Czasem zastanawiam się, jakby wyglądały te chwile teraz, gdyby tamten pijamy kierowca nie jechał wtedy autostradą… Córka pewnie pomagałaby mi w kuchni, opowiadając o ostatnich psotach dzieci, a zięć z mężem rozkładaliby talerze, przekomarzając się, który z nich zje więcej pierogów na obiad. Obaj je uwielbiali! Ale córki i zięcia nie będzie z nami ani na tym obiedzie, ani na żadnym innym.
To miał być ich wymarzony urlop
Dokładnie pamiętam dzień, w którym dotarła do nas wieść o tragedii. Był ciepły, lipcowy wieczór, dochodziła siódma. Mąż wrócił właśnie z wnukami z wycieczki do zoo. Szykowałam kolację i zastanawiałam się, czy córka i zięć dojechali już do tej swojej Wenecji. Tak bardzo cieszyli się na tę podróż! Zafundowali ją sobie z okazji dziesiątej rocznicy ślubu. Chcieli spędzić romantyczny tydzień w mieście zakochanych, tylko we dwoje…
– Bądźcie grzeczni i nie wchodźcie za bardzo babci i dziadkowi na głowę. Niedługo się zobaczymy – krzyknęli do dzieci, wsiadając do samochodu. Byli tacy szczęśliwi, uśmiechnięci…
Machając im na pożegnanie, pomyślałam, że bardzo dobrze im zrobi ten wyjazd. W końcu tak ciężko pracowali przez cały rok, należała im się chwila wytchnienia od codziennych obowiązków.
Nagle do kuchni wszedł mąż. Minę miał grobową, był blady i ledwie trzymał się na nogach.
– O Boże, co ci jest? – zapytałam przerażona.
Od dawna skarżył się na serce, ale nie chciał iść do lekarza. Uparcie twierdził, że do żadnych konowałów chodzić nie będzie. Bo jak się nie wie o wydumanej chorobie, to żyje się dużo spokojniej. Nie było sposobu, by go przekonać do zmiany zdania. Bałam się, że teraz płaci za swoją niefrasobliwość.
– Właśnie odebrałem telefon… Wydarzył się wypadek na autostradzie… Pijany kierowca TIR-a staranował kilka samochodów. Ola i Janek nie żyją... – wyszeptał, i osunął się bezwładnie na krzesło.
Musiałam być silna dla wnuków
Wypuściłam nóż z ręki. Przez chwilę stałam jak skamieniała. Nie byłam w stanie się ruszyć, wydusić z siebie słowa. Nie byłam w stanie myśleć. W głowie huczały mi tylko trzy słowa: „Wypadek, nie żyją…”.
I wtedy usłyszałam śmiech moich wnuków turlających się z psami na dywanie w salonie. Zamarłam. Pomyślałam, co to będzie, gdy zapytają mnie, kiedy wrócą mama i tata. Jak ja im powiem, że ich już nie ma, i że nigdy nie wrócą?
Otrząsnęłam się. Byłam jak automat. Choć w środku aż krzyczałam z bólu, nie popłynęła mi ani jedna łza. Wysłałam męża na policję, żeby dowiedział się szczegółów, a sama dokończyłam kolację i podałam ją na stół. Uśmiechałam się, kiedy Kasia i Staś z apetytem pochłaniali kanapki, i opowiadali mi wrażenia z wycieczki. Uśmiechałam się też, gdy kładłam ich do łóżek i czytałam bajkę na dobranoc.
Dopiero gdy zasnęli, wszystko we mnie pękło. Raz, jedyny raz w całym swoim życiu zamknęłam się sama w sypialni, pogasiłam wszystkie światła i wyłam jak zranione zwierzę. Łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy, a ja nie potrafiłam ich powstrzymać. Gdybym tylko mogła, poszłabym za jedyną córką na tamten drugi świat. W tamtej chwili naprawdę chciałam umrzeć.
Tamtej nocy przyrzekłam w myślach mojej córce, że się nie poddam i zadbam o jej dzieci. Wiedziałam jedno: muszę żyć, wychować Kasię i Stasia na porządnych ludzi. To moje zadanie.
