„Po porodzie żona zamieniła się w zrzędliwą babę. Myślałem, że to chwilowy kryzys, który wkrótce minie. Myliłem się"

Żona porzuciła mnie i córkę fot. Adobe Stock, fizkes
„Gdy wieczorem wróciłem, dom był pusty. Na stole w kuchni leżał list. Klaudia pisała w nim, że ma już dosyć tego codziennego kieratu, że musi odetchnąć, nabrać wiatru w żagle. I dlatego znika na jakiś czas. Patrzyłem na tę zapisaną kartkę, patrzyłem i własnym oczom nie wierzyłem. Dopiero po dłuższej chwili zadzwoniłem do teściowej".
/ 19.10.2022 12:07
Żona porzuciła mnie i córkę fot. Adobe Stock, fizkes

Nie wiem dokładnie, kiedy w naszym małżeństwie coś zaczęło się psuć. Chyba właśnie po narodzinach Michasi. Klaudia bardzo się zmieniła. Z radosnej, pełnej życia dziewczyny przeobraziła się w zrzędliwą, wiecznie z czegoś niezadowoloną babę.

O wszystko się mnie czepiała

Wystarczyło, że przekroczyłem próg domu, a już słyszałem, że jestem egoistą, nigdy mnie nie ma, nie pomagam. Jasna krew mnie zalewała, gdy tego słuchałem, bo przecież ktoś musiał zarabiać na rodzinę. Kiedy planowaliśmy dziecko, ustaliliśmy wspólnie, że to będę ja.

Wiem, co teraz powiecie… Że każdy facet się w ten sposób rozgrzesza, że to wygodna wymówka, by po powrocie z pracy nic nie robić i jeszcze dziwić się, że żona ma pretensje. Ale ze mną było inaczej. Owszem, dużo czasu spędzałem w firmie, ale potem od razu wracałem do domu i zajmowałem się Michasią.

Bawiłem się z nią, kąpałem, przewijałem. Nawet w nocy do niej wstawałem, chociaż wiedziałam, że następnego dnia będę przysypiał na papierami.

Klaudia w ogóle tego nie zauważała

Ciągle robiła mi wymówki, ciosała kołki na głowie. Najpierw znosiłem to z anielską cierpliwością. Mimo wszystko ciągle kochałem żonę i nie chciałem się z nią kłócić. Poza tym wierzyłem, że to tylko chwilowy kryzys, który wkrótce minie.

Zamiast więc wzorem moich kolegów powiedzieć jej kilka mocnych słów do słuchu, starałem się łagodzić sytuację. Niestety, zamiast lepiej było coraz gorzej. Doszło do tego, że specjalnie brałem nadgodziny, by spędzać w domu jak najmniej czasu. To oczywiście doprowadziło do jeszcze większych awantur.

W pewnym momencie Klaudia ubzdurała sobie, że ją zdradzam. Zaczęła przeszukiwać mi kieszenie, sprawdzać pocztę mailową, czytać esemesy. A jak tylko znalazła coś podejrzanego, wpadała w szał. Groziła, że odejdzie i zabierze ze sobą Michasię, że już nigdy więcej jej nie zobaczę.

Przyznaję, nieraz chciałem odejść

Zabrać swoje rzeczy i uciec od tych wiecznych pretensji i wrzasków. Ale jakoś nie potrafiłem. Rodzice wpoili mi, że przysięga małżeńska to poważna sprawa, że żaden porządny mężczyzna nie zostawia rodziny. I bez pamięci kochałem córkę. Na samą myśl o tym, że mógłbym ją stracić, robiło mi się słabo.

Wszelkimi sposobami próbowałem więc ratować nasze małżeństwo. Rozmawiałem z Klaudią, namawiałem na terapię rodzinną. Przekonywałem, że jeśli będziemy się wspierać, przejdziemy przez ten trudny okres.

