Kiedy Rysiek rozkręcał firmę, pomagałam, jak mogłam. Dzwoniłam po znajomych, którzy mogli coś popchnąć do przodu, pożyczyć kasę albo wiedzieli, skąd sprowadzać i gdzie upłynniać towar, żeby wyjść na tym najlepiej. To ja ogarniałam finanse firmy, po godzinach własnej pracy ślęcząc nad fakturami i innymi dokumentami. Ledwie widziałam na oczy, ale to się opłaciło. W końcu wszystko zaczynało sprawnie działać, wychodziliśmy wreszcie na swoje i już nikt nie wątpił, że firma Ryśka odniesie sukces.
Mąż mnie zatrudnił
– Kochanie, a może byś mnie zatrudnił?
– Co? A niby w jakim charakterze? – odpowiedział
– No wiesz, zarabiam grosze w korpo, a po pracy ogarniam wszystkie dokumenty, faktury, rozliczam pracowników, pensje, urlopy… To już wolałabym te same grosze zarabiać u ciebie, a nie męczyć się na dwa etaty.
– Daj spokój, Lidka, nie wydziwiaj. Jedzmy.
Kilka tygodni później rozłożyła mnie grypa. Gorączka szybowała niemal pod czterdzieści stopni, a ja mamrotałam, że mi zimno. Nie byłam w stanie ani iść do biura, ani zająć się księgowością dla Ryśka. Ponad tydzień to trwało.
On szalał. Nie z obawy o moje zdrowie, ale dlatego, że nie miał mu kto prowadzić firmy. Dopiero wtedy zobaczył, ile robię. Pracownicy domagali się pensji, premii i tak dalej, kontrahenci żądali faktur, rachunków, potwierdzeń, a urząd skarbowy i ZUS… No, wszyscy wiedzą, jak to jest, gdy ZUS czy skarbówka odkryją jakieś opóźnienie.
Ostatecznie, chcąc nie chcąc, Ryszard zatrudnił mnie u siebie. Dostałam najniższą możliwą pensję, a pracowałam za trzy osoby. Nie przeszkadzało mi to, w końcu graliśmy w tej samej drużynie, do tej samej bramki.
Zrobił ze mnie pośmiewisko
Firma funkcjonowała coraz lepiej, z roku na rok zatrudnialiśmy więcej ludzi. Niesamowite, ile może zdziałać zgrany zespół. Tyle że mojemu mężowi trochę na starość odbiło. Przed pięćdziesiątką Rysiek zaczął się żalić, że w sumie to on niczego nie osiągnął, nie pożył, jak trzeba, nie zaszalał, bo ciągle tylko praca i praca. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, póki jedna z dziewczyn nie przyszła do mnie.
– Nie zabijaj posłańca, ale twój mąż to chyba nie tak powinien sekretarce pisma dyktować.
Wstałam od biurka i pomaszerowałam do jego gabinetu. No fakt, sekretarki słuchającej poleceń szefa na kolanach jeszcze nie widziałam…
– To są te osiągnięcia, o których jęczałeś? Tak właśnie chciałeś pożyć? No to brawo, gratuluję! – zatrzasnęłam za sobą drzwi, na dziś kończąc z pracą.
Gdy Rysiek wrócił do domu, miałam ochotę oderwać mu łeb od reszty ciała. Zdrajca cholerny, kłamca, bezwstydnik. Byłam tuż obok, niemal za ścianą, kiedy on zabawiał się z sekretarką! Pośmiewisko ze mnie robił.
– Lidka, nie ma się o co pieklić… – Rysiek nawet nie zamierzał przeprosić, widocznie to było coś normalnego!
– Tak, wiem. Żądam rozwodu! – wrzasnęłam.
Uzyskałam rozwód bez orzekania o winie, żeby było szybciej i żebym nie musiała prać publicznie brudów. I popełniłam fatalny błąd. Z orzeczeniem o winie mogłabym wystąpić o alimenty na mnie, a tak… wpadłam w bagno. Musiałam nadal pracować w naszej, a właściwie w jego firmie. Przez te lata, kiedy ją rozwijaliśmy, z miasta wyniosła się większość przedsiębiorstw. Przenosili się albo do Warszawy, albo na głębszą prowincję, gdzie koszty utrzymania się i zatrudnienia pracownika były zdecydowanie niższe.
Nie miałam wyjścia
Mogłam zostać u Ryśka albo pójść na kasę w dyskoncie. Albo zaryzykować na stare lata przeprowadzkę i start w zupełnie innym miejscu. Na to nie miałam odwagi, nie wspominając o tym, że czułam sentyment do firmy, którą pomagałam tworzyć i byłam związana z pracującymi tu ludźmi. Utkwiłam w pułapce finansowo-emocjonalnej, zmuszona oglądać codziennie byłego męża.
– Jak ci się coś nie podoba, zawsze możesz odejść – kwitował każdy mój sprzeciw.
Dokładał mi obowiązków, nie dokładając ani złotówki do pensji. Doskonale wiedział, że kiedyś pęknę i odejdę, bo nie dam rady pracować za kilka osób i nie popełnić błędów. A nie mogłam ich popełniać, gdy chodziło o czyjąś pensję, dach nad głową, możliwość utrzymania rodziny. Widziałam, ile zarabiają najmłodsi stażem pracownicy. I zgrzytałam zębami, bo nawet oni zarabiali więcej niż ja.