Gdy nad ranem wrócił mąż, opowiedziałam mu o swoim postanowieniu.
– Ty też przyrzeknij, że będziesz silny, pójdziesz do lekarza, będziesz się leczyć. Jesteś nam potrzebny. Mnie i naszym wnukom – poprosiłam go.
Skinął tylko głową. Tydzień później zrobił badania i poszedł do lekarza. Chyba po raz pierwszy w życiu.
Chciałam oszczędzić im bólu
Nadszedł dzień pogrzebu. Nie zabraliśmy wnuków na cmentarz. Przecież nawet nie wiedziały, że rodzice nie żyją. Nie mieliśmy pojęcia, jak im o tym powiedzieć… Chcieliśmy jak najdłużej oszczędzić im bólu i cierpienia. Przecież byli jeszcze tacy mali! Wnusia miała 6 lat, a Staś dopiero 4!
Po uroczystości wróciliśmy do domu i zdjęliśmy żałobne stroje, żeby dzieci nas w nich nie zobaczyły. Wieczorem, jak zwykle, dałam maluchom kolację, utuliłam do snu.
Przyszły kuzynki, rozmawialiśmy.
– Aniu, nie możecie wiecznie udawać, że nic się nie stało. Wcześniej czy później będziecie musieli wyznać dzieciom prawdę. To nieuniknione – powiedziała jedna z nich, gdy zbierały się do wyjścia. – Przecież wiem o tym, ale to takie trudne… – odparłam.
Nie mogliśmy tego odkładać
Tamtej nocy długo nie mogliśmy z mężem zasnąć. Zastanawialiśmy się, jak i kiedy powiedzieć wnukom o śmierci rodziców. Nagle usłyszeliśmy przejmujący płacz Kasi. Coś musiało ją obudzić. Przerażeni pobiegliśmy do pokoju dzieci.
Wnuczka tuliła się do łkającego brata. „Mamusiu kochana, mamusiu kochana, przyjdź proszę!” – krzyczała, a Staś powtarzał za nią.
Tuliliśmy ich z mężem, całowaliśmy, ale nie mogliśmy ich uspokoić. Nie wiedziałam, co robić. W końcu powiedzieliśmy im najdelikatniej, jak się dało, że mama z tatą są bardzo daleko i patrzą na nich z góry. Nie wiedziałam, czy zrozumieją, ale musiałam to zrobić.
Następnego dnia rano podeszli do mnie oboje, z poważnymi minami.
– Babciu, mama i tatuś teraz nie wrócą, ale za jakiś czas nas odwiedzą – bardziej stwierdziła, niż zapytała Kasia, a Staś wpatrywał się we mnie uważnie.
Przytuliłam ich mocno oboje.
– Kochanie, to wygląda trochę inaczej. Nie ma ich na tym świecie, ale patrzą na nas z nieba i troszczą się, żeby nie stała nam się żadna krzywda – odparłam spokojnie.
– Ale kiedyś ich spotkamy, kiedyś wrócą, prawda? – zapytał wnuczek.
– Kiedyś na pewno ich spotkacie... – odparłam. Gdy wypowiedziałam te słowa, poczułam olbrzymią ulgę, choć wiedziałam, że dzieci jeszcze wiele razy zapytają o powrót rodziców.
Nigdy nie kłóciłam się z panem Bogiem o swój los. Nie pytałam, dlaczego mi to zrobił. Wierzę w to, co powiedziałam wtedy wnukom i będę je chronić przed wszystkim. Córka z zięciem będą wszystko widzieć.
Czytaj także: „Miałem zepsuty hamulec moralny, ale dostałem szansę od losu. Nie myli się tylko ten, który nic nie robi”
„Moi rodzice nigdy się nie kochali, zdrady i awantury to była codzienność. Przez to nie umiem zaufać żadnemu facetowi”
„Kręcił mnie facet mojej siostry. Gdy zaciągnął mnie do spiżarni, zdrowy rozsądek zgubiłam razem z majtkami”