Wnętrze auta wypełniał zapach odświeżacza w kształcie choinki. Jezdnia była śliska, a rosnące po obu stronach drogi drzewa rzucały złowrogie cienie. Gdyby nie wiszący na niebie księżyc w pełni, byłoby zupełnie ciemno. Serce mi łomotało, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Jeszcze tylko kilometr i minę ten nieszczęsny odcinek, potem wszystko będzie dobrze…
– Wszystko będzie dobrze – zaklinałem rzeczywistość, delikatnie pogłaśniając radio.
Zacisnąłem wilgotne dłonie na kierownicy i wcisnąłem pedał gazu
Chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu, poczuć na skórze strumień gorącej wody, a potem łyknąć dwie tabletki na sen i przespać się choć kilka godzin. Na skraju łóżka, starając się nie dotknąć śpiącej obok żony, która jakiś czas temu zaczęła zadawać niewygodne pytania. Wolałem więc unikać jakiegokolwiek kontaktu, by jej nie prowokować. Różne godziny pracy i posiadanie dużego domu pozwalały nam się mijać. Liczyłem, że kiedyś to się po prostu skończy. Przejdzie mi jak niechciany ból głowy albo przeziębienie. A ona zapomni…
– Muszę to tylko przetrwać – powiedziałem do swojego odbicia w lustrze, gdy w końcu dotarłem do domu.
Ciszę rozproszył szum płynącej wody. Zostawiłem tylko światło nad lustrem, więc w łazience panował półmrok. Wszedłem pod prysznic, a potem osunąłem się na zimne płytki i ukryłem twarz w dłoniach, pozwalając, by gorący strumień parzył moją skórę. To był rytuał, który od kilku tygodni pozwalał mi dojść do siebie po stresującym dniu. Gdy jak bumerang wracało wspomnienie…
– Co się stało? Gdzie byłeś? – zapytała moja żona tamtej nocy, gdy miotałem się po kuchni w poszukiwaniu szklanki, chociaż mieszkaliśmy w tym domu od dwudziestu lat i doskonale wiedziałem, gdzie je trzymamy. – Jesteś cały brudny – zauważyła, nie doczekawszy się odpowiedzi.
Musiałem wyglądać paskudnie. Dżinsy przesiąkły deszczem i były brudne od błota. Włosy lepiły mi się do czoła. Dłonie zwinąłem w pięści i wsunąłem w rękawy rozciągniętej bluzy.
– Zepsuło mi się auto – bąknąłem w końcu, widząc rosnące podenerwowanie żony. – Wróciłem pociągiem, a potem na piechotę przez las.
Ania poderwała się z miejsca i wyjrzała przez okno; jak gdyby nie wierzyła, że mówię prawdę. Auta nie było jednak na podjeździe. Więcej nie miałem zamiaru jej tłumaczyć. Bałem się, że nie zrozumiałaby, że odwróciłaby się ode mnie ze wstrętem. Wolałem zostawić to tak, jak jest. Nawet jeśli wiązało się to z szeregiem niedopowiedzeń.
– Przecież mogłeś zadzwonić. Przyjechałabym po ciebie – dodała, obrzucając mnie podejrzliwym spojrzeniem.
– Idę pod prysznic – mruknąłem, a potem poczłapałem do łazienki.
Poczułem, jak coś zaciska się wokół mojej kostki…
Wpatrywałem się w niknące w odpływie strumyczki wody i kręciło mi się w głowie.
– Pogadamy jutro! – zawołała Anka, przechodząc pod drzwiami łazienki.
Zakręciłem kurek i – próbując odpędzić niechciane obrazy – wycierałam się mocno, szorując skórę aż do bólu. Położyłem się do łóżka i zacisnąłem powieki. Nie widziałem, ale czułem, jak Ania obraca głowę w moją stronę i przygląda mi się badawczo. Miałem nawet wrażenie, że wyciągnęła ku mnie rękę, lecz w ostatnim momencie ją cofnęła. Od tamtego czasu ani razu nie powiedzieliśmy sobie „dobranoc” ani „dzień dobry”. Bo dni ani noce nie były już dobre.
