„Wyszłam na grzyby, a w środku lasu trafiłam na mężczyznę. Nie sądziłam, że grzybobranie zakończy się tak dorodnym okazem”

kobieta w lesie z mężczyzną fot. Adobe Stock, eduard
„Mój kochany braciszek wystrzelił z pomysłem grzybobrania. No tak, marzyłam o tym, żeby z nim i jego cudowną rodzinką, w tym z dwoma rozwrzeszczanymi bachorkami, biegać po lesie i szukać grzybów”.
/ 26.09.2023 19:15
kobieta w lesie z mężczyzną fot. Adobe Stock, eduard

Byłam naprawdę kiepska w zbieraniu grzybów. Łaziłam tam i z powrotem bez większego celu, przeklinając fakt, że w ogóle się na to zgodziłam. Niespodziewanie usłyszałam czyjś jęk i wiązankę przekleństw. Niewiele myśląc, podkradłam się bliżej miejsca, z którego dochodziły odgłosy. Wtedy dostrzegłam mężczyznę w stroju do biegania. Siedział na ziemi i trzymał się za stopę.

Nie byłam szczególnie rodzinna

Rodzina zawsze mi się narzucała. Ciągle słyszałam, jak ważne są wszelkiego rodzaju więzi, braterstwo krwi i takie tam. Odkąd pamiętam, musiałam uczestniczyć w tych wszystkich nudnych uroczystościach typu urodziny, imieniny, rocznice, chrzciny, które tak naprawdę nic nie wnosiły do mojego życia. Rodzice ustawicznie załamywali ręce nad moimi kiepskimi relacjami z bratem, Pawłem i robili wszystko, żebyśmy tylko spędzali ze sobą więcej czasu. Cóż, ani on tym nie był zachwycony, ani ja.

Mieliśmy skrajnie różne zainteresowania, gadaliśmy na odmienne tematy i nawet z innych rzeczy byliśmy dobrzy w szkole. Poza tym trudno wymagać od dwa lata starszego chłopaka, żeby cały czas biegał za młodszą siostrą. Gorzej, że kiedy dorośliśmy, Paweł nagle zmienił front. Miał już cudowną żonę, nad którą nasi rodzice dosłownie piali z zachwytu i dwójkę małych dzieci, więc mógł się teraz skupić na mnie. Bo ja byłam przecież taka nieporadna, samotna, nawet faceta sobie zdaniem rodziny nie potrafiłam znaleźć. A tego, że go wcale nie potrzebuję, nie chcieli przyjąć do wiadomości. Rodzina musiała się mną zaopiekować i już.

Wypad na grzyby jawił mi się jako koszmar

W ramach niekończącej się akcji rodzinnej „Wesprzyj biedną niedojdę Julię” mój kochany braciszek wystrzelił z pomysłem grzybobrania. No tak, marzyłam o tym, żeby z nim i jego cudowną rodzinką, w tym z dwoma rozwrzeszczanymi bachorkami, biegać po lesie i szukać grzybów. Co tam, że nie miałam najlepszego wzroku, i że nie potrafiłam rozróżnić numeru nadjeżdżającego autobusu, a co dopiero znaleźć małego grzybka pośród mchu, opadniętych liści i stosu gałęzi. Trzeba było mnie zabrać, bo byłam z rodziny, a siedziałam w domu sama. O godzinie szóstej rano w sobotę wylegiwałam się przecież bezwstydnie w swoim własnym łóżku, zamiast latać radośnie po lesie i udawać, że naprawdę sprawia mi to frajdę.

Niestety, wszyscy wokół tak męczyli, że w końcu musiałam się ugiąć. W przeciwnym razie odebrałabym jeszcze milion telefonów od zaniepokojonej mamy, a potem od smutnego taty, martwiącego się, że jesteśmy rodzeństwem, a niczego nie robimy razem. Pomijając fakt, że musiałabym jeszcze znosić to pełne wyrzutu spojrzenie Pawła, którym prześladowałby mnie przynajmniej ze dwa razy w tygodniu.

