„Po rozwodzie straciłam pewność siebie i zaufanie do facetów. Gorący romans z Portugalczykiem pomógł mi stanąć na nogi”

Kobieta, która się zakochała fot. Adobe Stock, asife
„Spędziliśmy przemiły wieczór, który powtórzyliśmy kilka dni później. A kiedy na deser wylądowaliśmy u mnie w domu okazało się, że moje łóżko jest wręcz idealne do miłosnych zapasów, zaś południowy temperament Portugalczyka rozgrzał zimną pościel i… mnie”.
/ 01.01.2022 08:31
Kobieta, która się zakochała fot. Adobe Stock, asife

No nie miałam, bo uznał, że monogamia to przeżytek, i zdradzał mnie na prawo i lewo. Dlatego złożyłam papiery rozwodowe i stałam się panną z odzysku. Nie mogłam uwierzyć, że mężczyzna, którego znałam osiem lat przed ślubem… – osiem lat, nie osiem miesięcy, na miłość boską! – gdy tylko nałożył obrączkę, stał się psem na baby.

Tak, bolało. Tak, zniszczyło moją pewność siebie

Cieszyłam się, że nie mieliśmy dzieci. Naprawdę. Zostałabym teraz sama z problemami związanymi z wychowaniem młodego człowieka. Wystarczyło, że jedna psychika została skrzywiona, nie trzeba nam w tym smutnym kraju kolejnej zbolałej duszyczki. Skupiłam się na pracy, co w sumie nie było takie złe. Przynajmniej widziałam pozytywny efekt moich starań na koncie bankowym. W przypadku męża tak to nie działało.

Rodzina i przyjaciele dali mi czas na pogodzenie się z sytuacją, na dźwignięcie się z kolan. Wspierali mnie i pomagali. Ale kiedy minęły trzy lata od rozwodu, zaczęli naciskać, bym sobie kogoś znalazła lub choćby rozpoczęła poszukiwania. Jakby moje „niesparowanie” kłuło ich w oczy albo w czymś im zagrażało.

No to mieli problem. Dobrze mi było, jak było. Oczywiście, że brakowało mi czasami towarzystwa. Przykro każdy wieczór i noc spędzać samej w za dużym łóżku. A święta, kiedy cała rodzina zjeżdżała się z przyległościami, to była istna katorga. Ale mimo wszystko sytuacja miała jeden niepodważalny i ogromny plus – nikt mnie nie krzywdził.

– To się do psychiatry kwalifikuje, wiesz?

– Musisz się rozejrzeć.

– Zgorzkniejesz i będziesz ześwirowaną starą panną, z milionem kotów i wrednym charakterkiem.
Straszyli i wieszczyli.

– Dobra, niech wam będzie – ustąpiłam, mając dość tych wizji.

Ściągnęłam pierwszą lepszą aplikację randkową i zaprezentowałam im galerię kandydatów. Co drugi z trupem ryby nad wodą.

– Po prostu super...

– Mają pasję! – pisnęła przyjaciółka, ale zamilkła, gdy zgromiłam ją wzrokiem.

– Ślepe jesteście? Koło połowy tych typków bałabym się przejść po ciemku na ulicy. A wy chcecie, bym się z którymś umówiła? Oszalałyście?!

– Nie rezygnuj.

– Spróbuj, pogadajcie, popiszcie, a nuż… widelec…

Raczej nóż. Żeby się pochlastać!

To była jakaś tragedia. Większość nie umiała sklecić paru sensownych zdań, jeśli nie ciekawych, to choć poprawnych gramatycznie i ortograficznie. Na co mi takie buce? Ale obiecałam, więc się nie poddawałam i spróbowałam wyszukać panów, którzy mówili po angielsku. Brakowało mi konwersacji w tym języku, odkąd skończyłam studia, i stwierdziłam, że chociaż język podszkolę w trakcie tego całego szukania. Zawsze jakiś zysk.

