„Po powrocie z wojny mój syn wpadł w psychozę. Zaczęliśmy się go bać, był na zmianę apatyczny i agresywny”

Po powrocie z wojny, mój syn wpadł w psychozę fot. Adobe Stock, motortion
Kiedy mężczyzna idzie na wojnę, jego kobieta ma obowiązek czekać i być mu wierna, bo jest całym światem, do którego ten człowiek tęskni i do którego chce powrócić! Ale zachowanie mojego syna szybko sprawiło, że przestałem ją osądzać...
/ 29.10.2021 09:24
Po powrocie z wojny, mój syn wpadł w psychozę fot. Adobe Stock, motortion

To był taki dobry chłopak. Gdy wyjeżdżał na misję, byłem z niego bardzo dumny. A teraz? Teraz mi wstyd!

Nasza rodzina od wielu pokoleń szczyci się tradycjami wojskowymi. Dziadek był majorem w niepodległej Polsce i bronił jej przed niemieckim i sowieckim agresorem, ojciec też poświęcił życie wojsku, tyle że już nazywało się Ludowe i nie całkiem było polskie...

Ja, jako oficer, byłem obecny przy przemianach, jakim ulegał nasz kraj i armia, no i jestem dumny, że doczekałem czasów, kiedy ojczyzna jest naprawdę wolna. Czy mój syn miał więc jakiś wybór, kiedy osiągnął wiek męski?

Było oczywiste, że wybierze drogę ojca i dziadków

Tylko jego dziewczyna, Dagmara, była niezadowolona, ale wiedziałem, że z czasem zrozumie, i będzie dumna ze swojego chłopaka. Marcin dwa tygodnie temu wrócił z misji i z trudem wytrzymałem kilkanaście dni, żeby do niego nie pojechać.

Zadzwonił raz, po przyjeździe. „Wszystko okej, zobaczymy się niebawem”, i tyle. Zniknął z radarów. Rozumiałem doskonale, że teraz jest czas dla niego i jego kobiety. Muszą się sobą nacieszyć, zaspokoić tęsknotę i pożądanie, a dopiero potem zainteresują się innymi. Dałem im tydzień, a kiedy minął, dołożyłem jeszcze parę dni.

Potem uznałem, że przesadzają. Zadzwoniłem, żeby oboje zaprosić na weekend, ale komórka Marcina była wyłączona.

Wkurzył mnie – tak się nie robi

Wybrałem więc numer do Dagmary, który dla odmiany, był osiągalny, ale za to nikt nie odbierał. Postanowiłem sam się do nich pofatygować – trudno, będę się najwyżej dobijał aż do skutku. Podróż zajęła mi bite dwie godziny, tak, że pod drzwiami syna wylądowałem grubo po południu.

Byłem zmęczony, głodny i zły, więc całe szczęście, że Marcin nie kazał mi zbyt długo stać na wycieraczce, bo sam nie wiem, co bym zrobił. Przywitał mnie w samych bokserkach, nieogolony, z rozwichrzonymi włosami, które na mój gust były już trochę za długie.

– Cześć, tata – powiedział i cofnął się w kierunku pokoju.

Nie widzieliśmy się parę miesięcy, a ten tak się wita? Nie dość mu jeszcze amorów? Miałem nadzieję że nie zniknie w sypialni, bo czułbym się niezręcznie, gdybym musiał tam za nim gonić. Odnalazłem go jednak w salonie na fotelu. Siedział z zapalonym papierosem i wpatrywał się tępym wzrokiem w wyłączony telewizor.

– Więc jednak zacząłeś palić? – stwierdziłem, stając na środku pokoju.

Mruknął coś, co mogło równie dobrze oznaczać, że tak, właśnie zaczął palić jak i to, że nie nigdy nie miał papierosa w ręce. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Wyglądało jakby nikt nie sprzątał w nim od miesiąca.

– Na miłość boską, synu, nie możecie reszty życia spędzić w łóżku. Niech twoja kobieta trochę tu ogarnie.

Dagmara mnie zostawiła, tato, a innej nie mam – mruknął, nie odrywając oczu od telewizora.

Byli ze sobą ponad pięć lat i w czasie, kiedy mężczyzna najbardziej potrzebuje kobiecego ciepła i oddania, ona zostawia go jak niepotrzebnego kundla? Marcin był przez cztery miesiące w miejscu, gdzie toczyły się prawdziwe działania wojenne, gdzie w powietrzu świstały kule szukające nieostrożnego żołnierza.

Tam śmierć była na wyciągnięcie jego ręki

Wiem, że na jego rękach umarł kolega i nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co w takiej chwili dzieje się z psychiką... Moja służba przypadała przecież na lata, w których nasz kraj nie prowadził żadnych działań wojennych. Jedno słowo cisnęło mi się na usta ale jest zbyt dosadne, by je tu przytaczać.

