Zawsze wyobrażałem sobie, że strzała Amora dosięgnie mnie w jakichś romantycznych okolicznościach. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że w moim wypadku okoliczności będą jak najdalsze od romantycznych… A wszystko przez (albo raczej dzięki) posiłkowi w podejrzanej knajpce na dworcu.
Był środek wakacji
Wracałem z praktyk studenckich. Przed sobą miałem kilka godzin jazdy pociągiem do Warszawy, za sobą pobudkę o piątej rano, pakowanie i szaleńczą jazdę autostopem, aby dostać się na dworzec kolejowy. Kiedy dotarłem na stację, okazało się, że pociąg ma spore opóźnienie. Niespodziewanie zyskałem ponad godzinę wolnego czasu.
Musiałem obyć się bez śniadania, więc teraz pierwsze kroki skierowałem do małego baru dworcowego, gdzie zamówiłem pierogi. Były najtańszym daniem, jakie tam serwowali, a ponieważ zostało mi naprawdę parę groszy, nie wahałem się długo.
Uporawszy się z całkiem słuszną porcją tego specjału, wyszedłem na zewnątrz i w ciepełku słonecznego poranka pogrążyłem się w lekturze mrocznego kryminału. Prawdziwy thriller zaczął się jednak po piętnastu minutach.
Poczułem, że coś mnie ściska w żołądku
Z początku zignorowałem ten fakt, zakładając, że po prostu za szybko zjadłem i oto są skutki w postaci niestrawności. Jednak po kolejnym kwadransie do ściskania doszło jeszcze całkiem inne odczucie, już w ogóle niedające się zignorować. Mówiąc bez ogródek: musiałem czym prędzej znaleźć toaletę. Pierogi najwyraźniej mi zaszkodziły.
Dworcowe toalety: męska i damska – jak się okazało – miały wprawdzie dwa osobne wejścia i dwie osobne sale, ale łączył je jeden minikorytarzyk, w którym siedziała… najpiękniejsza babcia klozetowa, jaką w życiu widziałem! Była to młoda dziewczyna, mniej więcej w moim wieku.
Miała długie, jasne włosy, zgrabne, opalone nogi i piękną twarz. Kiedy wpadłem do tego przybytku, dziewczyna siedziała na krześle, pochylona nad jakąś grubą księgą.
Bardzo mi się śpieszyło, toteż ograniczyłem się do prośby o papier toaletowy (wydawany na "rzyczenie" – jak głosił napis wprost zjawiskowy w swej ortografii) i pognałem czym prędzej do kabiny. Do pociągu zostało mi tylko około dziesięciu minut.
Czułem się fatalnie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Upokorzony i wręcz zdradzony przez własne ciało. Nic na to jednak nie mogłem poradzić…
Usłyszałem, że do toalety weszła kolejna osoba
I zaraz potem doszły mnie strzępki rozmowy. Najwyraźniej piękna „babcia” klozetowa miała tu swoich adoratorów. Jakiś mężczyzna mówił z charakterystycznym, miejscowym zaśpiewem:
– Dzień dobry. Czy piękna pani dałaby się namówić na herbatkę i pączka?
– Dziękuję, w pracy nie jem – odpowiedź, która „w innych okolicznościach przyrody” byłaby odpowiedzią dość suchą, tu zyskiwała niewątpliwie komiczny kontekst.
Gdyby nie to, że znajdowałem się w dość – delikatnie mówiąc – opłakanym stanie, chyba parsknąłbym śmiechem.
Adorator przemyślał widać głęboko tę ripostę, bo zmienił taktykę.
– A czy pani nie zimno? – zagadnął. – Tu są takie straszne przeciągi…
– Nie, nie jest mi zimno. Po tym upale na zewnątrz, całkiem tu… – szukała właściwego słowa, ale dała za wygraną. – Całkiem tu przyjemnie, dziękuję.
I jeszcze jedna nieśmiała próba:
– A co pani czyta? Ciekawa ta książeczka?
– Bardzo.
– A jaki tytuł? Mogę zerknąć?
– Proszę bardzo.
Wstrzymałem oddech, ciekawy komentarza i jeszcze bardziej, co to za książka.
Po chwili usłyszałem niepewne:
– …a to pani chyba studentka?
– Tak. Czy potrzebuje pan papieru? Jeśli tak, to poproszę złoty czterdzieści – tym razem ton dziewczyny zdradzał irytację.
