Dziś, mądrzejszy o kilka rozpraw, gdy znam prawdziwe oblicze Danki, wyrzucam sobie naiwność. trzeba było walczyć jej bronią.
Poprzez gwar panujący w sali usłyszałem orzeczenie sądu: „Przyznaje się wyłączną opiekę nad małoletnim Krzysiem matce, Danucie…”. Nie słuchałem dalszych słów sędzi. Nie musiałem. Kątem oka dostrzegłem jeszcze triumfalny uśmiech mojej byłej żony. Obejmowała tego swojego nowego gacha i coś tam sobie szeptali, rozbawieni. Było mi to zupełnie obojętne. Dawno wypaliło się wszystko, cokolwiek było między nami. Co innego syn.
Krzyś był dla mnie wszystkim
Nie wyobrażałem sobie życia bez niego. Po tych strasznych słowach, że nie będę wychowywał własnego dziecka, miałem ochotę się po prostu rozryczeć.
– Faceci nie płaczą – mruknąłem sam do siebie. W całej sali sądowej nie było ani jednej osoby, która pomogłaby mi w tych ciężkich chwilach choćby dobrym słowem; na której mógłbym się oprzeć jak Danka na swoim Szymonie; której mógłbym się zwierzyć. Ani jednej. I to wszystko robota mojej byłej żony.
Pomyśleć, że za to, co zrobiła z moim życiem, jeszcze dostała naszego synka. Po prostu nie mieści mi się w głowie… Wszystko zaczęło się 7 lat temu. Niechętnie wracam pamięcią do tamtych chwil. Oczywiście kiedyś tam między mną a Danką pewnie było dobrze, lecz zaczęło się psuć tak szybko, że nawet nie wiem, czy był choć rok takiej prawdziwej miłości… Może w tym naszym małżeństwie od początku więcej było wyrachowania i wygody?
Pracowaliśmy w jednej firmie. Ja zawsze miałem smykałkę do interesów, szybko awansowałem. Dankę zatrudnili w dziale sprzedaży. Wesoła, wygadana. Okazało się, że mieszka w okolicy. Zacząłem ją podwozić do pracy. Po drodze rozmawialiśmy o tym i owym. Ja często musiałem zostawać po godzinach. Miałem nowe, dopiero co kupione mieszkanie, lecz w tym mieszkaniu nikt na mnie nie czekał. Danka była wolna, wydawała się chętna.
Kiedyś zaproponowałem kawę. Zgodziła się, ale postawiła warunek, że na początek to faktycznie będzie tylko kawa. Podobało mi się to w niej, nie powiem. Wiedziała, czego chce. Wydawało mi się, że takiej kobiety szukam. Po kilku miesiącach zaczęliśmy się regularnie spotykać. Danka zrezygnowała z pracy w firmie. Jak powiedziała – żeby nie tworzyć pretekstu do plotek. Teraz wiem, że już wtedy to była część jej planu. Chciała się ode mnie uniezależnić – „jakby co”.
W nowej firmie awansowała, zaczęła lepiej zarabiać
W życiu prywatnym też jej się układało. Poprosiłem ją o rękę. Tradycyjnie: był pierścionek, rodzice, zachwyty. Wydawało mi się wtedy, że jestem zakochany. Choć od początku zdarzały się jakieś niesnaski, nieporozumienia. Pierwszy zgrzyt był jeszcze przed ślubem. Pamiętam, wracaliśmy ze spaceru po parku. Pierwsze od dawna słoneczne dni, jakieś matki z wózkami, bobasy…
– Niedługo i my będziemy taki pchali, prawda? – zapytałem jak gdyby nigdy nic.
– No, chyba sobie żartujesz – Danka aż stanęła oburzona na środku parkowej ścieżki. – Nie planuję na razie dzieci. Sam chyba rozumiesz, dopiero co zaczęłam nową pracę.
Przyznam, że nigdy wcześniej się nad tą kwestią nie zastanawiałem, lecz wtedy reakcja narzeczonej mnie zaszokowała. Nie wyobrażałem sobie rodziny bez dzieci. Właściwie – chyba już zdałem sobie z tego w pełni sprawę – tak naprawdę poprosiłem Dankę o rękę głównie po to, żeby faktycznie założyć z nią rodzinę. Wiem, to nietypowe jak na faceta, jednak dzieci już wtedy wydawały mi się czymś niezbędnym, dobrem, które nadaje życiu sens. Nie mogłem pojąć, że wybranka mojego serca myśli inaczej. Ten problem tak mnie nurtował, że po kilku dniach, tym razem w domu, w spokojniejszej atmosferze, wróciłem do tematu.
