„Po rozwodzie dzieci się mnie bały. To łamało mi serce. W naszym domu nie było przemocy, ale widziały wiele kłótni”

mężczyzna, którego dzieci boją się po rozwodzie fot. Adobe Stock, Paolese
„Gdy pierwszy raz przyszedłem je odwiedzić, nawet mnie nie przywitały. Bały się. A przecież planowałem zabrać je na weekend. Na pewno matka im coś nagadała”.
/ 28.01.2022 09:52
mężczyzna, którego dzieci boją się po rozwodzie fot. Adobe Stock, Paolese

Nie zamierzam ukrywać, że przed i w trakcie rozwodu leciały pióra, oboje z Dorotą nie potrafiliśmy zachować dystansu, a dzieci na to patrzyły. W naszym domu nie było przemocy, wydawało mi się, że nie dzieje im się krzywda. Rodzice też ludzie, mogą się czasem pokłócić, dzieciaków to nie dotyczyło, za ich szczęście dałbym się pokroić. Wiele małżeństw rozstaje się burzliwie, skacząc sobie do oczu i wypominając wszystko, co zaszło, od chwili gdy człowiek wynalazł ogień.

Tak już jest, nikt nie jest święty

Pewnie, że wolałbym się rozwodzić elegancko, za porozumieniem stron, ale że Dorota miała dowody mojego nic nieznaczącego skoku w bok, to chciała orzeczenia ze wskazaniem winy rozpadu małżeństwa. Mojej winy, rzecz jasna. Chciała mnie w ten sposób ukarać za to, że schrzaniłem jej życie. Ja jej schrzaniłem? W małżeństwie jest dwoje ludzi, oboje powinni się starać o utrzymanie związku, zwalanie winy tylko na męża uważałem za haniebne. O to właśnie się spieraliśmy, możliwe, że trochę zbyt gwałtownie.

Z ulgą wyprowadziłem się więc daleko od niej, wynajmując mieszkanie na drugim końcu miasta. Jak już trochę ochłonąłem po przeżyciach na sali sądowej, pomyślałem o dzieciach i zrobiło mi się głupio. Powiedzieliśmy sobie z Dorotą niejedno, szkoda, że tego słuchały. Pocieszał mnie jedynie fakt, że były małe i wiele z tego nie zrozumiały. Dzieci szybko zapominają, powinno być dobrze. Ale nie było.

Przyjechałem po nie w sobotę rano, skorzystałem z własnych kluczy i wszedłem do cichego mieszkania. Nie spodziewałem się, że świeżo rozwiedziona małżonka wybiegnie mi na spotkanie, ale dzieciaki zawsze witały mnie przy drzwiach, pięcioletni Tomek i rezolutna siedmiolatka Malwinka były moimi oczkami w głowie, bardzo je kochałem. Cisza źle wróżyła.

Pomyślałem, że Dorota wywiozła je złośliwie do matki, żebym nie mógł ich widywać, tyle się słyszy o byłych żonach z zemsty utrudniających ojcu kontakty z dziećmi. Zajrzałem do pokoju i zobaczyłem dwie pary oczu wpatrujących się we mnie. Tomek siedział na podłodze, Malwinka na łóżku, jakby nagle zaniemówili.

– Czołem dzieciaki, tata przyszedł – kucnąłem koło synka. – Przywitamy się?

Tomek przytulił się sztywno, Malwinka nie ruszyła się z miejsca. Oboje wyglądali na przestraszonych. Dorotę znalazłem w kuchni, robiła kawę. Jedną, widocznie nie zamierzała proponować mi napoju przyjaźni.

– Co powiedziałaś dzieciom? Boją się mnie – szepnąłem, dbając o dyskrecję.

Lepiej późno niż wcale.

– Naprawdę? – zrobiła minę, która miała wyrażać najwyższą wątpliwość.
– Chcę zabrać je do siebie na weekend – zaznaczyłem swoje prawo.

Kiwnęła głową, upijając łyk kawy. Była wkurzająco małomówna, jakbym nie zasługiwał na jedno ludzkie słowo.

– Ale nie będę tego robił na siłę – szeptałem dalej. – Malwinka nawet nie podeszła.

Wreszcie się zainteresowała, odstawiła kubek z kawą i poszła do dzieci.

Hej, dzieci, tata przyjechał! – zawołała ze sztuczną wesołością.

