Rozstanie z mężem zupełnie odmieniło moje życie. Zaczynając od nazwiska, którego nie pragnęłam już nosić, przez sytuację materialną, aż po zmianę miejsca zamieszkania. Zaskakująco, to ostatnie stanowiło dla mnie największą przeszkodę. Zmuszona byłam opuścić olbrzymią rezydencję, która – będąc spadkiem po przodkach – stanowiła wyłączne mienie mojego małżonka. A ja tak bardzo pokochałam ten dom.
Było mi żal
Wkładałam ogromną ilość energii i kreatywności, aby przekształcić nijaki budynek w modną przestrzeń. To ja stworzyłam projekty każdego z pomieszczeń, nadzorowałam prace remontowe, przeszukiwałam targi staroci w celu znalezienia stylowych mebli i przywracałam je do pierwotnej formy. Teraz, gdy moje dzieło było prawie skończone, musiałam oddać wszystko w ręce mojej następczyni. Nie mogłam się z tym pogodzić. Przeprowadzkę przeżywałam intensywniej niż samą zdradę.
Mój były mąż z łaski swojej zdecydował się "odwdzięczyć" za moje starania, nabywając dla mnie lokal w bloku.
– Docenisz to – niewiarygodnie pewny siebie powiedział – nie wyrzucam cię na bruk.
– Nie robisz tego z dobrego serca, hipokryto, tylko dlatego, że sąd ci to nakazał. Gdybyś mógł, zostawiłbyś mnie z jedną walizką na ulicy.
– Nieistotne – zlekceważył moje rozczarowanie jednym machnięciem ręki. – W każdym bądź razie, kupiłem dwupokojowe mieszkanie w bloku i mam nadzieję, że nie będziesz mieć do mnie więcej żadnych pretensji...
Mieszkanie było w opłakanym stanie
Moja kondycja psychiczna nadal pozostawiała wiele do życzenia i nie miałam energii do walki o własne prawa. Złożyłam podpis pod dokumentami, zabierając tylko swoje najpotrzebniejsze rzeczy i opuściłam dotychczasowe miejsce zamieszkania.
– Tutaj odnajdę szczęście – oznajmiłam, pomimo że łzy cisnęły mi się do oczu, kiedy patrzyłam na krzywe ściany, kafelki z zamierzchłych czasów o psychodelicznych wzorach i miejscami odchodzący parkiet. – Umebluję to miejsce tak samo pięknie jak poprzednie – przyrzekłam sobie uroczyście.
Początki okazały się prawdziwym koszmarem. Naprawianie mieszkania, w którym równocześnie się żyje, to spore wyzwanie, jednak to nie było najgorszą częścią. Nie mogłam się przyzwyczaić do dźwięków w bloku z wielkiej płyty. Przedtem żyłam w oazie spokoju, ogród tłumił hałas z ulicy, a w domu panowała albo absolutna cisza, albo grała nasza ulubiona muzyka.
Wszystko było słychać
Stałym elementem mojej codzienności stał się gwar windy, odgłosy kroków na korytarzu, dialogi sąsiadów dobiegające zza cienkich ścian, ich awantury, płacz dzieci, szczekające psy, dźwięki radia i telewizora. Wydawali mi się oni hałaśliwi, wścibscy, a momentami nawet natrętni i nieokrzesani. Nie byłam przyzwyczajona do ciągłego bycia pod lupą obcych. Wszyscy bardzo mnie oceniali.
Miałam wrażenie, że moja obecność nie została przeoczona przez żadnego z mieszkańców i stała się dla nich niekończącym się źródłem plotek. Ta świadomość, połączona z codziennymi pytaniami na korytarzu i w windzie, doprowadzała mnie na granicę załamania nerwowego.
– Witam serdecznie. Czy prace remontowe postępują? – zaczepiła mnie jedna z mieszkanek tego samego piętra. Wydawało mi się, że na pewno musiała czekać przez chwilę przy drzwiach, kiedy będę wychodzić, ponieważ otworzyła je zaraz po tym, jak zamknęłam swoje.
– Witam – odparłam nieco oschle. – Jakoś leci...
– Pani sama wszystko załatwia? – nie odpuszczała. – Mąż nie wspiera?
– Nie jestem mężatką – zauważyłam, że jej oczy błysnęły, a w mojej wyobraźni przysięgłabym, że delektowała się tą informacją jak smakołykiem. – Przepraszam, ale muszę już iść.
