„Nasza noc poślubna zamieniła się w katastrofę. Pani Bożenka nieźle dała nam popalić, nawet księdza przyprowadziła”

wściekła para małżeństwo fot. Adobe Stock, Rido
„Apotem zaczęła się opowieść o problemach w poławianiu, która trwała i trwała. „Chlebek z masełkiem” faktycznie był wyborny, podobnie jak „mięsko ze świnki” od sąsiada i „bezowy torcik” domowego wypieku. Byliśmy już bardzo najedzeni i zaczęliśmy się niecierpliwić tą ucztą bez końca. Gospodyni zaś tryskała zachwytami".
/ 26.04.2023 13:15
wściekła para małżeństwo fot. Adobe Stock, Rido

Kiedy Andrzej mi się oświadczył, byłam najszczęśliwszą istotą na ziemi! Postanowiliśmy pobrać się jak najszybciej, bo dla nas – praktykujących katolików – oznaczało to wreszcie wspólne zamieszkanie oraz to, na co tak długo czekaliśmy – przyjemności cielesne.

Uwinęliśmy się z przygotowaniami w trzy miesiące

Ceremonia była skromna, nie chcieliśmy hucznego wesela, a zaraz po uroczystości, życzeniach i pamiątkowych fotografiach – w iście amerykańskim stylu – odjechaliśmy naszą karetą marki renault w stronę niewielkiego pensjonatu za miastem, aby wreszcie pobyć ze sobą – w każdym sensie.

Oboje byliśmy w naszych ślubnych strojach, mieliśmy jednak szczerą nadzieję wkrótce się ich pozbyć. Na miejscu czekało wszak na nas małżeńskie łoże…

Właścicielka hoteliku, sympatyczna pani Bożenka, powitała nas pełna euforii:

Och, to wy, moje gołąbeczki! Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. Zapraszam do mojego domu, dzieci naznaczone boską miłością. I niech wam Jezusek z Mateczką błogosławią i czuwają nad wami każdego dnia i każdej nocy! Wejdźcie, proszę!

Rozbawiło nas to ciekawe zaproszenie – owszem, „Jezusek z Mateczką” są nam bardzo bliscy na co dzień, ale sądziliśmy, że pani Bożenka zacznie od czegoś neutralnego, w rodzaju „Jak wielu gości przyszło na wasz ślub?”. Nie dane nam było jednak  zastanawiać się nad tym zbyt długo, ponieważ już czekała powitalna uczta.

Skorzystaliśmy z niej chętnie, bo od samego rana oboje nie mieliśmy nic w ustach poza kawą i opłatkiem.

No cóż, stres zrobił swoje

Postanowiliśmy szybko się najeść i czym prędzej zniknąć w apartamencie dla nowożeńców. Andrzej patrzył na mnie wzrokiem pełnym pożądania, a to z kolei sprawiało, że sama płonęłam coraz bardziej… Tymczasem jednak pani Bożenka jak tylko mogła, tak umilała nam czas:

– Kochani moi, to jest chlebek z masełkiem, które sama wyrabiałam o poranku. Chlebek z kolei piecze mój mąż. Nie będzie go jednak dziś z nami, ponieważ udał się ze swoim bratem na połów ryb. W tym roku rybki jakoś wyjątkowo dobrze biorą…

Apotem zaczęła się opowieść o problemach w poławianiu, która trwała i trwała. „Chlebek z masełkiem” faktycznie był wyborny, podobnie jak „mięsko ze świnki” od sąsiada i „bezowy torcik” domowego wypieku. Byliśmy już bardzo najedzeni i zaczęliśmy się niecierpliwić tą ucztą bez końca.

Gospodyni zaś tryskała zachwytami. Wyznała, że nic jej tak nie cieszy, jak dobre kazanie przy niedzieli oraz zadowoleni z poczęstunku goście.

– Dziękujemy za wspaniałe przyjęcie. Jest nam bardzo miło… A teraz, jeśli pani pozwoli, chcielibyśmy udać się do naszego pokoju – mój mąż zaczął z nadzieją w głosie i przyjaznym uśmiechem numer osiem.

Zerknął na mnie porozumiewawczo, żebym szybko wstała i zabrała się razem z nim, zanim znów zostaniemy zatrzymani. Niestety, nie zdążyłam podnieść się z krzesła – gospodyni zareagowała natychmiast.

– Ojej, poczekajcie jeszcze! Specjalnie na wasz przyjazd odkopałam z dna szuflady mój album ślubny. Musimy go wspólnie obejrzeć! Zresztą za pół godzinki, najdalej za godzinkę, powinien zjawić się ksiądz Janusz. Poprosiłam, aby odwiedził mnie dziś i pobłogosławił młodą parę.

