„Po rozwodzie z niewiernym mężem urządziłam wielkie przyjęcie. Bawiłam się lepiej niż na własnym weselu”

szczęśliwe kobiety fot. Adobe Stock, Kalim
„– Trzeba mieć tupet, żeby wydawać pieniądze żony na kochanki. Ale teraz nie będziesz miał ani jednego, ani drugiego”.
/ 21.02.2024 19:15
szczęśliwe kobiety fot. Adobe Stock, Kalim

Wychowałam się na bajkach o księżniczkach i rycerzach na białym koniu. Oraz na romantycznych historiach dla kobiet, w których miłość była aż po grób, a bohaterowie żyli razem długo i szczęśliwie. Naiwnie sądziłam, że wystarczy tylko trochę się postarać, by znaleźć miłość swojego życia. W mojej rodzinie nie było rozwodów, co z mojej perspektywy tylko potwierdzało, że szczęśliwe życie we dwoje pisane jest wszystkim. Ależ ja mało wiedziałam o życiu!

Miłość jak z bajki

Z Wojtkiem zaczęłam się spotykać jeszcze w liceum. Był klasę wyżej, grał w szkolnej drużynie koszykówki i miał duże powodzenie u dziewcząt. Z jakiegoś powodu wybrał jednak właśnie mnie, zapraszał do kina, na spacery, a w końcu również na studniówkę. Był szarmancki, czuły i opiekuńczy, nic więc dziwnego, że zakochałam się w nim bez pamięci. I miałam wrażenie, że z wzajemnością.

Studiowaliśmy na różnych kierunkach, ale nie przeszkadzało to nam się spotykać na studenckich imprezach. Miłość kwitła, Wojtek obsypywał mnie kwiatami i podarunkami – no prawdziwy książę na białym koniu! Nawet oświadczyny były jak z bajki: na plaży, w blasku zachodzącego słońca, mój ukochany uklęknął przede mną i wyciągając przed siebie pudełko z pierścionkiem zapytał, czy zostanę jego żoną. Musiałam powiedzieć „tak”.

Do ślubu szłam w pięknej, długiej, białej sukni z welonem. Do ołtarza poprowadził mnie ojciec, matka płakała ze wzruszenia, a kościół wypełniony był zapachem kwiatów. Wesele też było nie byle jakie. Goście bawili się do białego rana. Ja wytańczyłam się za wszystkie czasy, bo Wojtek był świetnym partnerem do tańca. Tanecznym krokiem weszłam na nową drogę życia, nie spodziewając się, że nie wszystko potoczy się zgodnie z moimi oczekiwaniami.

Skupiłam się na karierze

Początkowo jednak nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Byliśmy szczęśliwym młodym małżeństwem, każde z nas znalazło pracę, a o mieszkanie nie musieliśmy się martwić, bo miałam niewielkie mieszkanie po babci na przedmieściach. Wiliśmy więc swoje gniazdko, ciesząc się sobą i naszymi wspólnymi chwilami. Co prawd, Wojtek obawiał się, że jeśli rodzina nam się powiększy, mieszkanie może okazać się za małe, ale ja się tym zupełnie nie martwiłam.

Uważałam, że na dzieci przyjdzie jeszcze czas. Należało zapewnić im dobry start i bezpieczną przyszłość, również pod względem finansowym. Dlatego postawiłam na swój rozwój. Pięłam się po szczeblach kariery, ciężko pracując na każdy kolejny awans. Równocześnie się dokształcałam, uczęszczając na rozmaite kursy i szkolenia. Podnosiłam swoje kwalifikacje, wierząc, że przyda mi się to w przyszłości.

Byłam bardzo oddana swojej firmie i kiedy trzeba było – zostawałam po godzinach. Nie było to jednak konieczne zbyt często, gdyż pracowałam bardzo wydajnie w standardowych godzinach pracy. Kierownictwo to doceniało, moja pensja systematycznie rosła, regularnie otrzymywałam premie, a kolejny awans był tylko kwestią czasu. W tej sytuacji myślenie o macierzyństwie mogłoby przekreślić wiele w moim życiu.

Mąż chciał mieć dziecko

Mój mąż miał zdecydowanie inne priorytety. Praca nie była dla niego zbyt ważna. Owszem, wywiązywał się ze swoich obowiązków, ale nie był zainteresowany karierą. Nic więc dziwnego, że z biegiem czasu nasze zarobki zaczęły się znacznie różnić. To ja zarabiałam coraz więcej, gdy jego pensja utrzymywała się wciąż na tym samym poziomie. Na pewno zdawał sobie z tego sprawę, widział przecież, jakie kwoty wpływają na nasze konto bankowe.

Wojtek co jakiś czas poruszał temat powiększenia rodziny.

– Kochanie, nie uważasz, że powinniśmy postarać się o dziecko?

– Teraz? Przecież wiesz, że mam świetny czas w pracy.

– Ale przecież kariera może poczekać – przekonywał. – A zegar biologiczny tyka.

– Ty mnie tu zegarem nie strasz. Mam jeszcze czas na to, by zajść w ciążę. Jeśli w tej chwili zrezygnuję z kariery, już nigdy nie osiągnę tego, na co mam szanse niebawem. Czy mam ci przypomnieć, ile wynosi moja pensja? Urlop macierzyński w tej chwili nie wchodzi w grę.