Myślicie, że to doceniła? Nic z tego! Każdą taką rozmowę traktowała jak kolejny atak. Wrzeszczała, że nie potrzebuje żadnej terapii, że to ja się powinienem leczyć. Bo niczego nie rozumiem, bo jestem głupi jak but. Byłem na granicy wytrzymałości. W duchu modliłem się, by zdarzyło się coś, co zakończy ten koszmar. Moje modlitwy zostały wysłuchane.

4 lata temu Klaudia nagle zniknęła

Dokładnie pamiętam ten dzień. Gdy wychodziłem do pracy, jeszcze była. Przygotowywała kaszkę dla dziesięciomiesięcznej wtedy Michasi i oczywiście zrzędziła, ile wlezie. Pytała z przekąsem, czy dziś znowu wybieram się do kochanki czy jednak łaskawie wrócę normalnie do domu. Bo ona nie wie, czy ma szykować kolację. Popukałem się znacząco w głowę i wyszedłem.

Gdy wieczorem wróciłem, dom był pusty. Na stole w kuchni leżał list. Klaudia pisała w nim, że ma już dosyć tego codziennego kieratu, że musi odetchnąć, nabrać wiatru w żagle. I dlatego znika na jakiś czas. Patrzyłem na tę zapisaną kartkę, patrzyłem i własnym oczom nie wierzyłem. Dopiero po dłuższej chwili zadzwoniłem do teściowej.

– Czy jest u ciebie Michasia? – wykrzyczałem w słuchawkę.

– Jest, Klaudia ją zostawiła. Powiedziała, że chce iść do fryzjera, na paznokcie. A potem spotkać się z koleżankami. Ale dlaczego pytasz? Nie uprzedziła cię? Coś się stało? – zaniepokoiła się.

– Kiedy to było?

– Kilka godzin temu. Mów wreszcie, o co chodzi! Miała wypadek?

Nie, jest cała i zdrowa. Przynajmniej fizycznie. Po prostu odeszła. Zaraz przyjadę po Michasię, to ci wszystko opowiem – odparłem spokojnie.

Ku swojemu zaskoczeniu nie czułem złości czy zawodu

Tylko ulgę, że nie zabrała ze sobą naszej córeczki. Możecie mi wierzyć lub nie, ale nie szukałem Klaudii. Gdy zrozumiałem, że jej ucieczka to nie chwilowa fanaberia, coś we mnie pękło. W ciągu następnych dni analizowałem ostatnie półtora roku naszego małżeństwa.

Każdą awanturę, obelgi, pretensje. I doszedłem do wniosku, że dobrze się stało, że Michasia nie powinna przebywać z wiecznie nabzdyczoną albo wrzeszczącą matką. Rodzina, przyjaciele, znajomi bliżsi lub dalsi myśleli, że po ucieczce Klaudii wpadnę w panikę, że nie podołam nowym obowiązkom. Ale jakoś to wszystko ogarnąłem. Wbrew temu, co twierdziła moja żona, nie byłem przecież tylko niedzielnym tatusiem.

Poza tym trochę pomogła mi mama i teściowa

Trzeba przyznać, zaskoczyła mnie jej postawa. Byłem przekonany, że będzie mnie obwiniać za ucieczkę córki, gderać, że to wszystko moja wina. A ona przez cały czas mnie wspierała. Gdy szedłem do pracy, opiekowała się małą, robiła zakupy, gotowała. Jakby wstydziła się za Klaudię, chciała ją zastąpić. Mijały kolejne miesiące, potem lata. Michasia rosła jak na drożdżach, a ja coraz lepiej czułem się w roli samotnego ojca.

Żona rzadko się odzywała. Wiedziałem tylko, że jest w Paryżu, u jakichś znajomych. Czasem przysyłała krótkie maile. Pisała, że wreszcie oddycha pełną piersią, wie, jak wygląda prawdziwe życie. Dołączała też zdjęcia. Głównie z imprez. Nie wiem, po co mi je przysyłała. Może chciała mnie wkurzyć, a może liczyła na to, że się złamię i zacznę ją błagać, by wróciła?

