„Po śmierci babci odkryłam, że to nie ona urodziła moją mamę. Nie wiem, czy wyznać jej prawdę, to może być dla niej szok”

dziewczyna czyta list fot. Adobe Stock, auremar
„Ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, a na dokładkę nie miałam kogo zapytać o to, czy to prawda. Babcia najwyraźniej chciała zabrać tę informację do grobu, ale że zmarła nagle, to nie zdążyła ukryć wszystkich śladów historii sprzed lat”.
/ 24.08.2022 14:30
dziewczyna czyta list fot. Adobe Stock, auremar

Miała osiemdziesiąt lat i w zasadzie do ostatnich dni była w całkiem niezłej formie. Pewnego dnia poczuła się gorzej i wezwała pogotowie, choć zwykle nie była zbyt skora do korzystania z usług służby zdrowia. Kiedy więc babcia wspomniała mi o tym, że zadzwoniła po karetkę z powodu ostrego bólu brzucha, ale lekarz dał jej tylko zastrzyk przeciwbólowy i pojechali, wiedziałam, że trzeba interweniować.

– Zapisz się do przychodni! Jak chcesz, ja pojadę z tobą – zaproponowałam, ale babcia jak to ona machnęła na to ręką.

Samo przejdzie! – odparła.

Była tak uparta, że dawno już zdałam sobie sprawę z tego, że negocjowanie z nią czegokolwiek to twardy kawałek chleba. Starałam się ją przekonać, ale ona oczywiście wiedziała swoje. Nie znosiła lekarzy, lekarstw, i już. Parzyła sobie jakieś ziółka, leżała z termoforem i udawała, że jej sposoby działają.

Dopiero po dwóch dniach uporczywego bólu brzucha dała się namówić na odwiedziny lekarza domowego. Ten natychmiast dał upartej staruszce skierowanie do szpitala. Okazało się, że miała już tak zaawansowane zapalenie nerek, że niestety, mimo podanych antybiotyków, mimo starań lekarzy nie udało się jej uratować.

Chciałam mieć po niej jakąś pamiątkę

Kiedy usłyszałam, że babcia nie żyje, długo nie mogłam sobie wybaczyć, że pozwoliłam jej zbagatelizować dolegliwości. Była moją przyjaciółką, najbliższą mi osobą tuż po rodzicach, i moim życiowym autorytetem. To ona radziła mi w sprawach sercowych, uczyła mnie gotować i pomagała odrabiać zadania z matematyki. Niesamowite, jak bystry umysł zachowała, nawet w podeszłym wieku.

Z babcią wszystkie problemy wydawały się możliwe do rozwiązania, a każda trudna sytuacja mogła być lekcją na przyszłość i doświadczeniem, z którego będziemy później czerpać życiową mądrość. Sama zawsze pomagała wszystkim wokół i to nie tylko z racji wykonywanego zawodu pielęgniarki. Po prostu była najcierpliwszą i najbardziej empatyczną osobą, jaką znałam.

Mimo że dziadek umarł jeszcze przed moimi narodzinami i babcia wiele lat była sama, świetnie ze wszystkim sobie zawsze radziła i nigdy nie prosiła o pomoc. Nic dziwnego, że na pogrzebie zjawiło się mnóstwo ludzi. Moja mama wpadła w taki dołek, że nie była w stanie niczym się zająć. Tata ją pocieszał, a ja przejęłam rolę organizatora pogrzebu i stypy, choć sama z trudem radziłam sobie z zalewającym mnie smutkiem.

Dwa tygodnie po tym, jak pożegnaliśmy babcię, dojrzałam wreszcie do tego, aby pojechać do jej domu i zająć się koniecznymi porządkami. Ledwo weszłam, zdało mi się, że czas się tam zatrzymał. Babciny płaszcz wisiał na haczyku, jakby zaraz miała go założyć i wyjść do sklepu po bułki i gazetę; niedokończona krzyżówka leżała na stoliku przy łóżku, kwiaty czekały na podlanie przez kochającą właścicielkę – wszystko, jakby czekało na jej powrót. Zapach był taki jak zawsze. Tylko babci tu brakowało.

