedostępne? Nie mówiąc o tym, że trzeba by komuś zapłacić za robociznę. Mało nie wybuchłam histerycznym śmiechem, gdy inny pan kurator zaczął kręcić nosem na stare meble, na których spaliśmy”.
/ 15.03.2023 22:00
kobieta straciła rodziców fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Stałam nad grobem i starałam się powstrzymać łzy. Czułam dojmujący smutek, ale przede wszystkim byłam przerażona. Co teraz? Patrzyłam na trumnę mamy, spoczywającą obok trumny ojca, i bałam się przyszłości, bałam się dalszego życia jako sierota.

Mama zawsze była okazem zdrowia. Od kiedy tata zmarł sześć lat temu, zajmowała się naszą czwórką, pomagała nam we wszystkim, wspierała, była z nas dumna i zawsze mogliśmy na nią liczyć. Zupełnie nie wiem, jak to robiła, że potrafiła łączyć pracę, dbanie o dom i opiekę nad nami. Woziła Basię na zajęcia artystyczne, mnie przygotowywała do matury, żeby nie wydawać pieniędzy na korepetycje, Tomka dopingowała na boisku.

I nagle… koniec. Nasze światło zgasło

To był krwiak i ponoć mama miała niewiarygodne szczęście, że karetka przyjechała tak szybko. To niemal cud, powtarzali lekarze, zapewniając nas na szpitalnym korytarzu, że wszystko będzie dobrze. Mama żartowała z nami, że jak wyjdzie, to będzie miała huk roboty w domu… Już nie wyszła. Tomek zjawił się w domu jako pierwszy, bo skończył lekcje najwcześniej, i to on odebrał telefon. Udar. Nie uratowali jej, choć byli tuż obok. Nie zdołali. Uciekła im, nam, wszystkim…

Teraz ja byłam najstarszą osobą w rodzinie. Miałam dwadzieścia dwa lata, studiowałam na trzecim roku weterynarii i zostałam sama z trójką młodszego rodzeństwa. Sześcioletnia Baśka płakała cały czas. Nie wiedziała, co innego może zrobić, więc szlochała. A ja nie wiedziałam, co innego mogę zrobić poza tuleniem jej i głaskaniem po plecach. Przecież nie mogłam jej okłamać, że wszystko będzie dobrze. Nie przeszłoby mi coś takiego przez gardło. Ona miała z nas najciężej.

Taty nawet nie pamiętała, a mamę miała tylko przez kilka lat. Czternastoletni Tomek, jako jedyny mężczyzna w domu, już się czuł odpowiedzialny za nas wszystkie. Robił nam herbatę i brał się do pichcenia obiadów, chociaż miał dwie starsze siostry. Ilonę, licealistkę, która siedziała cicho i patrzyła w okno, przeżywając wszystko w środku, i mnie, przerażoną do szpiku kości studentkę.

Urzędnicy rzucali kłody pod nogi

Gdy ochłonęliśmy, zajęłam się papierkową robotą. Wysyłałam wszędzie, gdzie trzeba było, akty zgonu mojej mamy, przepisywałam na siebie umowy na dostawy energii i gazu. No i zderzyłam się z rzeczywistością. Zadzwoniła pani z opieki społecznej, która stwierdziła, że ze względu na brak oficjalnego opiekuna dla dzieci zatrzymane zostają wszelkie świadczenia.

Nie było już pensji mamy, więc z dnia na dzień zostaliśmy bez środków do życia. Oczywiście, że wypłaty zostaną w końcu wznowione, jednak doskonale wiedziałam, jak długo mama użerała się z każdą urzędową sprawą. Do czasu, kiedy urzędnicy raczyliby wznowić przelewy, zdążylibyśmy umrzeć z głodu trzy razy. Nie mówiąc o dostawcach prądu, ciepła i wody, którzy zakręciliby kurki jeszcze szybciej.

Kobieta z opieki doradziła, żebym udała się do punktu bezpłatnych porad prawnych i dowiedziała się, co najlepiej byłoby teraz zrobić. Poszłam i dowiedziałam się, że w naszym kraju nic nie jest takie proste, jak mogłoby być. Moje rodzeństwo nie może po prostu ze mną zostać i mieszkać tak, jak do tej pory sobie razem mieszkaliśmy. Wszyscy poza mną muszą mieć oficjalnego opiekuna. Więc musiałam oficjalnie stać się ich zastępczą matką, oczywiście po złożeniu dokumentów do sądu.

Pomogli nam dobrzy ludzie

I tak zaczął się koszmar. Dokumenty wracały z wytkniętymi brakami, do uzupełnienia albo wypełnienia na nowo. W międzyczasie przychodzili kolejni urzędnicy, po wizytach których załamywałam ręce. Ponad dwadzieścia lat mieszkałam w tym mieszkaniu, z matką i rodzeństwem, wcześniej z ojcem, i nikt dotąd nie kwestionował stanu technicznego łazienki, z której korzystaliśmy także teraz. Ale nagle okazało się, że musimy w niej przeprowadzić remont, i to natychmiast, jeśli chcę dostać zgodę na stworzenie rodziny zastępczej.

Remont łazienki nie wchodził w grę. Nawet gdybyśmy kupili najtańsze kafelki, bo stare odpadały ze ścian, skąd weźmiemy na nową wannę, pralkę, sedes, wymianę rur? Wściekli się? Wolą, by dzieciaki trafiły do domu dziecka? Nie rozumieją, że takie luksusy są dla nas, dla mnie w tym momencie niedostępne? Nie mówiąc o tym, że trzeba by komuś zapłacić za robociznę. Mało nie wybuchłam histerycznym śmiechem, gdy inny pan kurator zaczął kręcić nosem na stare meble, na których spaliśmy, jedliśmy i przy których się uczyliśmy. Dotąd były okej, a teraz już nie?