Nigdy na żaden nie odpowiedziałem. Z czasem przestałem je nawet czytać. Od razu wyrzucałem do kosza. No bo po co miałem do nich zaglądać? Dawno pogodziłem się z tym, że jesteśmy z Michasią sami. Chciałem, żeby żona została sobie w tym Paryżu do końca życia i dała nam święty spokój.

Wkrótce miało się okazać, że ma zupełnie inne plany

Trzy dni temu jak zwykle wieczorem pojechałem po Michasię do przedszkola. Ledwie wysiadłem z samochodu, dostrzegłem, że przed wejściem stoi jakaś kobieta. Jej sylwetka wydała mi się dziwnie znajoma. Podszedłem bliżej i oniemiałem. To była Klaudia.

– A co ty tu robisz? – wykrztusiłem.

– Jak to co? Przyjechałam do córeczki. Strasznie się za nią stęskniłam. Ale te paniusie w środku nie chciały mnie do niej wpuścić. Mimo że machałam im przed nosem paszportem i pokazywałam, że mamy to samo nazwisko. Stwierdziły, że mnie nie znają i że muszę poczekać na ciebie. No to stoję i czekam. Już dobre dwie godziny. Nie mogłeś przyjechać wcześniej? – w jej głosie była pretensja.

Poczułem, jak rośnie we mnie wściekłość i w końcu mnie ogarnia.

– Gdybym wiedział, że się łaskawie pojawisz, to od bladego świtu bym tu czuwał. I czerwony dywan kazał rozłożyć i fanfary zamówił, żebyś miała wejście jak gwiazda filmowa – warknąłem.

– No dobra, już dobra, należało mi się. Ale teraz idź już po Michasię. Jestem ciekawa, jak wygląda. Mama co prawda przysyłała mi zdjęcia, ale to nie to samo…

– Przykro mi, ale, ale dzisiaj się z nią nie zobaczysz – przerwałem jej.

– A to niby dlaczego?

– Jeszcze pytasz? A jak ty sobie wyobrażasz to wasze spotkanie? Że podejdziesz do niej i powiesz, że jesteś jej mamusią? A ona rozpłacze się ze szczęścia i rzuci ci się na szyję? Przecież ona cię nawet nie pamięta! Będzie płakać, ale ze strachu, a nie szczęścia. Chcesz tego? – patrzyłem jej prosto w oczy; zmieszała się.

– Nie, pewnie, że nie. Co proponujesz?

– Żebyś na razie sobie odpuściła. Muszę najpierw jakoś przygotować małą… Wytłumaczyć, dlaczego się nagle pojawiłaś, kim właściwie jesteś dla niej.

– Masz najwyżej tydzień i ani dnia więcej. I pamiętaj, nic nie kombinuj. Przypominam ci, że ciągle nie jesteśmy po rozwodzie. Mam więc takie same prawa do córki jak ty. Wystarczy jeden telefon na policję i przyprowadzą mi małą tam, gdzie zechcę.

– Naprawdę byś zadzwoniła?

– Gdybym musiała… Ale nie chcę. Wolę wszystko załatwić po dobroci. Po co nam wojna… Lepiej się dogadać, wszystko na spokojnie omówić, nie?

– Gdzie się zatrzymałaś? – ledwie trzymałem nerwy na wodzy.

– Na razie u mamy. Chciałam przyjechać do nas, ale bałam się, że mnie nie wpuścisz do dawnego domu.

I słusznie, bo nas już dawno nie ma. I tym razem nie strasz, że w każdej chwili możesz wejść do domu w towarzystwie policji. Może nie jesteśmy po rozwodzie, ale mieszkanie jest moje po dziadkach.

– Pamiętam, pamiętam. Ale wracając do tematu. Jak już porozmawiasz z Michasią, to daj znać. Chcę z nią spędzać jak najwięcej czasu, przeprosić za to, że nie było mnie przy niej tyle lat – westchnęła dramatycznie, a potem odwróciła się na pięcie i sobie poszła.