Teraz dzieci się ożywiły, obecność mamy podziałała jak plasterek na otarcie, wszystko naprawiła. Zostałem z nimi aż do obiadu i wtedy dopiero zaproponowałem, że zabiorę je do siebie. Od razu przycichły. Żadne nie protestowało, ale widziałem, że się przestraszyły. Znowu.

Dorota stanowczo musiała im coś nagadać

Przydybałem ją w okolicach łazienki i powiedziałem, co myślę o odbieraniu mi prawa do odwiedzin. Zdziwiła się, i to szczerze, znam ją, ostatecznie spędziliśmy razem dobrych kilka lat.

– Jesteś strasznym dupkiem i beznadziejnym mężem, wolałabym już nigdy cię nie widzieć, ale mamy dzieci. Muszę przyznać, że ojcem jesteś dobrym – przyznała z ociąganiem. – Dzieciaki cię kochają, postaram się wybadać, co im chodzi po głowach. Może to efekt rozwodu?
– Pewnie. Zachowywałaś się jak nie powiem kto – wytknąłem jej.
– A ty byłeś lepszy?

Kłótnia wisiała w powietrzu, nadal działaliśmy na siebie jak płachta na byka. Powstrzymaliśmy się, bo zobaczyłem wpatrującą się w nas Malwinkę. Oczy miała jak pięć złotych.

– Ciiii – uciszyłem Dorotę i uśmiechnąłem się do córki.

Jej twarz pozostała poważna, pomyślałem, że nie jest dobrze. Przesadziliśmy. Tylko jak to teraz naprawić? Pojechałem do siebie, myśląc o niesprawiedliwości, jaka mnie spotkała. Dzieci nie bały się matki, tylko mnie. Wydawałem im się groźniejszy? A może bały się, że jak pojadą ze mną, nie wrócą już do domu? Nie chciało mi się wchodzić do wynajętego mieszkania, spacerowałem po osiedlu i biłem się z myślami. Szarego kota bym nie zauważył, gdyby nie wpadł mi pod nogi.

– Miau – domagał się głośno uwagi, wywijając powitalnego młyńca wokół moich nóg.

Schyliłem się i pogłaskałem pręgowane futerko, kot w odpowiedzi zalał mnie zadowolonym mruczeniem. Był nieźle utuczony i oswojony, na pewno miał właściciela. Poszedłem dalej, ale okazało się, że nie sam. Kot towarzyszył mi wytrwale, próbując przylepić się do nogawek spodni.

– Zgubiłeś się? – wziąłem go na ręce.

Umościł się wygodnie i miauknął twierdząco. Postawiłem go na ziemi i poszedłem do domu, ale on się nie odczepił. Było zimno, więc wpuściłem go na klatkę schodową i okazało się, że jestem ugotowany. Kot poszedł za mną do mieszkania. Wyjadł całą wędlinę, jaką miałem, i ciągle mu było mało.

– Za gruby jesteś – wytknąłem mu.

Postawił ogon w pałkę i miauknął w odpowiedzi. Umościłem mu tymczasowe posłanie na podłodze, obejrzał je z niezadowoleniem i poszedł spać na kanapę. Pomyślałem, że będę musiał poszukać właściciela, ale tymczasem… Ten kot spadł mi z nieba. Zadzwoniłem do Doroty.

– Tak? – spytała niezachęcająco.
– Chciałbym porozmawiać z dziećmi, mam kota – powiedziałem.
– Co za samokrytyka, teraz to odkryłeś? – prychnęła, a potem zawołała zupełnie innym tonem: – Tatuś dzwoni!

Słuchawkę przejęła Malwinka, szybko powiedziałem jej o kocie. Usłyszałem pisk i poczułem, że lody topnieją.

– Kotek? Prawdziwy? Będę mogła się z nim pobawić?
– Kiedy zechcesz, nawet jutro. Pobawicie się z kotkiem, a potem odwiozę was do mamy – zapewniłem, pamiętając o swoich wcześniejszych przemyśleniach.

W odpowiedzi usłyszałem entuzjastyczne „taak!” i wzruszenie podeszło mi do gardła. Odzyskałem dzieci, a w każdym razie byłem na dobrej drodze, żeby znów mi zaufały. Dzięki ci, kocie – uśmiechnąłem się w duchu.