– Chryste, kilka miesięcy temu te meble też miały swoje lata, ale jakoś nikt się tym nie interesował! – żaliłam się siostrze, która powinna uczyć się do klasówki albo szykować na randkę z chłopakiem, a nie myśleć, skąd wziąć pieniądze na remont. – Ilona, jeśli czegoś nie wymyślę i nie zrobimy tego cholernego remontu łazienki, nie wymienimy mebli i nie odmalujemy ścian, to zabiorą was do domu dziecka. Ciebie na kilka miesięcy, ale Tomka i Baśkę na dłużej. Zwłaszcza Baśkę.

– To co robimy? – Ilona patrzyła na mnie jak na wyrocznię.

– Pewnie zrezygnuję ze studiów, pójdę do pracy…

– Zwariowałaś?! Masz stypendium! Nie możesz…

– A masz lepszy pomysł, żeby zdobyć kasę na życie? Sprawa w sądzie może się toczyć Bóg wie ile…

Chciało mi się płakać. Bałam się przyszłości. Byłam najstarsza, niby najmądrzejsza, ale czy dam radę? Czy uda mi się utrzymać naszą rodzinę w całości? Czy moje rodzeństwo trafi do domu dziecka, a ja do końca życia będę się zmagać z poczuciem winy, że zawiodłam jako córka i siostra? Strach ciągle trzymał mnie za gardło i nie chciał puścić.

I wtedy jakby zaświeciło słońce na naszym zasnutym chmurami niebie. Pani z opieki społecznej, ta sama, która zadzwoniła z informacją, że zakręcają kurek z pieniędzmi, zadzwoniła znowu, ale tym razem zaproponowała pomoc, konkretnie objęcie nas opieką przez jedną z lokalnych fundacji.

Fundację prowadziły chyba jakieś anioły!

Przede wszystkim od razu zorganizowano zbiórkę pieniędzy dla nas. Nawet nie wiedziałam, że tak można i że tak wypada. No bo owszem, ludzie zbierają fundusze na leczenie chorych dzieci, i to wydawało mi się w porządku, ale zbierać na meble i kafelki? Widać to też było okej, jeśli alternatywę stanowiło rozdzielenie rodziny.

Znaleźli się ludzie, którzy chcieli nam pomóc. Nie urzędnicy, którzy zawodowo zajmują się opieką, a przynajmniej powinni, bo z moich dotychczasowych doświadczeń wynikało, że głównie utrudniają i rzucają kłody pod nogi. Zupełnie obcy ludzie, „cywile” dzielili się z nami swoimi pieniędzmi, przesyłali słowa otuchy i życzenia wyjścia na prostą. Po tygodniu z otwartymi ramionami witałam panów, którzy mieli zacząć remont łazienki, bo fundacja przelała pierwszą transzę pieniędzy na ten cel. Już wiedzieliśmy, że zdążymy przed następną kontrolą mieszkania, bo panowie obiecali zrobić wszystko, żeby takie fajne dzieciaki nie trafiły do bidula.

Dalej było tylko lepiej. Zadzwonili ludzie z fundacji z wieścią, że prezydent miasta usłyszał o naszej sytuacji i chce nas poznać oraz nam pomóc! Przede wszystkim obiecał zająć się przyspieszeniem sprawy w sądzie. I rzeczywiście. Zamiast czekać kilka miesięcy, dwa tygodnie później stawiliśmy się całą czwórką pod salą sądową. Baśka zjawiła się głównie dla towarzystwa, ale reszta chciała zeznawać, by powiedzieć głośno i wyraźnie, że nie pozwolimy się rozdzielić, choćby nie wiem co.

Miała jeszcze tyle planów, tyle marzeń

Sędzia nie zamierzała się z nami spierać. Kurator, przydzielony Baśce, również. Kiedy godzinę później wychodziliśmy z sądu, miałam ochotę skakać z radości. Byliśmy rodziną, a od teraz byliśmy także rodziną zastępczą. Taki paradoks, ale dzięki niemu mogliśmy dalej być razem. No i nie musiałam rzucać studiów. W końcu zaczęły spływać decyzje o przyznaniu konkretnych środków.

Prezydent przyznał nam także specjalne stypendia, byśmy wszyscy mogli kontynuować naukę. Łazienka została wyremontowana i nie ukrywam, to prawdziwa przyjemność wejść po ciężkim dniu do nowej wanny, bez strachu, że kafelek spadnie ci na głowę. Ale najważniejsze, że mam do kogo wracać, że nasz dom jak dawniej tętni życiem, śmiechem i kłótniami, że mam rodzinę przy sobie, w całości. Wreszcie przestałam się bać, czy dam radę. Wiem, że obok są ludzie, którzy pomogą, gdy będzie naprawdę ciężko.

Nigdy nie przestaniemy tęsknić za rodzicami. Zwłaszcza za mamą, która odeszła tak nagle i niespodziewanie, tak niesprawiedliwe. Chodzimy razem na cmentarz i patrzymy na jej zdjęcie oprawione w mosiężną ramkę. Jest na nim taka młoda, taka szczęśliwa. Miała jeszcze tyle planów, tyle marzeń. Postaramy się spełnić je za nią.

Czytaj także:
„Po śmierci rodziców, opiekę nade mną przejęła ciotka. Ta podstępna harpia myślała tylko o tym, jak okraść mnie z majątku”
„Dzieci oczekiwały, że po śmierci męża i ja z żalu położę się do grobu. Ja chcę jeszcze żyć, zakochać się i być kochaną”
„Po śmierci żony nie sądziłem, że kogoś pokocham. Marianna najpierw kupiła serce ukochanego wnuka, a później moje”

Redakcja poleca

REKLAMA