„4 lata staraliśmy się o dziecko, lecz los nie był dla nas łaskawy. Test ciążowy był dla mnie najcięższym egzaminem”

matka z dzieckiem fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Tuż po Nowym Roku miałam dostać okres. I… nie dostałam! Minęły 2 tygodnie. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Robiąc zakupy w aptece, poprosiłam: >>I jeszcze test ciążowy<<, niby od niechcenia. Ale w środku wszystko się we mnie gotowało. W domu drżącymi rękoma rozerwałam opakowanie”.
/ 22.08.2022 07:15
matka z dzieckiem fot. Adobe Stock, Halfpoint

Zaczął się Nowy Rok. W ten dzień każdy robi postanowienia. I ja także. „Będziemy mieli dziecko!” – pomyślałam, gdy na niebie rozbłyskiwały fajerwerki. Michał mocno mnie przytulił.

Byliśmy małżeństwem już pięć lat. On też uważał, że to najwyższy czas. Z utęsknieniem czekałam na chwilę, gdy okres się opóźni. Miesiąc, drugi, trzeci, pół roku… W końcu poszłam do mojej ginekolog Okazało się, że ze mną jest wszystko w porządku, za to trzeba zbadać nasienie męża. Wyniki… Szok. Bardzo złe.

Zaczęliśmy pielgrzymkę po lekarzach. Mnóstwo analiz, testów. Okazało się, że tamten zły wynik Michała był pomyłką – z jego nasieniem wszystko było dobrze. Ze mną… chyba też. O co więc chodzi? Szukałam informacji w internecie, na forach dla rodziców starających się o dziecko. I wciąż próbowałam, to znaczy próbowaliśmy.

Zaczęliśmy się niecierpliwić...

Psychicznie czułam się coraz gorzej. Zerwałam wszystkie kontakty z koleżankami, które zostały mamami. Gdy patrzyłam na ich szczęście, miałam ochotę wyć. Wpadałam w depresję. Było lato, słońce, piękna pogoda, a ja snułam się po domu w brudnym szlafroku.

W końcu Michał powiedział: „Tak nie może dłużej być, zbieraj się, jedziemy w góry”. Pojechaliśmy na kilka dni. Chodziliśmy szlakami, przesiadywaliśmy na halach. Znów we dwoje, uśmiechnięci. Postanowiliśmy: koniec tego niepokoju, idziemy do kliniki leczenia niepłodności.

Po powrocie do domu natychmiast umówiliśmy się na wizytę. Sympatyczna pani doktor zleciła kolejną baterię testów i oznajmiła, że mam podwyższony poziom prolaktyny, hormonu, który tłumi dojrzewanie jajeczka, a tym samym zmniejsza szanse na zapłodnienie. Ha! Czyli jednak coś jest nie tak! Poczułam… ulgę. „Po lekach na pewno zajdę w ciążę!”, pomyślałam rozradowana. Mijały jednak kolejne miesiące. I dalej nic!

Zaczęliśmy się niecierpliwić. Lekarze zaproponowali inseminację. Podczas zabiegu ze wszystkich sił starałam się myśleć pozytywnie. Że tym razem nam się uda! Czułam, że mój brzuch jest miękki, rozpulchniony, jak ziemia czekająca na nasionko. Dwa tygodnie minęły błyskawicznie. Niestety – badanie krwi wykazało, że nie jestem w ciąży. Załamałam się. Koleżanki z forum internetowego namawiały mnie na in vitro, przekonywały, jaka to skuteczna technika. Ale nie mieliśmy takich pieniędzy. I było to sprzeczne z naszymi przekonaniami.

Dyskutowaliśmy o tym długie godziny. Czy chcemy dziecko z probówki, czy chcemy ciąży za wszelką cenę? Oboje uznaliśmy, że nie. Postanowiliśmy zrezygnować. Było ciężko. Łzy, ciche dni, pytania: „Dlaczego my?”. Zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego. Rozpoczęliśmy szkolenie na rodziców adopcyjnych. Była szansa, że upragnione dziecko pojawi się w naszym domu już niedługo.

Tuż po Nowym Roku miałam dostać okres. I… nie dostałam! Minęły dwa tygodnie. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Robiąc zakupy w aptece, poprosiłam: „I jeszcze test ciążowy”, niby od niechcenia. Ale w środku wszystko się we mnie gotowało. W domu drżącymi rękoma rozerwałam opakowanie.

Są! Dwie kreski! Jak na skrzydłach pognałam do szpitala zrobić badanie krwi. W drodze zadzwoniłam jeszcze do Michała. „Oszalałaś! Znowu narobisz sobie nadziei!” – ochrzanił mnie. Rozłączyłam się. Czas spędzony przed drzwiami laboratorium w oczekiwaniu na wyniki dłużył mi się niemiłosiernie. W końcu pojawiła się w nich laborantka.

Nie mogę się nim nacieszyć

Pani… chce być w ciąży? – spytała niepewnym głosem.

– Tak… – szepnęłam.

– No to jest pani! – roześmiała się, a ja w tej chwili zobaczyłam na końcu długiego korytarza zbliżającego się do nas mojego męża.

– Michał! Michał! Jestem w ciąży! – zaczęłam krzyczeć.

Po chwili był przy mnie. Przytulaliśmy się. I razem płakaliśmy.

– Przecież chciała pani być w ciąży? – nie mogła zrozumieć laborantka.

– Ale ja tak długo czekałam na ten wynik.. – odparłam przez łzy.

– Jak to? Tylko dwie godziny!

– Proszę pani, nie dwie godziny. Cztery lata! – wykrzyczałam.

Patrzę na Franka, jak bawi się klockami. Ma już dwa lata, a ja wciąż nie mogę się nim nacieszyć. Już mi się nie śnią obce dzieci, jak kiedyś. Tylko on. Warto marzyć. Czasem marzenia spełniają się wtedy, gdy tracimy nadzieję.

Czytaj także:
„Obca baba chciała uczyć mnie, jak się wychowuje dzieci. Zwyzywała mnie od wyrodnych matek, bo żałuję córce kasy na lizaka”
„Uknułam intrygę, żeby zaciągnąć chłopaka siostry do łóżka. Gdy było po wszystkim zamiast rozkoszy, przyszło rozczarowanie”
„Bałam się relacji z facetem, który stracił ciężarną żonę w wypadku. Skąd wiem, że nie będzie jej kochał do końca życia?”

Redakcja poleca

REKLAMA