Czułam się jak intruz

W dzień wielkiej wyprawy do pobliskiego lasu dzielnie zwlekłam się z łóżka tuż po piątej. Zjadłam lekkie śniadanie, wypiłam herbatę, a potem wpuściłam brata, jego rozszczebiotaną żonkę i rozwrzeszczane dzieciaki. Byłam z siebie dumna, bo udało mi się wytargować podróż swoim samochodem. No, jeszcze tego brakowało, żebym cisnęła się z nimi w tym ich zaplamionym i zapoconym rzęchu. Może najlepiej z tyłu, razem ze śliniącym się Stasiem i wiecznie zapłakaną Zuzią?

Pewnie byłam okropna, ale miałam tak dość uszczęśliwiania mnie na siłę, że wlokłam się leśną drogą tak wolno, że nieomal zgubiłam ich z oczu. Kiedy w końcu dotoczyłam się na miejsce, dzieciaki były już mocno zniecierpliwione, a Paweł zaczął marudzić, że robi się późno, a potem pewnie zjawi się więcej ludzi. Mnie to było prawdę mówiąc, bez różnicy. Z ludźmi czy bez, nie podejrzewałam, żebym miała cokolwiek znaleźć. Z tego, co zapamiętałam z leśnych przygód z dzieciństwa, mogłabym zdeptać grzyba, a i tak bym go nie zauważyła.

Usłyszałam go przypadkiem

Byłam naprawdę kiepska w zbieraniu grzybów. Łaziłam tam i z powrotem bez większego celu, przeklinając fakt, że w ogóle się na to zgodziłam. Niespodziewanie usłyszałam czyjś jęk i wiązankę przekleństw. Niewiele myśląc, podkradłam się bliżej miejsca, z którego dochodziły odgłosy. Wtedy dostrzegłam mężczyznę w stroju do biegania. Siedział na ziemi i trzymał się za stopę.

Ostrożnie podeszłam bliżej, a wtedy on uniósł głowę i na moment mnie zatkało. Miał niezwykłe oczy – jeszcze nie brązowe, ale też nie do końca piwne. Nieomal złote.
‒ Ma pani apteczkę?! ‒ Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że powtarza to pytanie, bo za pierwszym razem nie odpowiedziałam.
‒ Apteczkę? ‒ Rozejrzałam się z roztargnieniem. ‒ A tak. W samochodzie. Zaczeka pan?
Uśmiechnął się mimowolnie i wskazał na zranioną stopę.
‒ No nigdzie się nie wybieram.
Pokiwałam głową i popędziłam do samochodu. Wróciłam z apteczką i zaczęłam dopytywać, co tak właściwie się stało.

Okazało się, że nieznajomy, Maks, jak się przedstawił, biegał sobie po lesie. Taki poranny jogging. Do jednego z butów nasypał mu się piasek. Stanął więc, zdjął go, a kiedy opuścił stopę w trawę, skaleczył się o kawałek rozbitej butelki. Teraz rana krwawiła, choć nie tkwił w niej żaden duży kawałek szkła. Pomogłam mu oczyścić ranę z tych drobnych odłamków i prowizorycznie ją zaopatrzyłam.
‒ Myślę, że ktoś powinien to zobaczyć ‒ mruknęłam. ‒ Jakiś lekarz czy… ktoś taki.
Mężczyzna westchnął.
‒ I tak daleko nie zajdę ‒ zauważył.
‒ Podprowadzę cię do mojego samochodu ‒ zaproponowałam. ‒ I pojedziemy do szpitala.
Spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
‒ To nie przesada? ‒ spytał.
Wzruszyłam ramionami.
‒ Najwyżej nas odeślą.

