Długo udawało mi się ignorować fakt, że robię się coraz starszy. Mój organizm wołał o ratunek, a ja wciąż udawałem, że nie słyszę tego wołania. Kto wie, jak by się to dla mnie skończyło, gdybym nadal udawał, że mam 20 lat.
Czego życzymy sobie nawzajem z okazji świąt, urodzin, imienin, a nawet bez specjalnej okazji? Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia.
To chyba najważniejsza wartość w życiu człowieka
Można nie mieć pieniędzy, szczęścia, miłości, przyjaciół, ale dopóki ma się zdrowie, wiadomo przynajmniej, że jakoś to będzie. Dopóki człowiek ma swoją krzepę, energię, dopóty ma szansę na poprawę losu. Niestety same życzenia to za mało, by cokolwiek zmienić. Trzeba zacisnąć zęby i wziąć sprawy w swoje ręce, jeśli chce się na dobre pokonać chorobę.
Prawda ta objawiła mi się rok po zawale, choć z całą pewnością nie było to objawienie nagłe, jak grom z jasnego nieba. Przez wiele miesięcy po wyjściu ze szpitala czułem się tak, jakbym staczał się po równi pochyłej. Na zewnątrz byłem wesoły i optymistyczny, uśmiechałem się do żony i stroiłem sobie żarty z poziomu swojego cholesterolu, ale wewnątrz czułem się tak, jakby nad głową wisiał mi jakiś cień, którego w żaden sposób nie potrafiłem się pozbyć.
Zastanawiałem się często, co jeszcze czeka mnie w życiu? Przecież teraz może być już tylko gorzej.
Drugi zawał z pewnością czaił się tuż za rogiem
Lekarze dowodzili, że jeśli zmienię styl życia, zacznę zdrowo jeść i więcej się ruszać, ryzyko spadnie, ale żaden z nich nie potrafił mi powiedzieć o ile. Pięćdziesiąt procent? Trzydzieści? Dziesięć? Czy w ogóle warto próbować i na dokładkę odbierać sobie ostatnią przyjemność, jaką był niezdrowy, za to smaczny posiłek?
Mniej więcej w tym samym czasie mój syn Borys wrócił do rodzinnego miasteczka po kilku latach spędzonych w Krakowie. Założył w pobliżu niewielki biznes wędliniarski i – jako że miejsca było u nas pod dostatkiem – wprowadził się na drugie piętro domu wraz ze swoją żoną Sylwią.
Z synową widywałem się do tej pory sporadycznie (do Krakowa jest w końcu kawałek drogi), ale wiedziałem, że prowadzi aktywny tryb życia i pisze o tym na blogu, i nawet na tym nie nieźle zarabia. Nie próbuję nawet udawać, że wiem, jak to działa. Zdaje się, że ma to coś wspólnego z reklamami. Fakt jednak pozostawał faktem – ona była „fit”, a mnie brakowało formy.
Rozwiązanie moich problemów pojawiło się więc niejako samo.
– Taki zawał to nic innego jak ostrzeżenie od organizmu – powiedziała Sylwia przy wspólnym obiedzie, gdy po raz kolejny próbowałem zbyć czarnym humorem narzekania żony, że źle się odżywiam. – I jak każde ostrzeżenie można je zignorować albo posłuchać dla własnego dobra.
Syn oczywiście stanął po stronie żony i matki.
– Nie musi tata zaraz biegać maratonów – przekonywał. – Ale jakiś trucht, hantle, parę przysiadów. To naprawdę może zdziałać cuda.
– I dieta – podchwyciła moja żona. – Koniec z tą golonką, basta!
Zgodziłem się z nimi, choć od początku wiedziałem, jak się sprawa potoczy. W pierwszym tygodniu w kwestię mojego zdrowia zaangażują się wszyscy, łącznie z dalekimi ciotkami ślącymi SMS-y z poradami żywieniowymi, w drugim będą się interesować coraz mniej i mniej, aż w końcu, abrakadabra, znów wyląduję na kanapie z piwem w ręku jak normalny człowiek.
Taka klątwa mojej rodziny, od pokoleń – słomiany zapał
Szybko się wypala i jeszcze szybciej wszyscy o nim zapominają. Syn dopiero co otworzył swój biznes, a już widziałem, że zaczyna go to nudzić. Nie przewidziałem tylko jednego: Sylwia nie była z mojej krwi. Dzień w dzień zrywała mnie z łóżka o szóstej, karmiła jakimiś brokułami zmielonymi z dyktą, kazała się rozciągać, rozgrzewać, a potem wyganiała na dwór, do lasu za domem.
Początkowe krótkie dystanse znosiłem nieźle, nawet dobrze mi robiło, gdy łyknąłem nieco świeżego powietrza. Ale z każdym treningiem pojawiało się coraz więcej kilometrów, więcej ćwiczeń. I szczerze mówiąc, miałem już tego serdecznie dość. Zwłaszcza że od wysiłku serce waliło mi w piersi, jakby nie tyle szykowało się do zawału, co do awaryjnego katapultowania.
W końcu machnąłem na to ręką
„Niech synowa myśli, że mi pomaga, ale ja się wypisuję, koniec”. Zacząłem wymykać się z domu, żeby trochę pożyć, zjeść coś normalnego, napić się kilku piw – bo przy jej autorskiej diecie było to niemożliwe.