Danka już chyba zdążyła sobie wszystko przemyśleć, bo tym razem odpowiadała w znacznie bardziej wyważony sposób. Mówiła coś o tym, że po prostu chce poczekać kilka miesięcy, a potem, oczywiście, też chciałaby mieć ze mną dziecko. Przecież tak bardzo mnie kocha. Niby konflikt został zażegnany, ale ja nigdy tych słów pełnych nienawiści Dance nie zapomniałem. I pamiętam je również teraz, gdy widzę ją wychodzącą z sali sądowej – z moim dzieckiem tak ciasno do niej przytulonym, że nawet gdyby Krzyś chciał, nie miałby szans się odwrócić i spojrzeć na mnie. Gdy przypomniałem sobie tamte słowa, ręce mimowolnie zacisnęły mi się w pięści.
– Nie bądź taka pewna siebie, będę walczył – mruknąłem do siebie, z najwyższym trudem panując nad emocjami.
Danka kazała mi czekać na potomka 3 lata
Zawsze czas był z jakichś powodów nieodpowiedni. A to praca, a to zdrowie, a to coś tam innego. Odstawiła pigułki dopiero po awanturze, kiedy wykrzyczałem jej ultimatum: albo w końcu zaczynamy starania o dziecko, albo to koniec naszego małżeństwa. Już wtedy powoli oczywiste dla mnie stawało się to, że niewiele nas tak naprawdę łączy. Oboje byliśmy skoncentrowani bardziej na budowaniu swoich karier niż tworzeniu domowego ogniska. Cóż, bywa i tak. Ależ ja byłem naiwny, sądząc, że dziecko coś w tej sytuacji zmieni.
Gdy Danka powiedziała mi, że jest w ciąży, byłem gotów wszystko jej wybaczyć i dosłownie nosić ją na rękach. Od razu poleciałem do sklepu i kupiłem jej złoty zegarek – byle była zadowolona. Jasne stało się bowiem dla każdego, kto w tamtym okresie widział moją żonę choćby przelotnie, że Danki jej odmienny stan bynajmniej nie zachwycał. Ciągle rozpaczała nad mało istotnymi, moim zdaniem, problemami – że zrobią jej się rozstępy na brzuchu, że obwiśnie jej biust albo przytyje kilka kilo. Kiedyś podsłuchałem jej rozmowę z przyjaciółką. Tamta mówiła:
– Ale przecież w tobie rośnie nowe życie. Tylko sobie pomyśl, taka mała, bezbronna istotka, cała twoja – ćwierkała tamta, na co Danka odpowiedziała zimno:
– To nie „mała, bezbronna istotka”, tylko obcy, przez którego czuję się jak rozdęty balon. Tobie łatwo mówić, bo to nie ty będziesz potem latała na siłownię, żeby odzyskać figurę. Cholera, już teraz o tym myślę.
Nie usłyszałem nic więcej, bo kiedy wszedłem do pokoju, moja żona szybko urwała swoją przemowę. Jednak i tak dotarło do mnie więcej, niżbym chciał. Danka po prostu jest zbyt egoistyczna na matkę. Było to widać od samego początku. To dla mnie, a nie dla mojej żony, nasz synek od początku był całym światem. Nigdy nie zapomnę, kiedy zobaczyłem Krzysia po raz pierwszy na badaniu usg.
Lekarz przesuwał głowicę po brzuchu Danki, a ja widziałem policzki mojego synka, jego oczki, nosek… Nie dałem rady, zacząłem w tym gabinecie ryczeć ze wzruszenia jak bóbr, choć jestem twardym facetem.
Lekarz, widocznie przyzwyczajony do takich scen, nie skomentował mojego zachowania ani słowem. Jednak Danka spojrzała na mnie z pogardą i warknęła coś w rodzaju:
– Tego to jeszcze nie grali. Tatuś się rozryczał, bo widzi swoje dziecko… Człowieku, to po prostu obraz na usg. Nie przeżywaj tak, bo wstyd mi za ciebie.
Nie mogłem uwierzyć, że jest aż tak nieczuła…
Złożyłem jednak zachowanie żony na karb problemów hormonalnych w czasie ciąży. Nie mieściło mi się w głowie, że ciężarna kobieta może wygadywać takie rzeczy. Niestety, kiedy Krzyś już przyszedł na świat, zachowanie Danki nie stało się ani na jotę lepsze. Przez pierwsze trzy miesiące praktycznie w ogóle nie zajmowała się małym – bo „cierpiała na depresję poporodową”. Ja wszystko rozumiem, na początku nawet jej gorąco współczułem, ale z czasem zaczęło do mnie dochodzić, że Danka po prostu mną manipuluje. Przecież ktoś, kto cierpi na depresję, nie wychodzi co drugi dzień z koleżankami na zakupy – a to właśnie robiła moja żona.
I nic jej nie obchodziło, że Krzyś zostaje wtedy pod opieką obcych ludzi. Kiedyś, gdy zwróciłem jej uwagę, warknęła:
– Ty chciałeś tego dzieciaka, to ty go teraz sobie baw.