Oczywiście, że mnie to uwierało. Czułem napięcie między nami i obwiniałem się za panującą w domu atmosferę. Wiedziałem jednak, że nie ma innego wyjścia. Moim celem było przetrwać. Niejednokrotnie przekonałem się, że upływający czas wszystko łagodzi, zaciera. Nie leczy ran, jak mówią, ale pozwala wrócić do normalności. Z czasem wszystko się rozmywa, traci ostre kontury i człowiek nie pamięta, czym tak bardzo zamartwiał się kilka lub kilkanaście miesięcy wcześniej. Jedne zdarzenia są zastępowane przez inne. Wszystko mija…
– Trzeba tylko przeczekać – tłumaczyłem sobie.
Coś się jednak zmieniło i nie chodziło o Anię, choć jej nieustanne pytania o to, kiedy odbiorę auto od mechanika albo dlaczego wyrzuciłem kuchenne radio i przestałem kupować gazetę, doprowadzały mnie do szału. Coś zmieniło się we mnie albo wokół mnie – nie potrafiłem dokładnie tego określić. Codzienne powroty z pracy stały się udręką. Wypracowałem sobie rytuały, by się nie rozsypać. Kiedy wjeżdżałem pomiędzy gęste drzewa, a auto wypełniało się zapachem igliwia i czegoś jeszcze – ciężkiego, metalicznego – serce omal nie rozsadzało mi klatki piersiowej.
Zaciskałem dłonie na kierownicy i usiłowałem skupić się na niknącej w oddali drodze. Jeszcze kilometr, najwyżej dwa, i zobaczę kontur naszego domu, a tam już będę bezpieczny. Do czasu. Jak zwykle wracałem z pracy, zakładając, że codzienny scenariusz się powtórzy. Byle minąć krytyczny punkt i dalej będzie lepiej. Jednak nie tym razem… Wyrwało mnie z fotela i uderzyłem głową w sufit. Instynktownie wcisnął pedał hamulca do dechy. Opony zapiszczały. Coś stuknęło w karoserię, a dokładniej w drzwi auta. Otworzyłem je ostrożnie i zacząłem wysiadać. Nagle poczułem, że coś zaciska się wokół mojej kostki. Spojrzałem w dół…
– Boże święty! – krzyknąłem bliski zawału.
Uczepiona mojej nogi, z potarganymi włosami i w porwanej sukience, na jezdni leżała moja żona.
– Dlaczego jej nie pomogłeś? – wyjęczała zachrypłym głosem, z jej ust wypłynęła cienka strużka krwi.
– O czym ty mówisz? – nie potrafiłem zrozumieć, co się wydarzyło.
Skąd się tu wzięła? Co jej się stało? Wziąłem ją pod pachy, dźwignąłem w górę i posadziłem na miejscu pasażera. Wyglądała upiornie. Twarz miała bladą, niemal przezroczystą. Odwróciła głowę niczym mechaniczna lalka, a potem wbiła we mnie spojrzenie czarnych jak węgle oczu.
– Musisz wyznać prawdę – powiedziała, a po chwili zaczęła krztusić się krwią.
Nie analizując za bardzo jej słów, rzuciłem się do schowka po chusteczki.
– Jedziemy do domu – mruknąłem, chaotycznie wycierając jej usta.
Krew nie przestawała płynąć. Zakrwawione chusteczki walały się wszędzie, kiedy auto wtoczyło się na podjazd. Pomyślałem, że powinienem wezwać pomoc, choć nie miałem pojęcia, co się właściwie stało. Wyciągnąłem Ankę z auta i zaprowadziłem do kuchni, a potem pognałem na górę. Wiedziałam, że trzyma apteczkę w komodzie w sypialni. Wokół panowała przygniatająca cisza. Dom wydał mi się ponury i bezosobowy. Nowoczesna niegdyś bryła i wnętrza niczym z katalogu teraz sprawiały nieprzyjemne wrażenie. Zrobiło mi się zimno. Pchnąłem drzwi sypialni i… zatrzymałem się w pół kroku.
Na łóżku widniało wyraźne wybrzuszenie. Padający przez żaluzje blask księżyca oświetlał leżącą pod kołdrą postać. Wytężyłem wzrok. Rozrzucone na poduszce długie, ciemne włosy, z zaplątanymi w nie kościstymi palcami. Dopadłem do łóżka i zerwałem kołdrę. Postać się poruszyła. Nie wierzyłem własnym oczom. Znałem tę twarz! Nieruchomego spojrzenia niebieskich oczu nigdy nie zapomnę.
– To… niemożliwe – wychrypiałem, ledwo trzymając się na nogach z przerażenia. – Ty… ty żyjesz?
– Musisz jej powiedzieć – odezwała się kobieta. – Musisz się przyznać…
Odsunąłem się tak daleko, że aż dotknąłem plecami ściany. Dalej nie miałem już gdzie uciec. Stałem i patrzyłem na rozgrywającą się przed moimi oczami scenę. Kobieta podwinęła koszulę nocną i nie spoglądając w moją stronę, wyszła z sypialni. Wypuściłem powietrze z płuc i próbowałem się uspokoić. Chwilę później ruszyłem za kobietą. Stanąłem u szczytu schodów i spojrzałem w dół.
– Ania? – zawołałem w ciemność, próbując dostrzec rysy twarzy wpatrujących się we mnie kobiet.
Jedna ubrana była w koszulę nocną, druga miała na sobie ubranie mojej żony, w którym zabrałem ją z drogi. Twarze były jednak identyczne: blade, z płynącą z ust strużką krwi i szklistym spojrzeniem.
– Musisz się przyznać – wyrecytowały jednocześnie, a ich słowa odbijały się echem w pustym korytarzu.
– Zrobię to! Tak! Tylko zostaw nas w spokoju! – krzyknąłem i padłem na kolana, zanosząc się szlochem.
Od kilkunastu tygodni doświadczałem coraz bardziej absurdalnych i przerażających zjawisk
Dziś czara mojej wytrzymałości się przelała. Miałem dosyć. Jednak nie przetrwam. To się musi skończyć, bez względu na konsekwencje. Wziąłem głęboki wdech i opowiedziałem wszystko Rozbłysło światło. Wnętrze wypełniło się blaskiem włączonych lamp. Usłyszałem jakiś stuk i bez namysłu poderwałem się i zbiegłem po schodach w dół.
– Ania? – chwyciłem opierającą się o balustradę kobietę i odwróciłem ją twarzą do siebie. Odetchnąłem z ulgą, to była moja żona.
– Wszystko w porządku? Co robiłaś na drodze w środku lasu? – wyrzucałem z siebie pytania, prowadząc zdezorientowaną Ankę do kuchni.
Posadziłem ją przy stole i nalałem jej szklankę wody, którą sam wypiłem.
– O czym ty mówisz? Byłam przez cały czas w domu – odparła Ania, marszcząc brwi. – Nie wiem tylko, jak znalazłam się na dole. Poszłam spać i…
– Wiem, to wszystko jest cholernie popaprane – przeciągnąłem dłonią po mokrych od potu włosach.
Przypomniałem sobie słowa kobiety z sypialni i tej znalezionej przy drodze, która wyglądała jak moja żona.
– Może mi w końcu wyjaśnisz, co się z tobą dzieje? – Ania odchyliła się na krześle i założyła ręce na piersiach. – Od tamtej nocy, gdy wróciłeś cały ubłocony, zachowujesz się dziwnie, wiesz?
Milczałem, nie patrząc na nią.
– Patryk, mówię do ciebie! Słyszysz?
Słyszałem. Tylko zbierałem się na odwagę.
– Zrobiłem coś złego – wyrzuciłem z siebie w końcu, unosząc głowę.
