„Dzisiejsi faceci na słowo >>ślub<< wyślizgują się jak mydło. Gdzie są ci mężczyźni, którzy walczyli o serce ukochanej?”

Zraniona kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– To żaden sekret. To wzajemny szacunek i troska o siebie. Tylko tyle. Cieszymy się każdym wspólnym dniem: ulubionymi bułkami na śniadanie, wspólną kawką po obiedzie, naszym serialem czy wyjściem do sklepu. To wszystko są zwykłe rzeczy, ale dla nas to cały sens życia”.
/ 25.06.2022 13:30
Zraniona kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

– To wasze pokolenie to jest we wszystkim za szybkie – mawiała moja babcia. – Co się zepsuje, to zamiast spróbować naprawić, od razu wyrzucacie. To samo z małżeństwem. Wystarczy byle kłótnia i już rozwód. Co to za czasy!

Wiedziałam, że to był jej komentarz do mojego rozstania z chłopakiem, z którym spotykałam się przez trzy lata. A babcia miała już odłożone w skarpecie pieniądze na wesele i bardzo liczyła na to, że nastąpi to już niebawem.

Mariuszowi jednak nie spieszyło się do oświadczyn ani tym bardziej do zakładania rodziny. Mieliśmy po dwadzieścia sześć lat. Ja już byłam gotowa, ale dla niego to było zdecydowanie za wcześnie. Powiedział wręcz, że powinniśmy jeszcze poszaleć, zanim zrezygnujemy z życia dla pieluch.

To wtedy kompletnie mnie do siebie zraził

Dla mnie rodzina nie oznaczała końca życia. Wręcz przeciwnie – jego nowy początek. Byłam rozżalona. Zaczęliśmy się kłócić i w końcu uznaliśmy, że skoro mamy tak różne spojrzenie na życie, to lepiej pójść swoimi drogami.

Tak się złożyło, że akurat wtedy byli u mnie dziadkowie. Domyślili się, że coś się stało, więc opowiedziałam im o całej tej historii. Babci trudno było w to uwierzyć. Powiedziała, że kiedyś mężczyźni walczyli o serce kobiety i kiedy już je zdobyli, od razu chcieli ślubu i dzieci.

– Dzisiejsze małżeństwa nie będą już nigdy tak długie stażem jak nasze. My wzięliśmy ślub, gdy ja miałam osiemnaście, a dziadek dwadzieścia jeden lat.

– Nie za młodo?

– Nie. To kwestia dojrzałości. Wiedzieliśmy, czego chcemy: żyć w zgodzie z Bogiem, wychować dzieci na dobrych ludzi i uczciwie pracować.

Dziadek pogładził babcię po dłoni, a ona się uśmiechnęła. Udało im się wykonać ten plan w stu procentach. A na dokładkę byli do dziś szczęśliwym i zgodnym małżeństwem. Co się stało, że dziś mężczyźni są płochliwi i na słowo „ślub” wyślizgują się jak mydło?

Nie byłam w najlepszym nastroju po rozstaniu z Mariuszem, więc położyłam się wcześniej spać. Nie było mi jednak łatwo zasnąć, bo szalejące po głowie myśli nie dawały mi spokoju. Nie rozumiałam, czemu do tego doszło, choć tak bardzo chciałam być żoną i matką.

O Boże, trzeba wezwać pogotowie!

Kiedy tak przewracałam się w łóżku z boku na bok, nagle do pokoju zapukała babcia i nie czekając na moje „proszę”, weszła do środka.

– Madzia, z dziadkiem niedobrze! Chyba ma zawał! – krzyknęła.

Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do pokoju, po drodze chwytając komórkę. Faktycznie, dziadek trzymał się za klatkę piersiową i był bardzo blady. Wezwałam pogotowie, które zabrało dziadka do szpitala. 

Czekałyśmy na korytarzu na jakieś wieści. Babcia płakała i się modliła, a ja próbowałam zachować zimną krew i mimo ogromnego stresu powtarzałam jej, że wszystko będzie dobrze. W końcu podszedł do nas lekarz.

Moje panie, mam złą i dobrą wiadomość. Zła jest taka, że to był zawał serca. Dobra taka, że pani mąż żyje i jak na swoje lata i rozległość zawału trzyma się nadspodziewanie dobrze. Przez najbliższe dni zostanie na oddziale.

– Czyli na jak długo?

– Okaże się. Będziemy go na bieżąco monitorować. Proszę się już tak nie martwić. Wszystko będzie dobrze – uspokajał babcię, która zalewała się łzami.