Rano nigdzie nie znalazłem kota, dopiero kiedy otworzyłem szafę, przywitało mnie ciche miauknięcie. Leżał na ściągniętych z wieszaków koszulach, owijając ciałem trzy ulizane i ślepe jak krety stworki. Zatkało mnie. To nie był kot, tylko kotka. Patrzyłem na świeżo upieczoną matkę i jej młode, skąd mogłem wiedzieć, że użyczając w zimny dzień schronienia osiedlowemu kotu, przyniosłem do domu ciężarną, która wybrała moją szafę, żeby założyć rodzinę.

Ale nie martwiłem się, cztery koty to lepiej niż jeden, dzieci się nie oprą.

Dzień spędziliśmy, siedząc przy kocim mieszkanku

Pojechałem po nie w niedzielę rano, tym razem przywitały mnie bez oporów. Kot był tematem numer jeden, a jak powiedziałem o kociętach, Tomek i Malwina o mało nie wyskoczyli ze skóry. Tylko Dorota ukradkiem się śmiała, mówiąc coś w rodzaju „dobrze ci tak”. W cichym odwecie spytałem, czy z nami pojedzie, no i narobiłem jej kłopotu, bo dzieci słuchały. Musiała wspiąć się na szczyty dyplomacji, żeby zręcznie odmówić.

Malwinka i Tomek byli oczarowani Kicią i jej młodymi. Przesiedzieliśmy przed otwartą szafą pół dnia, patrząc na kocięta i ich mamę, rozmawiając i jedząc pizzę, a kiedy chciałem odwieźć dzieci do mamy, spytały, kiedy znowu będą mogły mnie odwiedzić. Powiedziałem im, że zawsze, wystarczy, że powiedzą, a tata po nich przyjedzie. W tej sytuacji nie mogłem szukać właściciela Kici, była dla mnie zbyt ważna, wiele jej zawdzięczałem. Miła z niej była kotka, niekłopotliwa, rezydowała w szafie, pilnując młodych, toteż Sonia nacięła się na nią dopiero, gdy kocięta podrosły i Kicia odzyskała swobodę.

Romans z Sonią przygasł podczas burzliwego rozwodu, ale dziewczyna nie zrezygnowała. Kiedy wynająłem mieszkanie, wpadła do mnie. No cóż, byłem samotny i nie protestowałem, gdy zaczęła częściej bywać. Mnie się podobała, ale kotce nie bardzo. Okazywała to, robiąc sobie kuwetę z kozaczków Soni.

– Znowu nalała mi do buta – złościła się. – Oddaj ją do schroniska, po co ją trzymasz?
– Kicia tu mieszka – zaznaczyłem twardo, bo nie spodobało mi się to, co mówiła.
– A ja co? Albo ten kot, albo ja! – Sonia postawiła sprawę jasno.

Powiedziałem jej, że przesadza, a ona się obraziła. Na krótko, ale mnie przeszło zauroczenie, bo bardzo nie lubię bezwzględnych ludzi, a Sonia taka była, skoro chciała wyrzucić z domu karmiącą kotkę.

Zostałem sam z Kicią i trzema kociętami. Rzadko dotrzymywałem jej towarzystwa, częściej bywałem u dzieci, odbierałem Tomka z przedszkola dopóki było czynne, potem opiekowałem się nim i Malwinką w domu, czekając aż Dorota wróci z pracy. Ja pracowałem zdalnie, wystarczył mi dostęp do internetu, zostałem więc pełnoetatowym ojcem ze wszystkimi radościami i kłopotami. Szczególnie dało mi się we znaki nauczanie on-line Malwinki, wyrywałem sobie włosy z głowy, próbując je ogarnąć. To było prawdziwe wyzwanie, nie do końca sobie z nim radziłem, ale wciągnąłem się i teraz już umiem.

Kiedy Dorota wracała z pracy, wychodziłem. Między nami wyrósł mur nieporozumienia, wolałem jechać do Kici, niż przebywać pod jednym dachem z byłą żoną. Przywiązałem się do kotki, spędzaliśmy razem spokojne wieczory na kanapie, sącząc piwo (ja), mrucząc (ona) i oglądając sportowy kanał w telewizji, którego Dorota szczerze nie znosiła. Kocięta ganiały się, galopując po mieszkaniu jak stado koni, zwieszały się z firanek i na wszystkie sposoby pokazywały, że dorastają.

– Trzeba będzie poszukać im domów – powiedziałem, drapiąc kotkę po łebku. – A ty gdzie mieszkałaś, zanim do mnie przyszłaś?