Oczywiście moja żona nigdy też Krzysia nie karmiła piersią. Uznała, że od tego biust jej się zniekształci. Mimo zachęt pediatry, stanowczo, od początku, domagała się kupowania mieszanek. Co miałem robić? Pobiegłem do sklepu. Przecież nie mogłem pozwolić, żeby Krzyś z głodu zanosił się od płaczu…
Moja żona nie wstawała też do synka w nocy. Mimo że ona nie pracowała, to ja przez dwa pierwsze lata życia mojego dziecka byłem tym, który regularnie biegł na każde „kwilące wezwanie” z pokoju dziecięcego. Choć nieźle zarabiam i Danka mogłaby wziąć urlop wychowawczy – ledwo Krzyś skończył pięć miesięcy, ona natychmiast wróciła do pracy.
Nie mogłem się z tym pogodzić. Danki całe dnie nie było, Krzysiem zajmowali się obcy ludzie – to znaczy kolejne niańki. Kolejne, bo gdy tylko do którejś nasz synek się przyzwyczaił, Danka jej „wymawiała” pracę pod byle pretekstem. Te preteksty były różne: a to kobieta się (jej zdaniem) spóźniała, a to brzydko pachniało jej z ust, a to Danka obawiała się, że podkrada drobne… Początkowo nawet byłem dumny z mojej żony, że tak bardzo przejmuje się tym, kto zajmuje się naszym synkiem. Jednak to nie trwało długo.
Szybko się zorientowałem w strategii żony. Po prostu gdy tylko widziała, że Krzyś – który zawsze był pogodnym dzieckiem – dobrze czuje się przy jakiejś niani, robiła się patologicznie zazdrosna. I tę nianię zmieniała. Wtedy już wiedziałem, że nic mnie z Danką nie łączy. Wstyd się przyznać, lecz momentami nienawidziłem tej kobiety… I wreszcie, ze zmęczenia i bezradności, popełniłem największy błąd swojego życia. Powiedziałem Dance podczas którejś z kłótni, że planuję się z nią rozwieść i odebrać jej dziecko.
Krzyś był moim słońcem, moim światem. Godzinami bawiliśmy się razem klockami, chodziliśmy na spacery do parku… Stworzyliśmy taki nasz męski świat, do którego Danka nie miała wstępu. Do tej pory nie przeszkadzało jej to. Kiedy jednak wprost oznajmiłem, co ją czeka, wyraźnie wpadła w panikę. Ale zachowała na tyle przytomności umysłu, że zaczęła działać…
Przede wszystkim zaczęła mi wyrabiać negatywną opinię u rodziny i znajomych. Wszystkim opowiadała, jaka to jest biedna, bo ja całe dnie pracuję, a ona siedzi sama z dzieckiem w czterech ścianach. Oczywiście po powrocie z pracy, bo przecież pracować musi… Przy mnie by zginęli, i ona, i Krzyś, bo – kolejna bajka – jestem patologicznie skąpy. Wydzielam jej każdy grosz.
A kiedy jeszcze raz czy dwa napomknęła z wiele mówiącym wyrazem twarzy, że „uderzyła się o framugę” – wiadomo, zostałem towarzysko załatwiony. Nawet nie zauważyłem, jak ludzie z najbliższego otoczenia zaczęli mnie powoli unikać. Nie walczyłem o nich, a szkoda. Rok później ci sami ludzie – sąsiedzi, znajomi z pracy, dalsza rodzina – świadczyli na rozprawie przeciwko mnie. Poznałem wtedy całą złożoność charakteru mojej żony. Danka posunęła się nawet do tego, że wmówiła ludziom, że ja, który zawsze wszystko robiłem dla rodziny – mam kochankę! Ja, który całe wieczory spędzałem na zabawach z synkiem, byłem pomawiany o to, że utrudniam mu kontakty z rodziną, zabraniam mu widywać się z babcią i dziadkiem – i nie mam z dzieckiem żadnego emocjonalnego kontaktu.
Ten ostatni zarzut był najgorszy. I – co najstraszniejsze – nie umiałem udowodnić, że to jest od początku do końca stek kłamstw. Nie miałem żadnych świadków, dokumenty świadczyły także przeciwko mnie. Danka figurowała w książeczkach zdrowia, w dokumentach z przedszkola, itd. Oficjalnie w życiu mojego syna byłem nieobecny… Co gorsza, Danka nie zgodziła się na badanie psychologiczne chłopca. Przedstawiła tylko opinię z prywatnej poradni, mówiącą o tym, że nie można poddawać Krzysia badaniu ze względu na jego zdrowie psychiczne.
Nikt nie mógł więc czarno na białym wykazać, że Krzyś jest ze mną emocjonalnie dużo bardziej związany niż z nią. Pierwszą rozprawę przegrałem, wyłączną opiekę nad Krzysiem sprawuje Danka. A czas gra tu na moją niekorzyść. Była żona skutecznie wymazuje wspomnienia ze mną z głowy naszego synka. Kiedy go widzę na kolejnych rozprawach, serce mi się kraje. Nie wiem, co ona mu opowiada, ale chłopiec sprawia wrażenie, jakby się mnie bał. Czy może być coś gorszego, niż widzieć strach w oczach własnego dziecka?!
Czytaj także:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”