Od pierwszego spotkania byliśmy zachwyceni naszą synową. Co oczywiste wcale nie było, biorąc pod uwagę, że żadna z poprzednich dziewczyn naszego syna, Jasia, nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia. Każda z nich miała jakieś wady, które niekoniecznie dotyczyły wyglądu – w tym akurat syn podziela mój gust.
To świetna dziewczyna
Choć nigdy nie krytykowaliśmy jego wyborów, to jednak zawsze, gdy okazywało się, że Anetka, Jola lub jakaś inna Kasia stają się tylko historią, odczuwaliśmy pewną ulgę. Karolina natomiast od razu zaskarbiła sobie naszą sympatię swoim taktem, inteligencją i poczuciem humoru. Stąd od początku byliśmy za tym, by doprowadzić ich przed ołtarz.
Czuliśmy, że nasza przyszła synowa jest gotowa na ten krok, ale syn miał wiele wątpliwości. W jego pokoleniu przeważały luźne relacje, a on sam wydawał się całkowicie zadowolony z faktu, że obiady gotuje mu ciągle jego mama. Na szczęście, gdy połączyliśmy nasze siły, udało nam się przekonać Jaśka, że życie w małżeństwie jest lepsze niż samotność. Niedługo potem oświadczył się Karolinie.
Młodzi zamieszkali z nami
Choć na pewno synowa musiała czuć życzliwość z naszej strony, to nie wyglądała na szczególnie zadowoloną, kiedy Janek przystał na naszą propozycję. Wspólnie z moją żoną postanowiliśmy, że po ślubie młoda para powinna zamieszkać razem z nami.
Udostępniliśmy im piętro naszego domu, które składało się z dwóch pokoi oraz łazienki. Oczywiście, to nie było rozwiązanie na stałe, ale na kilka lat. Mieszkając u nas, dzieciaki mogły zebrać pieniądze na wkład własny, a potem wziąć kredyt na zakup własnego mieszkania. To argumenty, które naszym zdaniem nie podlegały dyskusji.
Pierwszy miesiąc po przeprowadzce Karoliny spędziliśmy na wzajemnym poznawaniu się. Wiadomo, że musimy zaakceptować swoje nawyki, trochę się do siebie przyzwyczaić. Wydawało nam się, że nie będzie tu problemów, w końcu już wcześniej dobrze poznaliśmy naszą synową. Ale jednak...
Bitwa o kuchnię
Miejsce w domu, które naprawdę łączyło nas wszystkich, to kuchnia na parterze, który uważaliśmy za "naszą". Żona gotowała dotychczas dla trzech osób, ale dodatkowa osoba w postaci synowej nie była problemem.
Karolina zaś już na samym początku podziękowała za obiady mojej żony i zaczęła gotować osobne posiłki dla siebie i Janka: śniadania, obiady i kolacje. Krysia nie walczyła z tym, ale nie czuła się też z tym dobrze. Z tego powodu pojawiły się pierwsze nieporozumienia.
Przypadkowo byłem świadkiem ich kłótni. Tego dnia Karolina i Jasiek wrócili z pracy później. Byli bardzo głodni, więc Krysia zasugerowała, że podgrzeje im zupę. Jasiek chyba nawet był chętny, ale Karolina nie do końca. Odmówiła.
– Dlaczego nie chcecie? – zaciekawiła się Krysia.
– Niech się mama nie złości... Janek ostatnio miał badania krwi i okazało się, że ma podwyższony cholesterol.
– To niedobrze... Ale nie rozumiem, jaki to ma związek z moją zupą?
– A taki, że mama wszystkie zupy zagęszcza i dodaje do nich smażoną słoninę, skwarki, a przez to te zupy są tłuste i niezdrowe dla Janka.
Żona nie mogła pogodzić się z tą uwagą, a potem często wyrażała swoje niezadowolenie, dając mnie za przykład. Przecież od wielu lat jem jej posiłki, a mimo że przekroczyłem sześćdziesiątkę, nie mam żadnych problemów sercowych. I to jest dowód na to, że jej kuchnia nie jest powodem słabych wyników Jasia.
Zaczęły się kłótnie
Liczyłem na to, że taki szczegół nie wpłynie na ogólnie pozytywne relacje w naszej małej rodzinie. Niestety, takie pozornie niezbyt istotne kwestie zaczęły się nawarstwiać. Przykład: pranie. Karolina była zdania, że Krysia sypie za dużo proszku, a potem nieodpowiednio wykręca koszule Jasia, przez co ona nie może potem ich wyprasować. Z drugiej strony, moja żona zaczęła narzekać, że synowa jest rozrzutna. Zużywa za dużo wody podczas kąpieli, bo ciągle ją leje, zamiast raz napełnić wannę i zakręcić kran.