Wiedziałem, że czas to sprawdzić. Odbyliśmy w tej sprawie naradę z dziećmi, włączyła się nawet Dorota. Oboje tłumaczyliśmy maluchom, że Kicia tęskni za ludźmi, z którymi mieszkała, nie możemy jej zatrzymać.

– A kociaki? Też musimy je oddać? – spytał załamany Tomek.
– Myślę, że w tej sprawie da się coś zrobić – pocieszyłem go.

Powiedziałem o kociętach i facet się wycofał

Wydrukowaliśmy ogłoszenia, rozwiesiliśmy je na osiedlu i czekaliśmy na odzew, martwiąc się na zapas. Długo nikt nie dzwonił, już nabraliśmy nadziei, że Kicia zostanie, kiedy odezwała się pewna pani. Powiedziała, że jej sąsiad miał podobną kotkę, już mu przekazała informację, jeśli zwierzak należy do niego, na pewno zadzwoni. Znowu czekaliśmy, facet się nie śpieszył, ale w końcu postanowił się odezwać.

– Nie jestem pewien, na zdjęciu wygląda jak moja… Musiałbym ją zobaczyć.
– Ona nie jest sama, rodzina się panu powiększyła – zaśmiałem się i opowiedziałem o kociakach.
– To nie moja kotka – wycofał się natychmiast. – Moja miała plamkę na lewym boku.

Powiedziałem Kici, że zostaje ze mną na zawsze. Daję słowo, że zrozumiała i ucieszyła się. Ja też, ale pozostawała sprawa kociaków.

– Nie ma mowy, jeszcze tylko małych kotków mi brakuje – Dorota opędzała się od dzieci. – Kto wpadł na pomysł z adopcją kociąt?

Spojrzała na mnie groźnie. Uśmiechnąłem się niewinnie.

– My wszyscy – odparła lojalnie Malwinka, kochana córeczka tatusia.

Ostatecznie Dorota skapitulowała, jak dzieci zgodziły się na jednego kotka. Dostały dwa. Jednego w promocji.

– Tatuś powiedział, że będą się razem bawić, nie można ich rozdzielać – wyjaśnił jej z powagą Tomek.
– Rozumiem – pokiwała głową.

Nie złościła się, mój podstęp raczej ją rozbawił

– A kto będzie sprzątał?
– Ja – zgłosiłem się na ochotnika, żeby nie przeginać. – To żaden problem, zobaczysz. Kotki są fajne, tylko co zrobimy z trzecim?
– Nie chcę go – przestraszyła się Dorota. – Popytam koleżanek.

Znalazła mu dom. Jak chciała, potrafiła wszystko. Jak na małżeństwo po trudnym rozwodzie, żyliśmy nad podziw zgodnie, dzieląc się opieką nad dziećmi. Postanowiłem zamieszkać bliżej nich, zmęczyły mnie dojazdy. Dorocie nie mówiłem o swoich planach, ale to ona znalazła dla mnie lokum. Dawniej nie musieliśmy używać słów, by się rozumieć, widocznie ta umiejętność nie do końca zanikła.

– Myślałeś o tym, żeby zamieszkać bliżej? – spytała raz. – To tylko luźna propozycja, nie nalegam, rób, jak ci wygodnie – dodała.
– Od pewnego czasu szukam mieszkania w tej okolicy – przyznałem
. – A widzisz, to się dobrze składa, bo w sąsiednim bloku niedługo będzie wolne – ucieszyła się. – Jak się o tym dowiedziałam, zaraz pomyślałam o tobie.

Skorzystałem z okazji i teraz w największej zgodzie mieszkamy prawie okna w okna. Przebywanie pod jednym dachem nam nie wychodziło, ale osobne mieszkania to najwyraźniej dobry patent, układa się nam. Jest tylko jeden szkopuł. Coraz częściej myślę, co będzie, gdy któregoś dnia dowiem się, że Dorota znalazła sobie kogoś, może nawet zobaczę go z okna, a wtedy nie ręczę za siebie. Wiem, że wzięliśmy rozwód, ale co z tego. Będę musiał jakoś temu zaradzić. 

Czytaj także:
Firma jest na skraju bankructwa, ale moja żona nadal kupuje drogie ciuchy
Po śmierci taty, mama czciła go jak świętego. A on... miał nieślubnego syna
Okradałem dziadka, bo myślałem że mama ma raka. A ona kłamała

Redakcja poleca

REKLAMA