– Wie pan, za trzy dni mamy pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Wystraszyłam się, że mąż jej nie dożyje.

– Pięćdziesiątą? To niesamowite. Gratuluję. Teraz rozumiem, dlaczego mąż się tak łatwo nie dał zawałowi. Ma do kogo wracać! – powiedział serdecznym tonem.

Miło było widzieć, że lekarz też potrafi okazać serce. Niezbyt często trafia się na takich, a szkoda!
Weszłyśmy z babcią na chwilę na oddział.

– Wszystko dobrze, Władziu – powiedziała z uśmiechem babcia Lusia. – Lekarz mówi, że prawdziwy z ciebie wojownik.

– No, oczywiście, że wojownik – wysapał słabo dziadek. – Przecież mnie znasz! Poza tym złego diabli nie biorą!

Tyle lat razem i wciąż się kochają

Był wykończony, a mimo to wciąż żartował. Babci znów łzy popłynęły po policzkach.

– Tylko nie płacz, Ludwisiu. Lekarz mówił, że wyszedłem z tego obronną ręką. Nie zostawiłbym cię, przecież wiesz – powiedział i pogładził ją po dłoni.

Nie mogłam się napatrzyć, jak po tylu latach potrafią wciąż być wobec siebie czuli i życzliwi. Tymczasem my z Mariuszem po trzech latach straciliśmy do siebie resztki cierpliwości i wiarę we wspólną przyszłość.

Wróciłyśmy z babcią do domu. Musiałam ją prawie siłą wyciągnąć i tłumaczyć, że jak się porządnie nie wyśpi, to nie będzie dla dziadka żadnym wsparciem. A i on potrzebuje odpoczynku. W końcu się zgodziła. Następnego dnia rano zrobiła nam śniadanie, ładnie się ubrała i ułożyła włosy.

– Zawieziesz mnie, Madziu? – zapytała. – Może po drodze skoczymy jeszcze po pomarańcze! Władzio je lubi. A teraz musi się zdrowo odżywiać.

– Oczywiście – zapewniłam.

Pojechałyśmy na drobne zakupy, a później do dziadka. Babcia usiadła przy nim na małym szpitalnym taboreciku i przez dobre pół godziny opowiadała, co robiła wczoraj, a co dziś rano, mimo że z mojego punktu widzenia właściwie nic się przez ten czas nie wydarzyło. Kiedy wracałyśmy, zaczęłam z nią rozmawiać o nadchodzącej rocznicy ślubu.

Może to właśnie był klucz do szczęścia

– Zdradź mi, jaki macie sekret?

– To żaden sekret. To wzajemny szacunek i troska o siebie. Tylko tyle. W naszym życiu nie było wielu przygód ani nawet podróży. Ale mimo to cieszymy się każdym wspólnym dniem: ulubionymi bułkami na śniadanie, wspólną kawką po obiedzie, naszym serialem czy wyjściem do sklepu. To wszystko są zwykłe rzeczy, ale dla nas to cały sens życia. Poza tym jesteśmy dumni z naszych dzieci i wnucząt.

– Gdyby nie wasza miłość, nie byłoby całej naszej rodziny. To niezwykłe.

– To prawda. Jesteśmy szczęściarzami – powiedziała. – Oby tylko zdrowie było.

Wróciłyśmy do domu. Babcia zaczęła krzątać się po kuchni, mimo że nie była u siebie, tylko u mnie.

– Ulepię nam pierogów, co ty na to? – zaproponowała.

– A chce ci się?

– Dla moich kochanych zawsze mi się chce – uśmiechnęła się.

Robiła wszystko z miłością i z miłości. Miałam wrażenie, że nie ma w niej krzty egoizmu. Zawsze myślała o innych. W dniu rocznicy babcia wystroiła się w naprawdę elegancką sukienkę i włożyła naszyjnik, który miała na sobie w dniu ślubu.

– Nie mogę uwierzyć, że wciąż go masz. Ma pięćdziesiąt lat!

– Dbam o niego. O męża też. I też wciąż go mam – zaśmiała się. – Jak moje włosy? – spytała.

– Super – powiedziałam i pomogłam jej włożyć płaszcz.

Nie zapomniał o rocznicy!

Babcia zrobiła dla dziadka jego ulubioną szarlotkę i zamierzała ją dla niego przemycić do szpitala.

– Ale z ciebie rebeliantka – żartowałam z niej, ale w głębi duszy nie mogłam przestać się zachwycać.

Pojechałyśmy do szpitala i weszłyśmy do salę, w której leżał dziadek. Teraz jednak jego łóżko było puste.

