Ożeniłem się bardzo młodo. Moja dziewczyna spodziewała się dziecka, a jej rodzina nalegała na ślub. Zamieszkaliśmy u niej, bo Wiolka twierdziła, że nie może opuścić schorowanych rodziców, chociaż moi mieli większe mieszkanie. Liczyłem na to, że szybko wyniesiemy się na swoje, a tymczasem jakoś ułożę sobie życie z teściami, których właściwie nie znałem. Niestety…
Moja żona pochodziła z patologicznej rodziny. Nie tylko alkohol, ale i łamanie prawa były tam na porządku dziennym. Oboje rodzice mieli za sobą wyroki za kradzieże, brat siedział za rozbój. Wiolka też nie stroniła od kieliszka. Małżeństwo niczego w niej nie zmieniło. To było środowisko prawdziwych meneli… Czułem się tam tak źle, że nawet narodziny córeczki nie powstrzymały mnie przed tym, by po półtora roku zdecydować się na rozwód.
Ponieważ Żanetka miała wtedy niespełna rok, została przy matce, choć wraz z moimi rodzicami próbowałem udowodnić, że Wiolka nie będzie dobrą matką z racji środowiska, w jakim żyła. Walczyłem z całych sił, żeby córeczka została przy mnie. Sąd jednak, jak to często bywa w takich wypadkach, przyznał rację mojej byłej, która na rozprawach, szlochając rozpaczliwie, dowodziła, że rozdzielenia z dzieckiem nie przeżyje…
Tak więc sprawa została przesądzona, a mnie przyznano prawo widywania się z córką, kiedy tylko będę chciał, i zabierania jej do drugich dziadków, moich rodziców. Próbowałem osiągnąć choć tyle, by przyznano Wiolce kuratora, jednak się nie udało.
Potem związała się z typowym macho
Po rozwodzie wyjechałem do rodzinnego miasta, ale starałem się jak najczęściej widywać małą. Chciałem mieć kontrolę nad tym, jak się jej wiedzie w domu matki i dziadków, notorycznych alkoholików. Przez kilka miesięcy Wiolka i moi byli teściowie nie stawiali mi żadnych przeszkód, jednak potem zaczęli mi utrudniać odwiedziny u małej. A to spała i nie chcieli jej budzić, a to Wiolka poszła z nią na spacer, do lekarza czy do koleżanki… Wymyślali niezliczone preteksty. Wreszcie dowiedziałem się, że Wiolka zabrała córkę i wyprowadziła się z nią do swojego kochanka. Próbowałem odwiedzać córeczkę i tam. Wtedy zaczęły się prawdziwe problemy.
Kochaś Wiolki był wygolonym na łyso osiłkiem o byczym karku. Typowy prymityw z upodobaniem do wódki. Pasował do mojej eks, jednak na myśl o tym, że Żanetka miała się wychowywać w domu takiego człowieka, ogarniała mnie szewska pasja. W dodatku ten macho z prostacką złośliwością, podsycaną jeszcze przez Wiolkę, utrudniał mi spotkania z córką. Ilekroć przyjeżdżałem, on otwierał mi drzwi i bezczelnie oświadczał, że mnie nie wpuści do swojego domu, bo nie życzy sobie, żeby „były” odwiedzał „jego kobietę”. I dodawał ze złośliwym rechotem, że dziecku lepiej z matką niż tatusiem, który je zostawił.
Policjanci proszeni o interwencję przyjechali raz, rozejrzeli się, po czym… poradzili mi, żebym dał spokój i nie awanturował się z tym drabem, bo mu podpadnę i narobię sobie kłopotów. W czasie tej rozmowy Wiolka i jej partner wisieli w oknie, nieźle ubawieni całą sytuacją.