Rodzice postanowili sprzedać dom, więc chciałam tam troszkę ogarnąć, a poza tym przejrzeć i wybrać kilka albumów ze zdjęciami, wziąć zeszyt z przepisami i kilka drobiazgów, które by mi o babci przypominały. Wpadłam w nieco sentymentalny nastrój, przeglądając zdjęcia babci i dziadka z moją mamą, gdy była jeszcze bardzo malutka. Było ich oczywiście tylko kilka. W tamtych czasach nie robiło się zdjęć bez przerwy jak dzisiaj. Upamiętniały wyjątkowe chwile.

Włożyłam album do swojej torby i zajrzałam raz jeszcze do szuflady z babcinymi pamiątkami. Na dnie zauważyłam pożółkłą kopertę i aż zadrżało mi serce. Pomyślałam, że to jakiś miłosny list do niej od dziadka. Przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle mam prawo do niego zajrzeć. Czy nie powinnam uszanować tajemnicy i intymności. Ciekawość jednak zwyciężyła i otworzyłam kopertę. List był pisany tak pięknym pismem, że od razu nabrałam wątpliwości, czy to faktycznie pismo męskie.

Nic nie wspominała o żadnej adopcji

 „Pani Krysiu”– brzmiał nagłówek, co oznaczało, że to nie tylko nie dziadek, ale ktoś spoza rodziny. Przez moment straciłam zainteresowanie, ale wzrok podążył dalej:

„Myślałam o naszej rozmowie w szpitalu i jeśli nadal podtrzymuje pani to, co pani powiedziała, będę wdzięczna, jeśli mi pani pomoże. Mogę zamieszkać z państwem w ostatnich miesiącach ciąży, kiedy brzuch będzie już widoczny, a kiedy dziecko się urodzi, wrócę na wieś, jakby nic się nie stało. Powiem, że spędziłam kilka tygodni u chorej ciotki, żeby pomóc jej dojść do siebie. Tak będzie najlepiej. Państwo będą mieć swoje wymarzone dziecko, a ja święty spokój. Proszę nic nikomu nie mówić. Proszę obiecać. To będzie tajemnica! Z poważaniem, Hanna G.”.

Nie mogłam uwierzyć. Czytałam ten list kilka razy i składałam słowo po słowie. Kim była Hanna? O czym ona w ogóle pisała?! Bo jeśli dobrze rozumiałam, była biologiczną mamą… mojej mamy! Nie chciało mi się wierzyć, że to mogłaby być prawda. Babcia nigdy nawet słowem nie wspomniała o tym, że adoptowała niemowlę.

Czy to możliwe, że po prostu udała, że urodziła dziecko, a cała ta Hanna – prawdopodobnie dziewczyna pochodząca z małej wioski, która zaszła w niechcianą ciążę – oddała jej swoje? Bez żadnych prawnych zapisów, formalnej adopcji? Nie mogłam pojąć, że to mogła być prawda. Ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, a na dokładkę nie miałam kogo zapytać o to, czy to prawda. Babcia najwyraźniej chciała zabrać tę informację do grobu, ale że zmarła nagle, to nie zdążyła ukryć wszystkich śladów historii sprzed lat.

Powiedziałam o wszystkim tacie

Przez kilka dni chodziłam jak struta. Moja mama bardzo powoli dochodziła do siebie, a ja nie wiedziałam, czy powinnam jej w ogóle wspominać o swoim odkryciu. Z drugiej strony, noszenie w sobie takiej tajemnicy wydawało mi się nie na moje siły.  Wreszcie zdecydowałam się porozmawiać z tatą.

– Tato… muszę ci o czymś powiedzieć – zaczęłam konspiracyjnym szeptem, gdy robiliśmy razem obiad w kuchni.

– O czym? – spojrzał zaniepokojony.