– Chciałabym porozmawiać o podwyżce dla siebie – weszłam do jego gabinetu.
– Wykluczone – odmówił bez wahania.
– W takim razie składam wniosek o podział majątku i alimenty. Sąd pewnie też będzie zainteresowany faktem, jakim cudem jedna osoba robi w firmie całą księgowość, zarabiając mniej niż najmłodszy stażem pracownik. Nie myśl sobie, że z domu też zrezygnuję.
– Możesz sobie robić, co chcesz. Stać mnie na najlepszego prawnika. A ciebie? Chyba nie – zaśmiał się drwiąco.
Zbierałam kasę i dowody
Uczyłam się, że duma nie popłaca. Wyprowadziłam się z domu i wynajmowałam maleńką kawalerkę, bo na tyle stać mnie było z pensji. Tymczasem mój były mąż żył sobie w domu, który budowaliśmy wspólnie, a który miał ponad trzysta metrów powierzchni, nie wiedzieć po co, skoro nie mieliśmy dzieci. I pewnie sprowadzał tam kolejne panienki. No cóż, był wolny.
Ciułałam pieniądze na prawnika. Odkładałam coś z marnej pensji, która ledwie starczała na podstawowe rzeczy. Odejmowałam sobie jedzenie od ust, żeby choć trochę zasilić kupkę, która oznaczała dla mnie wolność finansową.
No i kserowałam dokumenty, zbierając dowody na to, czym rzeczywiście zajmowałam się i zajmuję w firmie męża, czyli że tyrałam za trzy różne osoby. Że wkładałam w dom moje pieniądze zarobione jeszcze w korporacji, a potem w firmie Ryszarda, choć przez kilka pierwszych lat nie zobaczyłam złamanego grosza. Drań może sobie zaprzeczać, ale wszędzie są moje podpisy. Sąd musi to uwzględnić.
– Nie ma takiej opcji, żebym zgodził się na twój urlop w lipcu. Pójdziesz w listopadzie.
– Trzeci raz? A niby dlaczego? – kłóciłam się z nim jak przekupka, gdy chciałam zaplanować urlop w lecie.
– Bo na urlop musisz uzyskać zgodę swojego przełożonego, czyli… mnie! – podkreślił.
Więc spędziłam urlop w czterech ścianach, bo nie stać mnie było na wyjazd tam, gdzie w listopadzie jest ciepło.
Pastwił się nade mną
Pracy mi przybywało, bo zakład się rozwijał. Już dawno powinnam mieć do pomocy kilka osób. Tymczasem byłam z tym sama i wszystko musiało być zrobione na czas.
– Jeśli się nie wyrabiasz, to złóż wypowiedzenie. Albo może ja powinienem cię zwolnić dyscyplinarnie, co? Chyba o czymś zapomniałaś. Nie jesteś już żoną szefa, tylko moją podwładną. Nie będę moich ciężko zarobionych pieniądze pakował w nowych pracowników, bo jaśnie pani nie chce się przysiąść do roboty.
Moja młodsza siostra nie rozumiała, czemu to znoszę.
– Czy ty nie możesz podłożyć mu świni? Wrobisz go i będzie się ciebie bał – radziła, martwiąc się moją sytuacją i ciągłym zmęczeniem. – Nie może cię traktować jak śmiecia.
– Widać dla niego była żona to mniej niż śmieć – wzdychałam. – A wrabiając go, wrobię też siebie. Ja odpowiadam za księgi. Jeśli podam go do sądu i inspekcji pracy, to za złe traktowanie mnie jako pracownika. Zbieram dowody.
– No to pożyczę ci trochę kasy. Idź do prawnika, a jak się odkujesz, to mi oddasz.
– Dzięki, ale nie. Co, jeśli przegram? Będę miała koszty procesu i pożyczkę do oddania. Jeszcze kilka miesięcy. Wytrzymam.
I wytrzymałam. Co więcej, te miesiące zaciskania zębów i wstrzymywania się, żeby nie zabić Ryszarda – bo jak Boga kocham, miałam mordercze myśli – dały mi niesamowitą moc i zbudowały nie tyle wściekłość, ile słuszny i potężny gniew. On nie pozwolił mi się ugiąć o włos, gdy przyszło co do czego i wyciągnęłam wszystkie dowody na światło dzienne i ruszyłam machinę.
Nie zmiękło mi serce, gdy przepraszał, żebrał, obiecywał, oburzał się, że psuję mu opinię, gdy sugerował, byśmy do sobie wrócili, bo dom beze mnie jest pusty, ale szkoda go sprzedawać… Byłam nieugięta i wreszcie dostał za swoje. Czy czuję satysfakcję? Tak. I nie ma nic gorszego niż zemsta upokarzanej i wykorzystywanej latami kobiety. To życiowa prawda, której mój były mąż uczy się na własnej skórze.
Czytaj także: „Ta dziewucha doprowadza mnie do szału. Jeszcze chwila, a przekroczę swoje nauczycielskie uprawnienia” „Potrzebowałam aż 3 rozwodów i 50 lat, by dostrzec prawdziwą miłość. A Staszek podkochiwał się we mnie od przedszkola”
„Wyszłam na grzyby, a w środku lasu trafiłam na mężczyznę. Nie sądziłam, że grzybobranie zakończy się tak dorodnym okazem”