– A gdzie Władek? – zapytała babcia jednego z pacjentów.

– Poszedł gdzieś. Pewnie do toalety.

Babcia wyjęła wtedy ciasto na talerzyk i pokroiła je na kawałki. Poczęstowała współlokatorów dziadka.

– Z jakiej to okazji? – zapytał jeden z nich.

– Jak to z jakiej? – usłyszałyśmy nagle za plecami głos dziadka, który wszedł na salę w szlafroku, w kapciach i z wielkim bukietem róż. – To nasza złota rocznica. Pięćdziesiąta! 

– Mój Boziu, Władziu. A skąd ty wziąłeś ten bukiet? – zdziwiła się babcia.

– Uciekłem ze szpitala do kwiaciarni.

– Przecież ci nie wolno! – wyszeptała babcia wzruszona i przyjęła kwiaty.

No rozkleiłam się. Płakałam już na całego

Widziałam w jej oczach łzy, sama też się wzruszyłam. Wyglądało na to, że babcia nie była jedyną rebeliantką w tym związku.

– Madziu, masz to, o co cię prosiłem? – zapytał dziadek.

– A tak! Mam – odpowiedziałam.

Wyjęłam z torebki pudełeczko, które kazał mi wyjąć z ich walizki.

– To dla ciebie, Ludwisiu – powiedział. Babcia otworzyła i się uśmiechnęła.

– To pierścionek?

– Tak. W naszych czasach nie dawało się pierścionków na zaręczyny, więc chyba najwyższy czas to nadrobić. Czy po tych pięćdziesięciu latach nadal chcesz być moją żoną?

– Oczywiście – powiedziała i dała mu całusa.

No rozkleiłam się. Płakałam już na całego. Nie mogłam uwierzyć, że ludzie w ich wieku potrafią jeszcze być tak romantyczni i cóż tu dużo mówić… zakochani! Byłam zachwycona i trochę zazdrosna. Wieczorem coś mnie naszło i napisałam do Mariusza, że moi dziadkowie obchodzili dziś pięćdziesiątą rocznicę ślubu.

Nic mi nie odpisał, więc niemal od razu pożałowałam, że w ogóle się do niego odezwałam. Prowadził przecież pewnie teraz to swoje wymarzone luźne życie z kumplami i nie przejmował takimi rzeczami jak pięćdziesiąta rocznica ślubu dziadków swojej byłej. Głupia! Położyłam się spać.

Cała złość na niego od razu mi przeszła

Następnego dnia rano, wychodząc do pracy, przed moją klatką schodową zobaczyłam Mariusza. Siedział na ławce ze zwieszoną głową.

– A… co ty tu robisz? – zapytałam zaskoczona.

– O, cześć, Magda… A wiesz, zastanawiałem się tak.

– Nad czym?

– Nad tym, jak mogłem być takim idiotą… I czy byłabyś w stanie mi wybaczyć?

Spojrzałam na niego poruszona.

– Ja nie zmieniłam zdania co do rodziny. Jeśli jej nie chcesz…

– Chcę. Bardzo chcę dożyć z tobą pięćdziesiątej rocznicy. I chcę, żeby nasze wnuki były zachwycone tym, jak dziadek kocha babcię. A skoro tak, nie ma co dłużej zwlekać – powiedział i wyjął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem. – Zostaniesz moją żoną? – zapytał.

Moja złość na niego stopniała w jednej chwili. I co tu dużo kryć, przecież na to czekałam! Nie mogłam powiedzieć nic innego niż „tak”. Ślub wzięliśmy po sześciu miesiącach. Babcia i dziadek świetnie bawili się na naszym weselu. Tańczyli i pili szampana.

W tym roku będziemy obchodzić piątą rocznicę ślubu. I jak dotąd układa nam się wspaniale! Doczekaliśmy się córeczki i synka. Mamy więc wymarzoną rodzinę. Jeszcze tylko czterdzieści pięć lat i plan wykonamy w stu procentach!

Czytaj także:
„Wymarzona synowa ukradła mojej teściowej męża. Uwielbiała tę małpę, a mnie nie tolerowała. Teraz ma za swoje”
„Moja przyjaciółka grzebie w śmietnikach, żeby nie marnować jedzenia. Karmi tymi odpadkami swoją kilkuletnią córkę”
„Moje życie miało sens tylko, kiedy był w nim mąż. Nie potrzebowałam dzieci ani przyjaciół, żyłam tylko dla niego”

Redakcja poleca

REKLAMA