Spadła mi dopiero co wyrobiona kondycja, ale udawałem, że dotarliśmy po prostu do granicy moich możliwości.
– Szybciej nie mogę, mam swoje lata – tłumaczyłem jej, gdy robiliśmy postój przy kapliczce w lesie.
Sylwia nie przestawała wtedy truchtać w miejscu i robić wymachów, ale ja stałem oparty o drzewo, bojąc się, że lada moment wyzionę ducha.
– Zdrowe ciało to jedno, ale nie można przesadzać, prawda? – dyszałem.
Synowa przyglądała mi się nieco podejrzliwie, jakby chciała powiedzieć, że dobrze wie o wszystkich moich potajemnych wizytach w pizzerii i w budzie z kebabem, ale nie naciskała. Wiedziałem, że teraz to tylko kwestia czasu, zanim Borys ją przekona, zgodnie z duchem rodzinnej tradycji, by dała sobie spokój.
Teraz, gdy o tym myślę, wydaje mi się, że po prostu się bałem – zmienić wszystko, co do tej pory znałem, zaangażować się w zupełnie nowy styl życia – bo to oznaczałoby, że tego potrzebuję. Musiałbym stanąć przed światem i przyznać, że coś jest ze mną nie tak i że mogę coś na to zaradzić. A przecież było zupełnie inaczej.
Człowieka po zawale czeka zwykle tylko drugi zawał, i to szybciej niż mu się wydaje. To tak, jakby śmierć machnęła kosą i minęła cię o milimetry.
Wiesz, że drugi raz się nie pomyli
Dlatego dalej biegałem na pół gwizdka, oszukiwałem przy diecie i myślałem, że dzięki temu wszyscy są zadowoleni. Niestety, okazało się, że niezadowolony był mój organizm. I postanowił dać mi o tym znać…
Coś wyrwało mnie ze snu tak nagle, że miałam wrażenie, jakby gdzieś w pobliżu wybuchła bomba. Przez dłuższą chwilę leżałem w ciemności, niezdolny do ruchu, słuchając miarowego oddechu żony – wdech, wydech, wdech, wydech… Nic poza tym. Żadnych hałasów, krzyków, nawoływań.
Nawet okoliczne psy, zwykle dające popis wycia gdzieś o drugiej, trzeciej w nocy, siedziały cicho. Jednak wrażenie, że coś jest nie tak, nie chciało ustąpić. Nie byłem w stanie określić, co jest jego źródłem. Przymknąłem oczy, żeby wrócić do snu, uznając to za resztki koszmaru, ale pęcherz dał o sobie znać, więc najpierw musiałem skorzystać z toalety.
I właśnie wtedy, gdy się poruszyłem, by wstać z łóżka, poczułem w piersi mocne, palące kłucie. Nie był to ten sam ostry, przerażający ból co przed rokiem, ale bez wątpienia pochodził z okolic serca. Złapałem się za klatkę piersiową i zacisnąłem zęby, robiąc wszystko, by nie obudzić żony. Kłucie pojawiało się i znikało na przemian, jakbym miał tam pod skórą jakieś złośliwe zwierzątko, raz po raz kąsające moją aortę.
Zgięty wpół na łóżku, czekałem, co się wydarzy. Czułem się jak zawieszony między życiem a śmiercią, i to wrażenie, ta niepewność przeraziły mnie jeszcze bardziej, niż gdybym faktycznie dostał kolejnego zawału. Ból ustąpił całkowicie dopiero nad ranem. Udało mi się wtedy doczłapać do szafki i zażyć swoje tabletki na krążenie, ale wiedziałem, że tym razem to nie wystarczy. Żarty się skończyły.
Dlatego kiedy o szóstej w kuchni zawitała Sylwia, powiedziałem jej o wszystkim. O tym, że dziś nie mogę się z nią wybrać na trening, bo nęka mnie ból i boję się o siebie. O tym, że rozumiem już, co mówiła o ostrzeżeniach, i że od tej chwili chcę się w pełni oddać w jej ręce, że już nie będę sabotował jej zaleceń.
Chyba po raz pierwszy w życiu rozmawialiśmy szczerze i po uśmiechu na twarzy synowej poznałem, że jest z tego bardzo zadowolona. Tak jakby dopiero w tamtej chwili poczuła się częścią naszej rodziny. Teraz trenuję regularnie, daję z siebie sto procent i nie tykam ani szkodliwego jedzenia, ani alkoholu w żadnej postaci.
Muszę przyznać, że początki były trudne
Wiele razy byłem bliski zrezygnowania, wmówienia sobie, że wcale tego nie potrzebuję. Ale kiedy zacząłem bez większych problemów biegać codziennie pięć kilometrów, faktycznie poczułem się o niebo lepiej. Straciłem na wadze, mam teraz więcej energii, lżej mi się oddycha.
I co najważniejsze, nie nękają mnie już nagłe bóle serca. Wystarczyła odrobina poświęcenia i wiara, że faktycznie może być lepiej. Każdego z nas prędzej czy później zawiedzie zdrowie. Ale tylko od nas zależy, kiedy to nastąpi – od nas i od tego, jakie życie prowadzimy.
„Dopóki dbasz o swoje ciało, ciało dba o ciebie”. To jedna z rzeczy, których nauczyła mnie Sylwia, moja mądra synowa.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”