Taki początek nigdy nie brzmi dobrze i zwykle jest wstępem do poważnej rozmowy.

Znalazłam u babci pewien list. Ale nie mogę powiedzieć ci tutaj. Chcę, żebyśmy byli sami, żeby nie słyszała ma…

Jak na zawołanie do kuchni weszła mama i zaczęła rozkładać filiżanki na stole.

– Wszyscy chcą z mlekiem? – zapytała, a my trochę zbyt głośno i skwapliwie odpowiedzieliśmy, że tak.

Chwilę później powiedzieliśmy, że idziemy na zakupy, bo lodówka zrobiła się pusta. Brzmiało to wiarygodnie. Na podwórku znalazłam zaciszne miejsce i wyjęłam z torebki list, który podałam tacie. Kazałam mu go przeczytać. Nie oderwał wzroku od kartki aż do ostatnich słów. Zupełnie jak ja.

– Co to ma być? To nie jest żart? – zapytał lekko podenerwowany.

– A jak to rozumiesz? Ten list był u babci w szufladzie pod albumami.

– Myślisz, że to prawda? Że Alinka nie jest jej córką? Rany boskie…

– Na to wygląda. Wiem o tym od kilku dni. Musiałam się z kimś podzielić. Nie chciałam mówić mamie, wolałam zapytać cię o zdanie.

Wspólnie podjęliśmy najlepszą decyzję

Tata był w takim szoku, że nie był w stanie udzielić mi od razu odpowiedzi. Powiedział, że przemyśli sobie wszystko. Ja także wciąż myślałam. Kim mogła być Hanna? Czy starała się później odzyskać kontakt z mamą? Nie było żadnych listów poza tym jednym, więc zakładałam, że nie.

Nic jednak nie było w tej historii pewne, a ogrom niedopowiedzeń babcia zabrała do grobu, tak jak najwyraźniej zamierzała. Zawsze traktowała mamę jak swoją ukochaną córeczkę, a mnie jak wnuczkę. Czy więc to wszystko miało w ogóle znaczenie? Dzięki jakieś dziewczynie została matką, tylko to było ważne.

Dwa dni później tata umówił się ze mną na rozmowę w tym samym parczku, w którym rozmawialiśmy o liście.

– Przemyślałem wszystko. Nie powiemy mamie o niczym. To jest bez znaczenia. Ona wcale nie potrzebuje tej wiedzy. Miałaby teraz niby szukać swojej biologicznej matki na jakichś wsiach? Po co? Ani ta kobieta tego nie potrzebuje, ani ona. Skoro babcia jej nie powiedziała, my tym bardziej nie powinniśmy. Nigdy nie ukrywam niczego przed mamą, ale to wyjątkowa sytuacja. Po prostu uznajmy, że o niczym nie wiemy. Dobra?

– Dobra… Masz rację. Jesteś zły, że ci o tym powiedziałam?

– Nie, absolutnie – zapewnił i spojrzał na mnie czule.– Dobrze zrobiłaś, córcia. Samej trudno byłoby ci podjąć taką decyzję. Mnie także jest trudno, ale uważam, że powinniśmy uszanować wolę babci.

W końcu geny to nie wszystko. Babcia była moją babcią i mamą mojej mamy, nawet jeśli badania krwi powiedziałyby co innego. Ale rodzina to coś więcej niż krew. To miłość. A jej nam nigdy nie brakowało.

Czytaj także:
„Przyjaciółka podrzucała mi swojego syna jak kukułcze jajo. Ona bawiła się w kinie, a ja niańczyłam rozwrzeszczane dzieci”
„Znalazłam u męża całuśne fotki jakiejś siksy i wpadłam w szał. Węszyłam zdradę na kilometr, musiałam tylko mieć dowód”
„Kuba mi się podobał, ale na randce zrobił z siebie idiotę. Nie wiedziałam, czy to przez stres, czy wypił coś na odwagę”

Redakcja poleca

REKLAMA