Mąż tylko kręcił głową. Choć rozmawialiśmy na ten temat wielokrotnie, wciąż próbował przekonać mnie, że powinnam zrezygnować z kariery, by zostać matką. Jednocześnie sam nie robił nic, by zmienić naszą sytuację finansową. A przecież to podobno mężczyzna powinien zarabiać tyle, by utrzymać rodzinę. Wojtek chciał, bym zaprzepaściła swoją karierę, a sam nie był w stanie zapewnić nam wystarczającego poziomu życia.

Z czasem nasze rozmowy na temat powiększenia rodziny stały się coraz rzadsze. Wiedziałam, że Wojtek nie rozumie moich argumentów i nie zamierza zrobić nic, by zarabiać więcej. Uważał mnie za bezduszną karierowiczkę, ale się tym nie przejmowałam. Jeśli miałabym zostać matką, to musiałam mieć zapewnioną stabilność finansową. I pewność, że będę miała do czego wrócić po urlopie macierzyńskim. A na to musiałam jeszcze poczekać.

Ideał okazał się mało idealny

Tymczasem zaczęłam dostrzegać coraz więcej wad mojego idealnego męża. Nie tylko nie należał do osób pracowitych i ambitnych, ale chętnie wydawał nasze wspólne pieniądze. Wydawał krocie na rozmaite elektroniczne gadżety: najnowsze modele telefonów, wypasione laptopy, konsole do gier. Było nas, co prawda, na to stać, ale nie uważałam, by były to wydatki konieczne. Zwłaszcza że to ja ciężko na to pracowałam.

Ale później z naszego konta zaczęły znikać kolejne pieniądze. Jednocześnie Wojtek częściej wracał późno z pracy, spędzał poza domem wieczory, a nawet weekendy. Domyślałam się, co to może oznaczać – Wojtek wciąż był bardzo przystojny i kobiety się za nim oglądały. Przypuszczałam, że mój mąż szuka wrażeń poza domem. Utwierdziły mnie w tym rachunki z restauracji i paragon od jubilera, które znalazłam w jego kieszeniach... Nie mówiąc już o pikantnych zdjęciach w jego telefonie.

Postanowiłam zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, otworzyłam konto osobiste tylko na siebie i poprosiłam w firmie, by moja pensja była przelewana na ten rachunek. Po drugie, wynajęłam prywatnego detektywa. Jeśli moje podejrzenia były prawdziwe, to potrzebowałam ich potwierdzenia. Nie zamierzałam tkwić w związku z mężczyzną, który mnie zdradzał. Ale by się z nim rozwieść i puścić go w skarpetkach, potrzebowałam twardych dowodów.

Chciałam rozwodu

Kiedy przeczytał pozew rozwodowy, był wyraźnie zdziwiony.

– Co to ma znaczyć? – zapytał, jak uosobienie niewinności.

– Naprawdę myślałeś, że się nie dowiem? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. – Trzeba mieć tupet, żeby wydawać pieniądze żony na kochanki. Ale teraz nie będziesz miał już żony, ani jej pieniędzy, będzie łatwiej.

Sama sobie jesteś winna!

– Och, naprawdę?

– Matką miałaś być, ale nie, ty się uparłaś karierę robić!

– Aha, i postanowiłeś sobie zmajstrować potomka z kimś innym? Proszę cię, nie pogrążaj się bardziej...

Musiałam to uczcić

Rozprawa rozwodowa była praktycznie formalnością. W świetle przedstawionych dowodów sąd uwolnił mnie od tego pasożyta. Wojtek musiał się wyprowadzić z mojego mieszkania i z mojego życia ze skutkiem natychmiastowym. I choć miałam miłe wspomnienia związane z tym człowiekiem, to jednak nie żałowałam. Nie zasługiwałam na to, jak mnie potraktował.

Rozwód postanowiłam świętować z jeszcze większą pompą, niż ślub. W końcu wkraczałam na nową drogę życia, bez zbędnego balastu w postaci zdradzającego mnie męża. Urządziłam wielkie przyjęcie, na które zaprosiłam wszystkie bliskie mi osoby. Bawiliśmy się do samego rana, była to najlepsza impreza w moim życiu. Nawet przez moment zastanawiałam się, czy nie otworzyć firmy zajmującej się organizacją przyjęć rozwodowych.

Zaczęłam nowe życie

Moje nowe życie okazało się znacznie lepsze od poprzedniego. W pracy osiągnęłam wszystko to, co planowałam. Miałam też czas i siły na to, by zadbać o siebie, swoje zdrowie, kondycję i wygląd. Raz do roku wyjeżdżałam na egzotyczne wczasy, na które z Wojtkiem nigdy nie mogliśmy się wybrać. Po raz pierwszy czułam się wolna, spełniona i szczęśliwa.

Niebawem będę świętować piątą rocznicę mojego nowego życia. Zapomniałam już prawie o byłym mężu. Pokochałam siebie w pełni – nic dziwnego, stałam się jeszcze lepszą wersją samej siebie. Kilka miesięcy temu poznałam Tomasza. Szanuje mnie i moje poglądy, a ponadto bardzo poważnie podchodzi do swojej pracy. Kto wie, być może to właśnie jest ten człowiek, z którym przyjdzie mi się zestarzeć?

Czytaj także: „Zdradziłem narzeczoną na wieczorze kawalerskim. Chciałem jej powiedzieć, ale dopiero po ślubie”
„Urodziłam córkę wbrew swojej woli. Wciąż myślałam, czy ma oczy tego potwora, a mama uważała ją za prezent od Boga” „Mąż wymyślił sobie bogate życie jak w bajce. Miałam go utrzymywać za pieniądze zarobione z tańca na rurze”

Redakcja poleca

REKLAMA