Sąsiedzi byli ciekawscy
Cały dzień zastanawiałam się, z iloma sąsiadami z mojego bloku zdążyła podzielić się informacją, którą ode mnie otrzymała. Zastanawiałam się też, czy uważają mnie za starą pannę, wdowę czy kobietę po rozwodzie. Miałam nadzieję, że szybko stracą zainteresowanie moimi działaniami. Niestety, było inaczej...
– Wygląda pani na zmęczoną – z uśmiechem przywitał mnie wesolutki mężczyzna, na którego natrafiłam, wracając z zakupów.
– Skąd taki pomysł?
– Ponieważ do późna świeciło się u pani w domu – odpowiedział, nie wykazując żadnej niezręczności. – Wyprowadzałem wczoraj psa na spacer i zauważyłem.
– Miałam dużo obowiązków – wymamrotałam, choć najbardziej chciałam mu krzyknąć, żeby dał mi spokój.
– Jeśli pani potrzebuje męskiego wsparcia, chętnie pomogę. Mieszkam pod numerem sześć. Zenon – przedstawił się, podając mi swoją mocną dłoń.
– Gabriela – odpowiedziałam.
Naprawdę nie cierpię, gdy ludzie są nachalni.
Marzyłam, by być niewidzialną
Ciągle próbowałam uniknąć tych niby losowych spotkań i zaciekawionych prób nawiązania rozmowy, a także niechcianych ofert wsparcia. Wychodziłam z mieszkania na palcach, upewniając się najpierw przez wizjer, że nikt nie przechadza się po korytarzu. Czasami mi się to udawało, a czasami nie.
– Dlaczego inni tak bardzo interesują się cudzym życiem? – skarżyłam się przyjaciółce, która przyszła zobaczyć, jak się urządziłam.– Nie mają nic innego do zrobienia?
– Wyolbrzymiasz – odparła, wzruszając ramionami. – A poza tym... dlaczego to ci przeszkadza?
– Czuję, jakbym żyła w szklanym domu. Jestem ciągle obserwowana, komentowana, oceniana... Nie jestem w stanie tak żyć, nie chcę... Spójrz – westchnęłam ciężko – myślałam, że tutaj będę szczęśliwa. Ale znowu pomyliłam się...
Musiałam się przełamać
– Przyzwyczaisz się – delikatnie poklepała moją rękę. – Może nawet docenisz, że nie jesteś dla tych osób niewidoczna. Pomyśl o starodawnej mądrości – mrugając do mnie dodała – jeśli nie możesz ich pokonać, dołącz do nich.
– W jaki sposób? – zapytałam z niedowierzaniem. – Oni tu przebywają od niepamiętnych czasów. Tylko ja jestem tu niedawno i chyba odmienna... Czy mam z nimi gawędzić? Przepraszam, ale ja do tego się nie nadaję.
– Och, co ty! Nie jesteś inna! – Zosia się roześmiała. – I absolutnie nie musisz z nimi gawędzić. Wystarczy, że będziesz nieco bardziej uprzejma i okażesz choć odrobinę zainteresowania. Zapytasz o coś..
– Czy chodzi o to, co sąsiadka z mieszkania obok przyrządza na kolację, czy o to, czy sąsiadowi mieszkającemu piętro niżej nie dają wytchnienia haluksy? –drwiłam.
– Nie bądź sarkastyczna – I czemu nie zapytasz, jak na imię ma pies sąsiada, czy ile lat ma wnuk sąsiadki – sugerowała mi neutralne tematy. – Po prostu daj im do zrozumienia, że nie jesteś samotna, ale też nie jesteś lepsza od nich. Musisz nawiązać z nimi jakąś relację, bo czy to ci się podoba, czy nie, jesteś częścią tej społeczności. Kto wie, może kiedyś będziesz potrzebować ich wsparcia?
– Owszem... – skinęłam głową. – Podaj drobne, a potem zacznie się całe zamieszanie. Przychodzenie w każdym możliwym momencie dnia i nocy z prośbą o sól, z różnego rodzaju problemami, na towarzyskie wizyty. Dociekanie, dlaczego doszło do mojego rozwodu, gdzie jest moje miejsce pracy, prośby o opiekę nad dziećmi, podlewanie roślin, umówienie się z kuzynem, ponieważ on również jest sam... Bardzo dziękuję.