Natrętny facet coś tam bąknął pod nosem, po czym wyszedł
Po chwili i ja wyłoniłem się z mojego przybytku niedoli. Czułem się już na szczęście dobrze. I jednocześnie źle, bo cierpiała moja męska duma. Miałem oto idealną sytuację – sam na sam z piękną dziewczyną – ale czyż w takiej sytuacji mogłem myśleć o jakimkolwiek podrywie?
Myjąc ręce, zerknąłem w lustro, aby dyskretnie przyjrzeć się dziewczynie. Podchwyciła moje spojrzenie.
– Lepiej się czujesz? – spytała po prostu.
Speszyłem się. No bo niby co jej miałem powiedzieć? Dziewczyna chyba zrozumiała, że postawiła mnie w niezręcznej sytuacji, bo dodała:
– Ojej, przepraszam. Po prostu wyglądałeś na mocno strutego. Nie jadłeś przypadkiem czegoś „Pod Karaluchem”?
– Gdzie? – wykrztusiłem.
– No w tej spelunce dworcowej. Tak ją tu nazywają pieszczotliwie.
– Niestety, jadłem.
– To nic dziwnego, że tak cię pogoniło…Słuchaj, weź to – wyciągnęła z torebki jakąś kosmetyczkę i pogrzebała w niej chwilę.
Była to miniapteczka
Blondynka wyciągnęła z niej jakieś tabletki i podała mi.
– To powinno ci pomóc.
– Dzięki, pani doktor.
– Panią doktor będę dopiero za dwa lata – odpowiedziała wesoło. – A ten specyfik jest bez recepty. Zerknąłem na książkę, która leżała jej na kolanach do góry grzbietem.
Był to podręcznik o wdzięcznym tytule: „Choroby przenoszone drogą płciową”.
– Czyżbyś prowadziła tu jakieś badania terenowe? – zagadnąłem.
Roześmiała się.
– Niezupełnie, chociaż przyznam, że to całkiem niezła myśl. Ale jestem tu na zastępstwie – dodała poważnie.
– Zastępujesz w toalecie dworcowej inną studentkę? Pewnie z polonistyki – dodałem, wskazując głową napis. Dziewczyna ponownie się roześmiała.
– Och, to pani Zosia napisała. Nie miałam odwagi tego poprawić ani zdjąć… Nie, ona nie jest polonistką. To sąsiadka mojej cioci. Dorabia do emerytury jako babcia klozetowa. Zawsze spędzam u cioci część wakacji.
Dzisiaj pani Zosi wypadło coś niespodziewanego, więc spytała, czy nie mogłabym zastąpić jej w pracy – tłumaczyła dziewczyna, a ja wpatrywałem się w nią jak urzeczony; była śliczna! – Całe szczęście, że to tylko cztery godziny, bo tak dziś ładnie. Planowałam posiedzieć nad jeziorem. A ty? Już wracasz pewnie do domu?
Powiedziałem jej o praktykach studenckich na Śląsku i napomknąłem, że studiuję w Warszawie. Okazało się, że ona też.
Miała na imię Anita
– Oj, musisz się śpieszyć, bo zaraz odjedzie twój pociąg! – powiedziała nagle, zerkając na zegar ścienny.
– Nie ruszę się stąd, dopóki nie umówimy się gdzieś na kawę po rozpoczęciu roku akademickiego – powiedziałem.
Umówiliśmy się, a także wymieniliśmy numerami komórek. Potem zaś wolniutko, bez pośpiechu, poszedłem na peron tylko po to, aby stwierdzić z całą pewnością, że mój pociąg właśnie odjechał.
Następne trzy godziny przegadaliśmy z Anitką w toalecie, a potem poszliśmy na spacer po okolicy. Zanim odjechałem wieczornym pociągiem, zaprowadziła mnie do niewielkiej restauracji przy rynku.
– Tutaj nic ci nie grozi – zażartowała, widząc moją niepewną minę. – Ale jakby co, papier toaletowy masz u mnie gratis!
Kiedy znajomi pytają nas, gdzie się poznaliśmy, najpierw pozwalamy im puścić wodze fantazji, a potem mówimy prawdę. Bo wiemy, że sami nigdy by na to nie wpadli.
Czytaj także:
„Wspólny wyjazd do domku letniskowego powoli zmieniał się w istną katastrofę. Zostałam sama i myślałam, że to już koniec”
„Mąż grozi rozwodem, jeśli nie przestanę wydawać kasy na bzdury. Nie wierzę, że zostawi mnie z powodu kilku szmatek”
„Nasza noc poślubna zamieniła się w katastrofę. Pani Bożenka nieźle dała nam popalić, nawet księdza przyprowadziła”