Kiedy mężczyzna idzie na wojnę, jego kobieta ma obowiązek czekać i być mu wierna, bo jest całym światem, do którego ten człowiek tęskni i do którego chce powrócić. Że też to musiało spotkać mojego syna! Całe szczęście, że przyjechałem. Rozejrzałem się dyskretnie po mieszkaniu w poszukiwaniu pustych butelek po wódce, Marcin miałby przecież święte prawo chlać do nieprzytomności i ulżyło mi, gdy nie znalazłem śladów alkoholu.

Dzielny chłopak, jest twardszy, niż się wydaje. Pozbiera się, moja w tym głowa i jestem pewien, że znajdzie lepszą dziewczynę, kogoś, kto wart będzie jego uczuć. Teraz należało go tylko wyrwać z marazmu, w jakim tkwił, zmienić otoczenie, skontaktować ze światem zewnętrznym. Jedyne, co mi przyszło do głowy to wyjście do knajpy.

– Jadłeś coś? – spytałem, a kiedy przecząco pokręcił głową, dodałem: – Zapraszam cię więc na obiad, co ty na to? Pogadamy, napijemy się po piwku, a co, należy się nam.

Skinął głową, ale nie wstał z fotela, musiałem go złapać pod pachy i postawić na nogi. Potem wybrałem odpowiednie ubranie z szafy, bo sam nie był w stanie na nic się zdecydować. Kazałem mu biec do łazienki, umyć się i ogolić, a potem zameldować pod drzwiami. Zadziałał chyba nawyk wyniesiony z wojska: kiedy ktoś wydaje rozkazy, trzeba je wykonać.

To dobrze, jest szansa, że szybko się pozbiera

Na jego prośbę weszliśmy do pizzerii na rogu, chociaż miałem ochotę na prawdziwy obiad w restauracji po drugiej stronie ulicy.

– Tu lepiej można kontrolować, co się dzieje na zewnątrz – powiedział.

Myślałem że chodzi mu o ładniejszy widok z okna, więc się nie upierałem, choć smak na schabowego wcale mi nie przeszedł. W lokalu długo stał niezdecydowany pod ścianą, nie wiedząc, który stolik wybrać, więc na siłę usadziłem go przy najbliższym i sięgnąłem po kartę dań.

Właściwie, wybór miałem tylko między pizzą a pizzą, więc zdecydowałem się na pierwszą z brzegu i piwo. Marcin wybrał to samo, nawet nie zaglądając do menu.

Nerwowo się kręcił, cały czas odwracał głowę w kierunku wyjścia. Kiedy spytałem o powód zdenerwowania, usłyszałem, że siedzimy w kiepskim miejscu, bo za plecami mamy wchodzących gości. Zaproponowałem więc, żebyśmy się przesiedli tam, gdzie będzie czuł się swobodnie.

Skinął głową i dał znak, że czeka na stolik pod ścianą, gdzie właśnie jakaś rodzina kończyła posiłek i zbierała się do wyjścia. Kiedy już tam wylądowaliśmy, wyraźnie się odprężył, choć cały czas czujnie rozglądał się po sali.

Wyglądał jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce

Zaczęły mnie męczyć te dziwactwa i chciałem z nim o tym porozmawiać, ale przeprosił mnie na chwilę i skierował się w stronę korytarza, gdzie były toalety. Nie miał jednak zamiaru z nich korzystać, bo tylko tam zajrzał i zwrócił się z jakimś pytaniem do kelnera. Ten pokazał mu ręką w przeciwnym kierunku i po chwili Marcin zniknął za drzwiami, które wydawały mi się służbowym wejściem.

Poirytowany podszedłem do kelnera, żeby się dowiedzieć, czego szuka mój syn.

– Pytał o drugie wyjście, na wypadek ewakuacji – usłyszałem.

To już zakrawało na jakieś wariactwo. Skąd u niego ten ciągły niepokój, przecież to nie żaden Afganistan, Irak czy jakiś ogarnięty szaleństwem wojny kraj, tylko bezpieczna knajpa w jego mieście!

Myślałem, że sobie usiądziemy spokojnie i pogadamy, a zacząłem się czuć, jakbym grał w filmie akcji. Kiedy wrócił do stolika, zapewniłem go, że jesteśmy bezpieczni i możemy sobie odpuścić kontrolowanie całego świata.

– Jesteśmy tu – powiedziałem – żeby się odprężyć i zjeść coś dobrego w miłym towarzystwie, nie psuj tego, synu. Opowiedz mi lepiej, jaki był powód odejścia Dagmary, bo przecież musiała to chyba wytłumaczyć, co? Znalazła innego?