Raz jeszcze udałem się po pomoc do sądu, ale Wiolka mnie uprzedziła. Powiadomiła, kogo się dało, że straszę ją policją, urządzam awantury po nocach, próbuję siłą odebrać jej dziecko, które boi się mnie i na mój widok płacze tak, że aż dostaje drgawek. Sąsiedzi, tacy sami menele jak ona, potwierdzili jej słowa, i mimo że ja przedstawiałem swoją, całkiem inną wersję wydarzeń, sąd orzekł, że wolno mi widywać dziecko tylko raz w miesiącu i matka ma być przy tym obecna.
Na takich przepychankach i bataliach z eksżoną minęło kilka lat, podczas których udało mi się widzieć z córeczką zaledwie kilkanaście razy. Przy tym ani razu nie mogłem zabrać jej do siebie choćby na kilka godzin. Najgorsze, że Żanetka wydawała mi się wylękniona, niedożywiona i wyraźnie zastraszona.
Zdesperowany zacząłem szukać ponownie prawnika, który mógłby pomóc mnie, ale przede wszystkim mojej małej, której – mówiąc oględnie – najwyraźniej nie służyła opieka matki. Po paru długich tygodniach trafiłem w internecie na stronę ojców walczących o prawo do opieki nad dziećmi. Wielu z nich, podobnie jak mnie, sąd potraktował niesprawiedliwie, automatycznie przyznając opiekę nad dziećmi matkom, a one nie wywiązywały się należycie ze swoich obowiązków.
Dlatego ojcowie ci zaciekle walczyli o swoje prawa, a przede wszystkim o dobro dzieci skrzywdzonych przez sądowe wyroki. Właśnie na tej stronie polecono mi wreszcie adwokata znanego ze skuteczności.
– Bardzo często sąd przyznaje rację matce, nie badając dokładnie sytuacji dziecka w domu matki. Sędziowie idą po linii najmniejszego oporu, a dzieci na tym cierpią najbardziej…
Postanowiłem zawalczyć o swoje prawa
Adwokat nie miał w tym względzie złudzeń. Powiedział mi też, że w mojej sytuacji nie chodzi jedynie o rozgrywkę między mną i byłą żoną. Zagrożone jest głównie dobro Żanetki, skazanej przez sąd na opiekę matki alkoholiczki i wpływ przestępczego środowiska, z którego się wywodzi.
– Ja to wszystko mówiłem! Ale sąd nawet nie chciał mnie słuchać! Błagam, niech pan ratuje moje dziecko! – prosiłem mecenasa ze łzami w oczach.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy – zapewnił mnie prawnik. – W tym wypadku sąd popełnił szereg uchybień i był rażąco stronniczy. Proszę mi zaufać. Odzyska pan dziecko, uratujemy je!
I tak ponownie zacząłem walkę o Żanetkę. Adwokat rozeznał sprawę i powiedział, że mogę się ubiegać nie tylko o respektowanie moich praw do widywania się z dzieckiem, lecz nawet o odebranie córki matce i przyznanie mi nad nią opieki.
– Sprawa jest do wygrania, ale musimy rozegrać ją mądrze, żeby nie popełnić najmniejszego błędu – uznał adwokat.
Na początek postanowił razem ze mną pojechać do Wiolki i poprosić o spotkanie z córką. Niestety, drzwi mieszkania w obskurnej kamienicy zastaliśmy zamknięte na głucho. Sąsiedzi nie chcieli z nami rozmawiać.
– Wiolka wyjechała – mówili, ale na pytanie, dokąd i czy zabrała córkę, nie odpowiadali albo udzielali pokrętnych odpowiedzi.
Pojechaliśmy więc do rodziców Wiolki, lecz i tam nikogo nie było. Podobno się wyprowadzili… Ogarnął mnie paniczny strach o Żanetkę. Adwokat też był wyraźnie zmartwiony. Kiedy staliśmy przed blokiem teściów, zastanawiając się, co dalej, zobaczyłem mężczyznę, który, jak pamiętałem, był kompanem od kieliszka ojca mojej byłej. Zapytany o teściów pijaczek z początku wykręcał się od odpowiedzi, jednak stuzłotowy banknot rozwiązał mu język. To, czego się dowiedziałem, zmroziło mi krew w żyłach.
– Teściówa siedzi w kiciu, panie ładny! Razem z Wioletką i jej kochasiem! Podobno kogoś napadli i trochę uszkodzili. A teść gdzieś się zamelinował, żeby go też w to nie wrobili!
– A dziecko?! Gdzie ono jest?! – pytałem, potrząsając menelem jak workiem kartofli.
– Uspokój się pan, panie ładny! – bronił się pijaczek. – Dzieciaka policja wzięła, bo podobno dwa dni po ulicy głodny się pałętał i darł jak opętany…
Zostawiliśmy menela i ruszyliśmy na poszukiwanie Żanetki. Znaleźliśmy ją w pogotowiu opiekuńczym i adwokat dokonał istnej ekwilibrystyki prawnej, żeby udało mi się ją stamtąd zabrać. Co to była za radość! Tuliłem małą w ramionach, starając się nie płakać głośno, żeby jej nie wystraszyć. A ona stała sztywna ze strachu.
– Jesteś z tatusiem, maleńka! Tatuś ci krzywdy nie zrobi! Kocham cię, moje serduszko! – szeptałem jej do ucha.
Pod wpływem ciepłego tonu i serdecznych słów, które słyszała może po raz pierwszy od bardzo dawna, Żanetka się uspokoiła…
Odnalazłem drogę do jej małego serduszka
Teraz córeczka jest ze mną i moimi rodzicami. Uczymy się żyć razem, bo mała najwyraźniej była nastawiana przeciwko mnie. Powoli, dzięki miłości oraz opiece psychologa i lekarzy, odzyskuje zdrowie fizyczne i równowagę psychiczną. Pewnie trochę to potrwa, bo trzeba nadrobić cztery lata zaniedbań, ale jestem dobrej myśli. Żanetka jest coraz śmielsza, częściej się uśmiecha i bawi z coraz większą swobodą.
Jej matka siedzi w więzieniu. Sąd pozbawił ją praw rodzicielskich i przyznał wyłączną opiekę mnie, ojcu. A ja przysiągłem sobie, że uczynię wszystko, by wynagrodzić córeczce minione bolesne lata. Kocham ją przecież ponad życie! Gotów jestem na każdą ofiarę, byle tylko odzyskać jej ufność i miłość. Płakałem ze szczęścia, kiedy wreszcie powiedziała do mnie „tato”.
Bo to oznaczało, że w końcu przestała się mnie bać! A jeszcze kilka tygodni temu, kiedy tylko się do niej zbliżałem, natychmiast przerywała zabawę i patrzyła nieufnie. Teraz jednak wyraźnie rozkwita, otoczona miłością. Jestem taki szczęśliwy!
Wczoraj Żanetka podeszła do mnie i nieśmiałym ruchem podała mi zwiniętą kartkę ze słowami:
– To dla ciebie, tatusiu!
I zawstydzona uciekła.
Na kartce było narysowane wielkie, czerwone serce…
Poszedłem za Żanetką. Siedziała w swoim pokoju na dywaniku i bawiła się lalką. Usiadłem obok i wyciągnąłem ręce. A ona uśmiechnęła się promiennie i mocno wtuliła się w moje ramiona. Moja słodka córeczka! Moje największe szczęście, mój skarb! Po tylu latach walki i udręki odzyskałem ją wreszcie, wyrwałem z tamtego koszmarnego życia w domu matki. Ale najważniejsze, że odnalazłem drogę do jej serduszka.
Czytaj także:
„Była żona chce odebrać mi syna, którego nigdy nie chciała. To ja się nim zajmowałem, a sąd przyznał jej opiekę”
„W sądzie odebrałem dziecko żonie alkoholiczce. Mówi, że zacznie się leczyć, ale nie umiem jej zaufać”
„Była żona zabrania mi kontaktów z córką. Nie widziałem mojej księżniczki już 3 lata. Nigdy sobie tego nie wybaczę”