– Absolutnie nie – zaprzeczała. – Wcale nie namawiam cię, abyś się z nimi zadawała, zapraszała ich do swojego codziennego życia czy angażowała się w ich problemy. Dlaczego zawsze myślisz w sposób negatywny? Wystarczy, że zaczniesz spoglądać na nich z nieco innej perspektywy, bardziej przyjaźnie. Naprawdę to się opłaca…
Nie zawsze taka byłam
W przeszłości, kiedy mieszkaliśmy w poprzednim domu, ja i mój mąż mieliśmy przyzwoite relacje z sąsiadami. Nie były one może nadmiernie serdeczne, ale zdarzało nam się spotkać na wspólnym grillowaniu, rozmawiać przy wejściu do domu, a jeśli konieczne było organizowanie czegoś dla naszej społeczności, zawsze potrafiliśmy zebrać się bez dodatkowych formalności.
Z nieukrywanym smutkiem uświadomiłam sobie, że to ja się zmieniłam. Przestałam okazywać życzliwość innym. Ten fakt wstrząsnął mną głęboko. Przez remont, rozwód oraz obawy o przyszłość, nie zauważałam, jak bardzo odseparowałam się od normalnej codzienności. Zdałam sobie sprawę, że mam problem, który muszę jakoś przemyśleć i rozwiązać.
To było zaskakująco łatwe
Przełamanie swojej nieśmiałości nie było dla mnie proste, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano. Zaczęło się od tego, że gdy mówiłam "dzień dobry", starałam się patrzeć sąsiadom prosto w oczy, a nie na swoje buty. Do tego starałam się uśmiechać, choć na początku było to nieco wymuszone i niepewne, z czasem stało się to dla mnie coraz łatwiejsze i bardziej naturalne. Kilka razy, zgodnie z radą Zosi, zaczęłam rozmawiać o drobnych sprawach i wyrażać obawy, czy trwający u mnie remont nie jest dla kogoś uciążliwy. Ku mojemu zdziwieniu, nikt nie narzekał. Okazało się, że Zosia miała rację!
Zaskoczyło mnie to, że bezpodstawnie niepokoiłam się o nasilone zainteresowanie ze strony sąsiadów. Rzeczywiście, okazywali mi więcej życzliwości, pomagali, gdy wychodziłam z windy po odbiór poczty, ale nie byli nachalni. W zamian zaczęłam bardziej przyglądać się osobom w moim otoczeniu.
Pomogłam sąsiadce
Zauważyłam, że bliska sąsiadka zajmuje się swoimi dwoma wnukami, a ta, która mieszka w pobliżu windy, boryka się z problemami z chodzeniem i w dni deszczowe doświadcza takiego bólu, że ledwo może dojść do sklepu. Te obserwacje spowodowały kolejną zmianę w moim zachowaniu. Pewnego poranka, widząc, jak starsza kobieta z trudem podlewa kwiaty na korytarzu, przełamałam się i zaoferowałam jej pomoc.
– Czy mogę dla pani coś kupić? I tak wybieram się do sklepu, więc...
– Naprawdę by pani mogła? – spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Proszę się nie krępować i dać mi listę zakupów – powiedziałam z uśmiechem.
– Oh, jestem naprawdę wdzięczna!
Gdy wróciłam i przekazałam jej torbę z zakupami, podziękowała mi jeszcze raz. Wtedy poczułam się prawie jak jakaś wielka bohaterka.
Znalazłam psa sąsiada
Innego dnia, wracając z pracy, zauważyłam na ulicy psa, który wyglądał jak znajomy mieszaniec z sąsiedztwa.
– Morus! Mały Morusie! – wykrzyknęłam. – Podejdź, chodź do mnie!
Po usłyszeniu swego imienia pies niezwłocznie do mnie podszedł, ciągnąc za sobą smycz.
– Gdzie twojego właściciela zostawiłeś? – rozejrzałam się dookoła, lecz nigdzie nie zauważyłam sąsiada.
Zatem piesek prawdopodobnie zbłądził, podążając za czymś, albo ktoś dowcipny go uwolnił, podczas gdy jego właściciel był na zakupach. Chwyciłam za smycz i skierowaliśmy się w stronę naszego budynku. Ledwie kilka minut później, usłyszałam za sobą donośne zawołanie:
– Mooruus! Mooruuseek!
Zwróciłam się, oczekując na pojawienie się zirytowanego właściciela Morusa na końcu ulicy.
– Czołem, sąsiedzie! – zawołałam radośnie. – Znalazłam twojego zwierzaka! – Zgubił się?
– Ależ skąd! – zaśmiał się. – Ktoś go chyba próbował zabrać. On nigdy sam nie odchodzi. Zostawiłem go pod apteką, stałem w kolejce, a gdy wyszedłem, psa już nie było... – Dziękuję i... życzę pani miłego dnia.