I rzeczywiście. Choć większość rozmów kończyła się dość szybko, to z przyjemnością odkurzyłam moją angielszczyznę. Odważyłam się nawet odświeżyć zardzewiały hiszpański, z którym ostatni kontakt miałam w liceum. To była niezła zabawa, choć na początku więcej używałam Google translator niż własnej pamięci.

A potem pojawił się Tony

Był Portugalczykiem, który mieszkał w pobliskim mieście i prowadził tam restaurację. Przyjechał do Polski za dziewczyną, ale im nie wyszło. Bywa. Teraz szukał kogoś do poważnego związku, nie interesowały go przelotne relacje i jakieś dziwne, łóżkowe kombinacje oznaczane pojedynczymi literkami. Rozmawialiśmy kilka dni, po czym Tony zaprosił mnie na kolację do swojej restauracji. Obiecał nawet, że po mnie przyjedzie, a potem mnie odwiezie, żebym nie musiała sama jechać autem albo tłuc się pociągiem.

A co mi tam, pomyślałam. Kto nie ryzykuje, nie pije szampana. Dałam szansę panu Portugalczykowi i nie żałowałam. Oczarował mnie od pierwszego żartu i uśmiechu. Był uprzejmy, dowcipny, uroczy. Czyli zachowywał się dokładnie tak, jak podczas naszych pogawędek na czacie i wideorozmów. Miał niewielką, ale zapełnioną gośćmi restaurację, w której specjalnością były owoce morza.

Spędziliśmy przemiły wieczór, który powtórzyliśmy kilka dni później. Na trzecią randkę Tony przyjechał do mnie, żebym mogła pokazać mu moje miasto. A kiedy na deser wylądowaliśmy u mnie w domu, okazało się, że moje łóżko wcale nie jest za duże, lecz wręcz idealne do miłosnych zapasów, zaś południowy temperament Portugalczyka rozgrzał zimną pościel i… mnie.

„Wieszcze” przepowiadający mi starość wśród kotów wreszcie się odczepili, ale nie to było najlepsze. Byłam zakochana i szczęśliwa. W ciemnych oczach Tony’ego widziałam zachwyt. Mną. Całą mną, nie tylko moim ciałem. Istotą we mnie, która została nazwana nudną i beznadziejną tyle razy, że zaczęła w to wierzyć. Tymczasem teraz słyszałam, że jestem wspaniała, cudowna, piękna… I to w trzech językach.

Trzy miesiące później Tony mi się oświadczył. Byłam w ciężkim szoku. Przecież dopiero co się poznaliśmy, nie znaliśmy swoich rodzin, nie wiedzieliśmy o sobie wszystkiego, przecież nasz związek był dopiero w fazie raczkowania…

No i co z tego? Wcześniej osiem lat mi nie wystarczyło, by należycie ocenić człowieka, za którego wyszłam. Może ja po prostu nie umiem oceniać ludzi? Zwłaszcza tych, których kocham? Tak czy inaczej wybiorę źle, więc… co teraz? Myśli w mojej głowie były dziwne i splątane. Podobnie jak uczucia. Od euforii do rozpaczy.

On jest taki cudny, taki kochany. Ale to się nie może udać. Jakim cudem? Mieszkamy w dwóch różnych miastach, pochodzimy z dwóch różnych krajów. On jest mężczyzną, ja kobietą. To gotowy przepis na katastrofę! Wcześniej czy później piękny gmach naszej miłości obróci się w kupę gruzów…

Ale wystarczyło, że wziął mnie za rękę i spojrzał mi głęboko w oczy. Zgodziłam się. Pewnie będę żałować, ale nie mogłam się nie zgodzić.

– Chyba zwariowałaś! To za szybko!

– Przecież ty go w ogóle nie znasz!

– Jaki ślub? Na co? Po co? Jesteś w ciąży?

