Wyszłam za mąż z miłości. Kochałam się w Pawle całe technikum, i kiedy wreszcie w maturalnej klasie zaprosił mnie do kina, byłam szczęśliwa. Spędzaliśmy razem cały wolny czas. Zwykle zaszywaliśmy się w moim pokoju. Rzadko wychodziliśmy do kina, klubu czy do znajomych.
Początkowo często namawiałam Pawła na wyjścia, bo nie jestem typem domatorki. Jednak on tłumaczył mi, że nikogo poza mną mu nie trzeba. Tak pięknie mówił o mnie i naszej miłości… Tak, był typem romantyka – kupował mi kwiaty bez okazji, śpiewał piękne piosenki, pisał miłosne listy, a potem esemesy.
Marzyłam, że tak będzie zawsze
Niestety, bardzo się pomyliłam. Bez przerwy tylko siedział w domu Ślub wiele zmienił. Wynajęliśmy mieszkanie, coraz częściej dochodziło między nami do nieporozumień. Paweł zarzucał mi bałaganiarstwo, ja jemu pedanterię. Prawda leżała pewnie po środku.
Przyznaję, jestem trochę leniwa, testu białej rękawiczki pewnie bym nie przeszła. Ale nigdy nie miałam w domu syfu, sprzątałam na tyle, by w każdej chwili móc bez wstydu przyjąć niespodziewanych gości. Paweł natomiast chciał chyba, żebym co godzinę wyjmowała odkurzacz, przecierała meble i myła podłogi.
– To nie muzeum, tylko mieszkanie! – piekliłam się.
Różniły nas też kwestie finansowe. Ja wolałam oszczędzać, mąż żyć chwilą. Tyle że to „życie chwilą” rozumiał opatrznie. Tracił na przykład mnóstwo pieniędzy na ubrania, buty, gadżety. Lubił dobrze zjeść, zamawiać posiłki w restauracjach, kawiarniach. Ja, jeśli już miałabym roztrwonić 500 zł, wolałabym skoczyć na weekend w góry, niż kupić piątą parę firmowych butów…
Tak minęło nam kilka lat. Doczekaliśmy się ślicznej córeczki, Mai, co niewątpliwie mnie uszczęśliwiło. A jednak chciałam od życia więcej. Marzyłam o tym, by podróżować – nieważne gdzie, daleko czy blisko. Ot, po prostu zwiedzać, pokazywać Mai świat, odkrywać nowe zakątki. Choćby te w najbliższej okolicy.
Pawłowi nigdy się nie chciało. Nawet na spacer trudno było go wyciągnąć. Namawiałam męża na rower, wyjście na basen, bieganie. Ale on tylko pukał się w czoło i kazał mi nie wymyślać. Zrobił się drażliwy, nerwowy. Zgubił gdzieś cały swój romantyzm. Nie mówił mi już nic miłego, nie kupował kwiatów. Przestaliśmy wychodzić dokądkolwiek. Mało tego – Paweł zaczął mieć pretensje o moje spotkania z koleżankami.
Czepiał się o każde pięć minut spóźnienia po pracy. Rozliczał mnie z pieniędzy… Nie poznawałam go! Zastanawiałam się, gdzie podział się mój kochany romantyk? Wielokrotnie próbowałam z nim rozmawiać, coś naprawić, zmienić. Zbywał mnie jednak za każdym razem.
– Jak ci ze mną tak źle, to nikt cię na siłę nie trzyma. Istnieją rozwody – denerwował się, gdy zaczynałam rozmowę na temat naszego związku.
A ja nie chciałam rozwodu. Chciałam zrobić wszystko, by uratować nasz związek, by uratować naszą rodzinę. Sama jednak nie mogłam nic zdziałać… I tak, kilka dni po naszej dziesiątej rocznicy ślubu sąd orzekł formalny koniec naszego małżeństwa.
Początkowo byłam załamana
Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, bałam się samotności. Poza tym na swój sposób kochałam Pawła i było mi strasznie żal, że nie udało nam się posklejać naszego związku. Martwiłam się też o Majkę, miała zaledwie 7 lat, nie wiedziałam, jak z nią rozmawiać…
Z czasem jednak zaczęłam sobie wszystko układać i dostrzegać coraz więcej plusów nowej sytuacji. Majka okazała się mądrą dziewczynką, na szczęście w kwestiach jej wychowania i opieki byliśmy z Pawłem zgodni. Wreszcie poczułam się wolna we własnym mieszkaniu. Nikt nie czepiał się o krzywo ułożone kubki, nikt nie miał pretensji o kurz na szafce.
Mogłam znów spotykać się z koleżankami. W weekend nie musiałam rano wstawać, mogłam czytać książki, mogłam wyjść ze znajomymi do klubu, mogłam robić, co tylko chciałam. Czułam się, jakbym znów miała 20 lat! Starałam się też żyć raczej skromnie i oszczędnie, dzięki czemu często wyjeżdżałyśmy z Majką na wycieczki. Nie były to żadne zagraniczne wojaże, ale nam wystarczył weekend nad jeziorem lub zwiedzanie zamku w naszej okolicy.
Dziś Maja ma już dwanaście lat, ja natomiast dobiegam czterdziestki. I mogę śmiało napisać, że jestem szczęśliwa! Czuję, że żyję! Wraz z córką i Wojtkiem, moim obecnym partnerem, dużo zwiedzamy, chodzimy razem na basen, jeździmy na rowerach i coraz częściej myślę, że ulegnę namowom córki i kupię sobie rolki. Ale dopiero za kilka miesięcy, najpierw spokojnie donoszę ciążę i urodzę drugą córeczkę.
Przykro mi, że nie udało nam się z Pawłem wytrzymać ze sobą, że nie potrafiliśmy się dogadać. Jemu się niestety nie układa. Z nikim się nie związał, wydaje się zgorzkniały i coraz bardziej zamknięty w sobie. Mimo to dalej konsekwentnie odrzuca wszelkie próby pomocy czy choćby rozmowy z mojej strony. A ja już wiem, że nie warto się starać za dwoje. Nigdy. Człowiek musi sam chcieć coś zmienić.
Czytaj także:
„Nasze dzieci dorosły, a my mieliśmy coraz mniej wspólnych tematów. Wtedy żona złożyła mi propozycję, która mnie zszokowała”
„4 lata staraliśmy się o dziecko, lecz los nie był dla nas łaskawy. Test ciążowy był dla mnie najcięższym egzaminem”
„Syn dyrektora zamiast mojej córki wybrał jakąś flądrę. Ciekawe co powie, jak usłyszy, że baba szuka przygód w internecie”