Chciałem widzieć jej reakcję. Oczy Anki zrobiły się okrągłe jak talerze
Przełknęła ślinę i wpatrywała się we mnie, oczekując dalszych wyjaśnień. Wziąłem głęboki oddech i opowiedziałem jej, co wydarzyło się tamtego wieczoru. Nie potrafiłem wytłumaczyć, co mnie podkusiło, ale wypiłem z kolegą piwo po pracy, a potem siadłem za kółko. Siąpił deszcz i szybko zapadł zmrok. Gdy wjechałem na drogę pomiędzy tymi cholernymi drzewami, coś nagle uderzyło w maskę. Wysiadłem i zobaczyłem leżącą na poboczu kobietę. Miała długie, ciemne włosy i wbijała we mnie spojrzenie niebieskich oczu.
– Ale żyła, na pewno oddychała – powiedziałem drżącym głosem. – Dopiero potem usłyszałem w radiu o śmiertelnym potrąceniu i zbiegłym z miejsca wypadku kierowcy…
– Jak mogłeś to zrobić? – załkała Ania. Była blada jak ściana, bliska omdlenia albo histerii.
– Nie rozumiesz? Byłbym skończony, gdyby mnie złapali… Wiesz przecież, że ciągle wyjeżdżam w delegacje, niemal pracuję za kółkiem – tłumaczyłem się, zdając sobie sprawę z tego, jak żałośnie to brzmi.
– No i co z tego?! – uderzyła pięścią w stół. – Nawet gdyby wsadzili cię do więzienia, to i tak lepsze niż to, co zrobiłeś tej biednej dziewczynie! – wykrzyczała i zaczęła głośno płakać.
Była zszokowana i wyraźnie przerażona. Tym, że kogoś zabiłem? Tym, że uciekłem…? Wyjaśniłem jej szybko, że nie zostawiłem tej dziewczyny bez pomocy. Wezwałem pogotowie. Dopiero potem telefon wyrzuciłem do rzeki i pojechałem do kumpla, o którym wiedziałem, że jest w poważnych tarapatach – popadł w długi i skoczyłby w ogień za możliwość jakiegokolwiek zarobku. Zaproponowałem mu, że zostawię u niego auto, a gdyby policja węszyła i napierała, weźmie winę na siebie. Powie, że pożyczył samochód ode mnie i spowodował wypadek.
– Na to przeznaczyłeś oszczędności? Żeby go przekupić? – Ania w lot zrozumiała. – A nie na naprawę samochodu, jak mi powiedziałeś?
Kiwnąłem tylko głową, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa więcej. To wszystko, co miałem jej do powiedzenia.
– Musisz pójść na policję i się przyznać. Nie można w ten sposób żyć.
Gdy się przyznawałem, spodziewałem się najgorszego
Nie zaś tego, że tej nocy – po raz pierwszy od wielu tygodni – zasnę z twarzą wtuloną w szyję żony. Potrzebowałem jej bliskości i ciepła. Potrzebowałem poczuć, że nadal jestem człowiekiem, nie widmem, nie potworem, a ona nie brzydzi się mojego dotyku.
Tak jak obiecałem, udałem się na policję. Szkoda, że tak późno… W toku śledztwa ustalono bowiem, że dziewczyna rzuciła mi się pod koła celowo. Chciała popełnić samobójstwo. W jej mieszkaniu znaleziono list pożegnalny i potwierdzono jego autentyczność. Nie umniejszało to w żaden sposób mojej winy, ale rzucało nieco inne światło na całą sprawę. Będę musiał odpowiedzieć za ucieczkę z miejsca zdarzenia, a nie za zabicie dziewczyny. Sekret, który nosiłem w sobie przez tyle tygodni, w końcu ujrzał światło dzienne. Gnębiące mnie wyrzuty sumienia stały się niemal realnymi postaciami, lecz w końcu odeszły.
Ania wciąż mnie kocha, nie odtrąciła mnie, nie porzuciła. Wiem jednak, że nic już nigdy nie będzie takie samo. Czuję to, gdy przejeżdżam drogą przez las, wdycham zapach igliwia i czegoś nieokreślonego…
Czytaj także:
Mój ojciec był katem. To dlatego wmówiłem sobie, że mój biologiczny tata to Stefan
Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Wysłałam do niego tylko kartkę
Wera zniszczyła mi reputację plotkami o romansie. Z zemsty rozpowiedziałam, że jest prostytutką