Mimo że cały czas mówiliśmy Jankowi o oszczędzaniu energii, gaszeniu świateł, piętro naszego domu przypominało rozświetloną choinkę. Krysia nawet zaproponowała, aby młodzi zaczęli nieco więcej dokładać się do opłat za śmieci, bo generują aż dwa razy więcej odpadów niż my.
Było coraz gorzej
Z każdym dniem stawała się wręcz coraz bardziej napięta. Dało się odczuć, że brakowało tylko jednej iskry, aby wszystko eksplodowało. Ta mała iskra, zupełnie nieoczekiwanie, pojawiła się podczas wigilii. Żona zaproponowała Karolinie, żeby potrawy świąteczne przygotować razem. Na początku nie było z tym żadnych problemów. Wszystko było w porządku do momentu, kiedy rozmowa zeszła na temat barszczu...
– Czy mama ma suszone borowiki?
– Borowiki? – Krysia była zaskoczona. – Po co ci borowiki do czerwonego barszczu?
– Czerwonego? – tym razem zaskoczenie okazała Karolina. – Przecież na kolację wigilijną nie robi się czerwonego barszczu, tylko biały, z borowikami. I z uszkami...
– U nas w domu zawsze robiłam czerwony – oznajmiła stanowczo żona. – A do tego krokiety z pieczarkami!
Przez kolejne 15 minut obie z uporem maniaka spierały się na temat koloru barszczu, który miał znaleźć się na świątecznym stole. Żadna nie chciała pójść na kompromis.
W końcu wraz z Jasiem zagroziliśmy naszym kobietom, że skoro nie mogą się dogadać, to zamówimy jedzenie na święta z firmy cateringowej. Dopiero wtedy zawiesiły broń, ale barszczu w tamtą wigilię nie zjedliśmy żadnego.
Czuliśmy się jak intruzi
Po świętach relacje między Karoliną a Krysią nie poprawiły się. Wciąż były napięte. Żadna z nich nie ominęła okazji, by skrytykować drugą. Wraz z synem stawaliśmy na straży neutralności, ale czasami zmuszeni byliśmy stanąć po stronie swoich żon. W ten sposób stopniowo atmosfera zaczęła się pogarszać także i między nami, czyli mną a Jaśkiem. No i po dobrych relacjach z synową niestety pozostało tylko wspomnienie.
– Nie sądziłam, że sytuacja stanie się aż tak nieznośna – westchnęła pewnego dnia Krysia. – Czuję się jak intruz we własnym domu! Ale widzisz, im dłużej są po ślubie, tym Karolina nabiera większej pewności siebie i zaczyna manipulować Jaśkiem.
– Naprawdę myślisz, że to wszystko przez ślub? – z niedowierzaniem potrząsnąłem głową. – Wydaje mi się, że prawdziwym powodem jest wspólne mieszkanie. Może gdyby się przeprowadzili...
– Wtedy Karolina całkowicie by go zdominowała. Nie możemy tak zostawić naszego dziecka. Wiesz przecież, że przez nią nawet boję się wejść na piętro własnego domu!
Nawet ja nie wytrzymałem
Myślałem, że nic gorszego już nie może się wydarzyć. Bardziej mylić się nie mogłem. W lutym mój syn zadał mi pytanie, czy mielibyśmy coś przeciwko, jeśli na górze schodów wstawiliby drzwi. Powód? Kiedy my otwieramy okno, u nich robi się silny przeciąg.
Oznajmiłem mu dobitnie, że nie ma mowy o podziale domu na żadne strefy, ponieważ zawsze stanowił on jedną całość. Jako warunek dalszego wspólnego mieszkania postawiłem konieczność ich dostosowania. W przeciwnym wypadku, droga wolna! Pełne chłodu napięcie między nami zamieniło się w otwartą niechęć. Syn i synowa zaczęli szukać jakiegoś mieszkania do wynajęcia, chociaż znalezienie czegoś w przystępnej cenie i w niezłej lokalizacji okazało się nie lada wyzwaniem.
Ostatecznie wybrali niewielką kawalerkę, w której ledwie mieściły się ich meble. I tak wkrótce w naszym domu nie pozostał już żaden ślad po nich. Wreszcie mogliśmy się uspokoić i zrelaksować. Muszę szczerze przyznać, że pomysł wspólnego zamieszkania był najgorszym pomysłem z możliwych. Boję się, że teraz trzeba nam sporo czasu, żeby relacje między nami wróciły do normy. Jeśli w ogóle kiedykolwiek to nastąpi.
Czytaj także: „Oprócz uwodzenia łatwych kobiet mój mąż nie potrafił nic. Mama kazała przy nim trwać, ale ja wyrzuciłam go za drzwi”
„Teściowa zrezygnowała z leczenia męża po wypadku. Wierzyła, że powrót do zdrowia zapewni mu modlitwa”
„Udawałam przed matką, że nam się dobrze powodzi. Wolałam mieć debet lub pożyczyć pieniądze, niż z czegoś zrezygnować”