Mogłam liczyć na sąsiadów
I tak z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, przyzwyczajałam się do nowych okoliczności i układu. Nie słyszałam już ciągłego szumu dobiegającego z bloku, a ludzie zdawali się być mniej irytujący. Pewnego dnia, po powrocie z pracy, zauważyłam przy windzie ogłoszenie informujące, że z powodu awarii, w całym bloku nie będzie wody do następnego dnia.
Zastanawiałam się, co teraz zrobić. Miałam tyle wody, ile jest na dnie czajnika. Nawet nie wystarczy mi na kawę. Będę musiała udać się po wodę butelkowaną do sklepu... Wchodząc do domu, mój nastrój nie był najlepszy. Zdążyłam zdjąć obuwie, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Ciekawe, nie oczekiwałam dziś nikogo. Na progu stał sąsiad. Ten, który mieszka obok Morusa, pod numerem sześć. Był cały czerwony i zdyszany.
– Witam serdecznie. Przyniosłem dla pani nieco wody – oświadczył.
– Nieco? – podniosłam brwi na widok dwóch pełnych wiader, które stały u jego stóp.
– Pomyślałem, że pani może nie wiedzieć o awarii. Nie było pani dzisiaj rano, kiedy rozdawali informacje o tym, że powinniśmy zrobić zapas, ponieważ na czas naprawy zamkną zawory. Bez dostępu do wody... to trudne. W końcu można nabyć wodę mineralną, ale na przykład używać jej do spłukiwania w toalecie... to nieco niepraktyczne, prawda?
– Oczywiście – odparłam. – Jestem panu niezmiernie wdzięczna – odczuwałam szczerą radość. – To naprawdę miłe z pana strony, że zatroszczył się pan o mnie...
– A jakże, przecież powinniśmy się wspierać. Widzę przecież, że pani musi radzić sobie sama ze wszystkim. Pani jest bardzo dzielna – pochwalił mnie. – I tak sobie myślę... – podrapał się po głowie – że nawet najsilniejszej kobiecie czasem przyda się wsparcie, prawda?
Poczułam zażenowanie. Osoba, którą uznawałam za nieokrzesaną, niespodziewanie okazała się być czułym i pełnym empatii mężczyzną.
Wniósł wiadra do środka, a przy okazji rzucił okiem na jeszcze nieskończone mieszkanie. Kiedyś taki widok by mnie zdenerwował, ale teraz byłam zadowolona, że udało mi się utrzymać porządek i nie musiałam się wstydzić bałaganu.
To było miłe
– O, zauważyłem, że nie ma kto zawiesić tej lampy – wskazał na leżący na blacie żyrandol i kable zwisające z sufitu. – Uśmiechnij się do sąsiada z piętra wyżej. Jest elektrykiem, na pewno ci pomoże – doradził.
– Bardzo dziękuję – odpowiedziałam.
Zastanawiałam się, czy nie powinnam jakoś się odwdzięczyć, może zaproponować filiżankę kawy czy herbaty. W końcu uchronił mnie przed problemem. Nie groził mi brak wody, nie zginęłabym z powodu brudu, ale... to nie ma znaczenia. Jest mi miło, że ktoś o mnie pomyślał.
– W końcu to jest istota sąsiedztwa, pomagać sobie nawzajem – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Gdy zostałam sama, zaczęłam się zastanawiać. To, co wcześniej postrzegałam jako wścibstwo, okazało się być nie tylko ciekawością, ale również zwyczajną, ludzką troską. Nie była ona jednak uciążliwa, a raczej przeciwnie.
To naprawdę miłe, kiedy sąsiad wita cię rano uśmiechem. Zostałam bez męża, lecz nie była to samotność. Otaczały mnie osoby, na których mogłam polegać. W małych, codziennych kwestiach, co sprawiało, że żyło mi się łatwiej. Nie zamierzam od nich pożyczać pieniędzy, ale o sól czy cukier mogę poprosić. Życie w bloku niesie ze sobą swoje plusy.
Czytaj także: „Teściowa zrezygnowała z leczenia męża po wypadku. Wierzyła, że powrót do zdrowia zapewni mu modlitwa”
„Udawałam przed matką, że nam się dobrze powodzi. Wolałam mieć debet lub pożyczyć pieniądze, niż z czegoś zrezygnować”
„Oprócz uwodzenia łatwych kobiet mój mąż nie potrafił nic. Mama kazała przy nim trwać, ale ja wyrzuciłam go za drzwi”