Takie były reakcje, co dowodzi, że rodzinie i przyjaciołom nigdy nie dogodzisz. Postanowiłam się nie przejmować ich opiniami. Zorganizowaliśmy niewielką uroczystość, bo wielkie weselisko już miałam i nie przyniosło mi szczęścia. Ślub cywilny w towarzystwie najbliższych mi osób i rodziny Tony’ego, która przyleciała z Portugalii. Wesele w jego restauracji, z pysznym jedzeniem i trzypiętrowym tortem brzoskwiniowym.

To był magiczny dzień

Nie zepsuła mi go nawet skwaszona mina mamy. Za to moja ciemnowłosa i smagłolica teściowa wyściskała mnie i wycałowała z energią tuzina kobiet. Bawiliśmy się do rana, tańczyliśmy przy latynoskiej muzyce, wzruszaliśmy się przy pieśniach fado, rozmawialiśmy, także na migi, śmialiśmy się, upijaliśmy porto oraz miłością.

Zamieszkaliśmy u niego, bo mnie łatwiej było znaleźć nową pracę w jego mieście, niż jemu przenieść restaurację lub ciągle dojeżdżać. Uczyliśmy się siebie i odkrywaliśmy te wszystkie szczegóły, które zachwycają albo irytują. I choć radziliśmy sobie z codziennością, choć kompromisy nie bolały, cały czas czekałam na jakieś tąpnięcie. Że to jednak nie to, co miało być, nie w ten sposób, nie z tobą…

Bałam się, że już jutro, pojutrze zacznie się coś psuć. Bo już to przerabiałam. Klęska w związku była czymś znajomym i niejako pewnym. Więc czekałam. I czekałam. Choć byłam szczęśliwa, to nie w pełni, bo wciąż wyglądałam zawieruchy, oznak trzęsienia ziemi…

A Tony każdego dnia robił mi kawę z cynamonem i powtarzał, że mnie kocha. Nie pytał, czy ja go kocham, tylko całował mnie tak, że… klękajcie narody. To nigdy nie miało nic wspólnego z przelotnym buziakiem, za to wiele z moimi spóźnieniami do pracy…

Niedawno obchodziliśmy piątą rocznicę ślubu i wciąż jesteśmy głodni siebie. Cały dzień piliśmy wino, jedliśmy figi i krewetki, a potem kochaliśmy się całą noc, do utraty tchu, aż nie byliśmy w stanie ruszyć małym palcem u nogi. To niesamowite, jakie życie potrafi być zaskakująco wspaniałe. Czasami wystarczy odpuścić i dać się ponieść fali, która może cię ponieść do miejsca, o którego istnieniu wcześniej nawet nie wiedziałeś, nie śmiałeś pomarzyć.

Jesteśmy ze sobą od pięciu lat. Wciąż zakochani i szczęśliwi. Moja obrączka lśni na palcu tak samo, jak w dniu ślubu. Mam nadzieję – bo gwarancji nikt mi nie da – że za kolejne pięć lat będę patrzyła w ciemne oczy mojego męża z taką samą miłością i zobaczę w nich to samo oddanie co teraz.

Znajomi i rodzina przestali się czepiać i wyglądać portugalskiej katastrofy. Nawet moja matka traktuje zięcia jak syna, którego nigdy nie miała, a nie jak obcego, który zbałamucił i porwał jej córkę. Wszystko układa się tak, jak powinno. Więc może musiałam przejść przez pierwsze małżeństwo i swoje przecierpieć, żeby znaleźć się w tym punkcie, w którym jestem dzisiaj? Dzięki temu lepiej umiem docenić nagrodę.

Czytaj także:
„Janka zdradziła mnie z moim bratem i wychodzi za niego za mąż. Moja w tym głowa, żeby ich ślub zamienił się w koszmar”
„Namolnej sąsiadce przeszkadzało nawet to, że używam dużo czosnku. Całymi nocami waliła w rury”
„Byłam pewna, że mąż ma kochankę, bo był dla mnie zbyt miły. Uknułam intrygę, żeby go przyłapać”

Redakcja poleca

REKLAMA