To mówiąc, władowała na stół ogromną księgę

Andrzej usiadł zrezygnowany. Pani Bożenka przewracała kartki z tempie jedna na 10 minut, bo każde ujęcie młodej pary, każdy centymetr kwadratowy fotografii musiał być dokładnie omówiony.

– Tak dawno nie oglądałam tych zdjęć…  – gospodyni uderzyła w łzawy ton, a ja zastanawiałam się, czy to przeoczenie, że zdjęć nie nazwała „zdjęciuniami” lub przynajmniej „zdjątkami”.

Wcale też nie cieszyła mnie wizja spotkania z kolejnym już dziś księdzem. To miło, że czeka nas jeszcze jedno błogosławieństwo, ale czy nie za wiele ich jak na jeden dzień? Najpierw rodzice, potem ksiądz udzielający nam sakramentu, dalej pani Bożenka na powitanie, a teraz ksiądz numer dwa!

Radość zaślubin jeszcze mnie jakoś trzymała w dobrym humorze, lecz łatwo nie było. Andrzej z kolei zaczął nerwowo obgryzać paznokcie, co pani Bożenka natychmiast zauważyła:

– Panie Andrzejku, taki duży chłopczyk, a obgryza paznokcie? – powiedziała z niezadowoleniem. – Może nasmarować je czymś gorzkim albo kwaśnym? Mogę natrzeć panu ręce cytrynką, to powinno pomóc…

Przyszedł ksiądz, potem wpadł sąsiad, a gdy wreszcie wszyscy sobie poszli, okazało się, że jest już grubo po północy. Gospodyni spojrzała na zegar i spochmurniała.

– A co to, toż to nowy dzień nadszedł, a wy, młodzi, siedzicie i siedzicie. Trzeba się wyspać przecież! – machnęła pulchną rączką. – I koniecznie zapamiętajcie, co wam się przyśniło, bo pierwszy sen na nowym miejscu zawsze się sprawdza!

Chciałam wdać się w polemikę nad tymi dziwnymi przesądami, szczególnie w kontekście naszej wspólnej wiary, ale na szczęście w porę się powstrzymałam. Pożegnaliśmy się w końcu z nadgorliwą gospodynią i zamknęliśmy drzwi na zasuwę.

Uff! Nareszcie sami!

Jakby w nagrodę za nasz trud i stalowe nerwy, pokój okazał się pięknie urządzony, przytulny, a pościel pachniała moją ulubioną lawendą. Usiedliśmy na małżeńskim łożu, potem postanowiliśmy sprawdzić, jak miękkie są poduszki…

Zapiał kogut. Andrzej mruknął coś, nakrył mnie ramieniem i jeszcze mocniej wtulił się w moją pupę. Było mi cudownie i błogo. A więc tak będziemy żegnać każdy dzień do końca naszych dni… Tylko co w środku nocy robi ten kogut?! Otworzyłam oczy.

Słońce było na niebie już całkiem wysoko, z dołu dochodziły odgłosy krzątaniny.

– Andrzej! Zaspaliśmy! Zaspaliśmy na naszą noc poślubną – szarpnęłam męża.

On spojrzał na mnie, a oprzytomniawszy nieco, wybuchnął śmiechem.

– Nie wiem jak ty, kochana żono, ale ja spałem jak kamień. I nie wiem też, jaki mi się sen spełni, bo nic mi się nie śniło… Pani Bożenka nieźle nam dała popalić, co?

Przytuliłam się do niego mocno, a on zaczął całować mnie po włosach i szyi…

– Nie martw się, kochanie, przecież nigdzie nie jest napisane, o której godzinie zaczyna się noc poślubna – szepnął.

Słodkie szczegóły tego poranka zachowam dla siebie, ale zdradzę wam pewien sekret: idea „Nigdzie nie jest napisane” – przyświeca nam do dziś!

Czytaj także:
„Wanda na siłę chciała mnie zmieniać, więc wysłała mnie do klubu dla dżentelmenów. Tam spotkałem tego dziwnego faceta”
„Przyjaciółka to pies ogrodnika. Z zazdrości zniszczyła mój związek, bo pragnęła zasypiać w ramionach mojego chłopaka”
„Gdy narzeczony zobaczył moją suknię ślubną, wpadł w szał. Zamiast komplementów usłyszałam, że wyglądam jak latawica”

Redakcja poleca

REKLAMA