Po drodze dobrze nam się rozmawiało

Kiedy dotarłam z Maksem do samochodu, zerknęłam jeszcze przez ramię na ścianę lasu. Gdzieś tam kluczyła moja rodzina – nawet stąd słyszałam podekscytowane piski Stasia i płaczliwy głosik Zuzi. Nie chciało mi się teraz latać między drzewami i szukać Pawła czy jego żony. Wysłałam więc esemesa, w którym powiadomiłam go, że coś mi wypadło i musiałam jechać. Byłam pewna, że Paweł bardzo to przeżyje i natychmiast pójdzie się poskarżyć mamusi, ale nie mogłam nic na to poradzić. Musiałam zabrać Maksa i już. A przecież nie będę teraz wszystkiego tłumaczyć bratu. Nawet jeśli miałby nie mieć zasięgu.

Podróż w towarzystwie nowo poznanego mężczyzny upłynęła mi w wyjątkowo przyjemnej atmosferze. Okazało się, że Maks, podobnie jak ja lubił thrillery psychologiczne, spacery w deszczu i frappe w kawiarni koło dworca. Świetnie nam się rozmawiało, a ja nawet pomyślałam sobie, że gdyby wszyscy faceci byli tacy jak on, pewnie zaczęłabym sobie szukać partnera. Mało tego – może nawet bym go znalazła.

Czułam się, jakbym znała Maksa od lat. Bez żadnego zawahania opowiadałam mu różne zdarzenia ze swojego życia. Wspominałam nawet o rodzinie, która mnie nie rozumiała i z którą się nie dogadywałam, chociaż jej członkowie sądzili inaczej. On rozumiał. Wspominał też o własnych rodzicach, z którymi też miał ciężki kontakt. Nie potrafili się dogadać, odkąd zostawiła go żona. Od tego czasu rodzice stali się strasznie upierdliwi i zatruwali mu życie, podobnie jak moi mi. Chyba też potrafiłam go zrozumieć. Lubiliśmy sobie zresztą razem ponarzekać na bliskich i trochę się pośmiać z ich podejścia do życia. Bo Maks także nie uważał, żeby tkwienie jedynie w rodzinnych kręgach było zdrowe i pożądane. Zupełnie jak ja.

Maks okazał się super facetem

Tamtego dnia odwiozłam Maksa do szpitala, ale na tym nasza znajomość się nie skończyła. On zadzwonił potem do mnie i umówił się na kolejne spotkanie. Potem było jeszcze jedno i następne. Każde coraz milsze, przepełnione emocjami i niewypowiedzianymi pragnieniami.

Spotykamy się od półtora miesiąca. Nie pamiętam właściwie momentu, w którym byłabym szczęśliwsza. A rodzina? Paweł trochę przeżywał to moje nagłe zniknięcie na grzybach. Był nawet obrażony przez jakieś dwa tygodnie i karał mnie brakiem odwiedzin ze swojej strony. Ja, wyrodna siostra, oczywiście nie zwróciłam na to uwagi, bo za bardzo byłam zajęta nową znajomością. Rodzice też doszli do wniosku, że jestem niepoważna, ale kiedy dowiedzieli się o Maksie, nagle stałam się zaradna i taka kochana. Bo przecież wreszcie odnalazłam się wśród ludzi.

Cóż, pozostaje mi tylko zastanowić się nad tym, z czym takim mogłabym wrócić z kolejnego grzybobrania, skoro tym razem przywiozłam sobie faceta.

Czytaj także: „Szef miał problemy z prawem i zapadł się pod ziemię. Zostawił całą rodzinę na lodzie z długami”
„W wieku 60 lat dowiedziałam się, że moim ojcem jest wujek i mam rodzeństwo. A myślałam, że będę już sama jak palec”
„Przyłapałam teściową na schadzce z kochankiem. Teść będzie miał złamane serce, gdy odkryje, z kim cudzołoży żona”

Redakcja poleca

REKLAMA