Bezczelna małpa...

Tak mnie wkurzyła że aż sobie wargę ze złości przegryzłem. Przez całą noc nie zmrużyłem oka nawet na sekundę. Siedziałem w internecie. Wertowałem przepisy prawne, dyskutowałem na forach z innymi ojcami w podobnej sytuacji.

Gdy skończyłem, byłem załamany. Okazało się, że Klaudia miała rację. Ciągle jesteśmy małżeństwem i mamy takie same prawa do opieki nad dzieckiem. Żona może więc w każdej chwili odebrać Michasię z przedszkola, pójść z nią do zoo, na spacer, a ja nie mogę jej tego zabronić.

Mimo że przez tyle lat wolała bawić się w Paryżu, niż patrzeć, jak mała rośnie.

„Stary, masz przechlapane. Jeśli się twoja szanowna małżonka uprze, to wam może naprawdę życie zatruć. Twoja córka nie dostanie paszportu, nigdzie nie wyjedzie bez jej zgody. Nawet do szkoły jej nie zapiszesz. Gdybyś się z nią od razu rozwiódł i przejął opiekę nad małą, byłbyś górą. A tak… Nasze sądy kochają skruszone mamusie. Popłacze taka, pokaja się, powie, że kocha dziecko nad życie i ani się nie obejrzysz, jak córka wyląduje pod jej opiekuńczymi skrzydłami” – napisał mi na czacie jeden z ojców.

Gdy to przeczytałem, byłem wściekły, ale tym razem na siebie

Nie mogłem sobie darować, że zapomniałem o tak ważnych formalnościach… Nie zamierzałem oczywiście wpadać w czarną rozpacz. Rano, gdy odwiozłem córeczkę do przedszkola, natychmiast pojechałem do adwokata.

Powiedział, że sprawa rozwodowa jest absolutnie do wygrania i nie muszę się martwić. Ale kwestia opieki nad Michasią już nie. Oczywiście on napisze odpowiednie wnioski, mądrze je uzasadni, wszystkim się zajmie, ale to nie będzie proste. I potrwa. Rok, a nawet dłużej.

– Może jednak spróbuje pan jakoś dogadać się z żoną? A nuż uda wam się dojść do porozumienia? Nie chcę decydować za pana, ale lepiej zaoszczędzić sobie i dziecku stresów. Wizyty kuratorów w domu a nawet w pracy, badania psychologiczne, szperanie w przeszłości. To naprawdę nie jest przyjemne – stwierdził.

Przez cały dzień biłem się z myślami. Zastanawiałem się, co zrobić. Nie miałem najmniejszej ochoty dogadywać się z Klaudią. Przecież to ona nie zdała egzaminu z rodzicielstwa, a nie ja. Uważałem więc, że nie ma prawa stawiać żadnych warunków. Kiedy już jednak trochę ochłonąłem, wszystko sobie na spokojnie przemyślałem i podjąłem decyzję.

Pozwolę żonie spotykać się z Michasią. I jutro przygotuję małą na to spotkanie. Posadzę ją sobie na kolanach i powiem, że mamusia wróciła z bardzo dalekiej podróży i chce się z nią zobaczyć. Choć pewnie wszystko w środku będzie się we mnie gotowało, nie powiem na temat Klaudii nawet jednego złego słowa.

Gdy będzie pytała, czy mama ją kocha, powiem, że kocha. Ale biada, jeśli baba spróbuje skrzywdzić Michasię. Znowu wyjedzie bez pożegnania albo, nie daj Boże, będzie próbowała mi ją odebrać. Urządzę jej wtedy z życia piekło. Poukładaliśmy sobie z córeczką nasz szczęśliwy świat. I nie pozwolę go zniszczyć.

Czytaj także:
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

Redakcja poleca

REKLAMA