– Nie, wydaje mi się, że nie nie, ale i tak nie mam pojęcia, o co jej chodzi, tato – powiedział, przyglądając się uważnie facetowi siedzącemu przy barze. – Powiedziała, że nie nadąża za mną i że… Że się mnie boi i że powinienem iść do psychiatry.

– Sama powinna tam trafić – zdenerwowałem się, ale musiałem jeszcze coś wiedzieć. – Chyba jej nie uderzyłeś, co?

– Nigdy w życiu – zapewnił zapalczywie. – Nigdy bym jej nie skrzywdził, tylko że zaczynała mnie trochę denerwować. Te jej przyziemne problemy: w co się ubrać, co ugotować, co powiedzieć, co pomyśleć... – podniósł głos – Jakby wszyscy mieli takie kłopoty, nie trzeba by było żadnych wojen. Tata – niespodziewanie zniżył głos do szeptu – zauważyłeś, jak tamten facet nas obserwuje?

Jeżeli chodzi o ścisłość, patrzyła na nas większa część gości, ale nie widziałem w tym nic dziwnego, bo przed sekundą Marcin wydzierał się na cały lokal. Poradziłem mu, żeby ściszył głos i wtedy nikt nie będzie na nas zwracał uwagi, ale puścił uwagę mimo uszu.

– Dostrzegłem go już na ulicy przed domem – kontynuował, nie spuszczając oczu z mężczyzny. – Myślisz, że przypadkiem wybrał tę samą pizzerię co my?

– Nie wariuj, Marcin – próbowałem przystopować te wymysły, ale sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli.

Gość przy barze poczuł, że jest obserwowany i odwrócił głowę w naszą stronę.

Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem

– Masz jakiś problem kolego? – spytał spokojnie mojego syna.

– Nie jestem twoim kolegą, palancie – prowokacyjnie odciął się Marcin.

Nawiasem mówiąc, facet był naprawdę dobrze zbudowany i trzeba było mieć nie po kolei w głowie, żeby szukać z nim zaczepki. Położyłem synowi dłoń na ramieniu, próbując go uspokoić, a jednocześnie zapewniłem mężczyznę przy barze, że nie szukamy zaczepki i pomyliliśmy go z kimś innym.

Nie skończyłem jeszcze pokojowego orędzia, kiedy Marcin w paru susach doskoczył do nieszczęśnika i walnął go bez wahania pięścią w twarz. Mężczyzna, mimo potężnej postury zwalił się na podłogę jak kłoda. Nie był przygotowany na tak niespodziewany atak, nikt zresztą by nie był...

Ludzie zerwali się z miejsc i usunęli pod ściany albo ruszyli do wyjścia. Zdumiony kelner stanął nieruchomo, podnosząc do góry pizzę, którą nam właśnie niósł do stolika, a zaatakowany mężczyzna powoli odzyskiwał świadomość.

Nie zdążył się jednak podnieść, bo potężny kopniak wymierzony w żebra odrzucił go pod kontuar. Nie poznawałem własnego syna, był w jakimś amoku. Podbiegłem do niego, chwyciłem za ramiona i próbowałem odciągnąć na bok, ale wyrwał się i znowu poczęstował swoją ofiarę kopniakiem.

Dopiero interwencja policjantów pomogła

Ale nawet oni mieli kłopot, żeby sobie poradzić z obezwładnieniem Marcina! Jeden dostał w szczękę i zdumiony osunął się na krzesło.

Dopiero gdy ochłonął, razem z kolegą powalili syna na podłogę, przycisnęli kolanami do ziemi i skuli go kajdankami. Kiedy przyjechał radiowóz, wepchnęli Marcina do środka i auto ruszyło na sygnale.

Bezradnie rozejrzałem się wokół. Ludzie zaczynali siadać na swoich miejscach, kelner przyjmował zamówienia. Tylko mój świat w jednej chwili się zawalił i pogrążył w chaosie. Nie miałem pojęcia, co powinienem robić. Spytałem jednego z policjantów, który został, by spisać protokół: jak mogę pomóc synowi?

– Napaść na funkcjonariusza – odpowiedział, masując szczękę. – Czarno to widzę… Najlepiej znajdź mu pan dobrego adwokata.

Policjant był młody, najwyżej w wieku Marcina, więc nie zrozumiałby, gdybym mu powiedział, że nawet najlepszy prawnik nie pomoże mojemu dziecku...

Jemu potrzebny jest specjalista z całkiem innej dziedziny. Pomyślałem też o mojej niedoszłej synowej i powodzie jej odejścia. Nie byłem już taki skory do jej oceniania. Czułem się kompletnie bezradny wobec wybuchu agresji, jaką przejawił mój zawsze spokojny chłopak. Co się z nim stało? Boże, dopomóż. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA