„Kilka lat poświęciłam opiece nad niepełnosprawnym synem. Gdy usłyszałam, że jestem >>garkotłukiem<< coś we mnie pękło”

matka ćwicząca z niepełnosprawnym synkiem fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Podczas rozmowy kwalifikacyjnej facet kręcił nosem, że się nie nadaję, bo miałam za długą przerwę w pracy. A tu trzeba się znać i być dobrze zorganizowanym. Wkurzyłam się i popłynęłam... Kiedy usłyszał, co i jak organizowałam przez ostatnie lata, opadła mu szczęka”.
/ 22.03.2022 06:44
matka ćwicząca z niepełnosprawnym synkiem fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Tamtego poranka przed sześcioma laty wydawało mi się, że cały mój uporządkowany świat wali się w gruzy. Ale nie poddałam się, wzięłam się z życiem za bary.

Zrobiliśmy z Bogdanem wszystko, żeby nasze dziecko przyszło na świat w bezpiecznych warunkach. Wynajęliśmy położną, jednoosobową salkę porodową z prysznicem i łagodną muzyką. I co z tego? Wszystko i tak się popsuło.

Przez dziesięć godzin pielęgniarka podłączała mi kroplówki, trzymała za rękę i tłumaczyła, jak mam przeć. Dyżurny położnik natomiast, chłopaczek w moim wieku, umiał tylko robić mądrą minę do złej gry. Nad ranem próbował ze mnie dziecko wycisnąć, na koniec stwierdził, że „chyba coś jest nie tak”. I poszedł wypełniać jakieś kwitki.

Tymczasem o siódmej rano tętno dziecka dochodziło do dwustu, ja zaczynałam tracić przytomność, a Bogdan chodził po ścianach ze strachu. Dopiero o ósmej, gdy na dyżurze pojawił się nowy położnik, zrobiono mi cesarkę. Maleńki Alanek dostał zaledwie dwa punkty w dziesięciostopniowej skali Apgar. Półprzytomna z wyczerpania płakałam, patrząc na moje wyczekane, wymarzone i… cudem wyrwane śmierci maleństwo.

U Alanka stwierdzono spore niedotlenie mózgu podczas porodu. Lekarze nie byli dobrej myśli.

– Niech się pani przygotuje na to, że chłopiec będzie niepełnosprawny – wypalił bez namysłu jeden konował, zupełnie nie zważając na to, co ja czuję.

Z jego gabinetu wybiegłam z płaczem. Ale wiedziałam jedno – nie poddam się. Będę o Alanka walczyć!

Mąż nie wytrzymał stresu

Kolejne tygodnie, miesiące i lata były wielką, nieustającą bitwą o każdy, choćby najmniejszy, postęp w jego rozwoju. To, co dla innych dzieci było normą – siadanie, raczkowanie, pierwsze słowa i samodzielne jedzenie – my musieliśmy okupić godzinami ćwiczeń, rehabilitacji, łzami bólu i zwątpienia. Ale nasz synek nie był żadnym warzywkiem! Uśmiechał się do mnie tak, że serce topniało mi jak marcowe śniegi, nieporadnie chwytał za włosy, cały czas wodził za mną oczkami.

Już w okolicach pierwszego roku życia zdiagnozowano mu dziecięce porażenie mózgowe, spowodowane niedotlenieniem. I chociaż nie pozostawiono mi złudzeń, że kiedykolwiek będę mogła z dumą obserwować, jak gra z innymi chłopakami w piłkę albo zdobywa puchar na szkolnej spartakiadzie, był dla mnie zawsze najcudowniejszym dzieckiem.

Pochłonięta opieką nad synkiem (dla niego musiałam zrezygnować z pracy), a także prowadzeniem domu – późno zorientowałam się, że z naszym małżeństwem dzieje się coś złegoOd Bogdana coraz częściej czuć było alkohol. Podpity wracał z pracy, z sobotnich zakupów i niedzielnych spotkań z kolegami. Plątał mu się język podczas domowych obiadów i rodzinnych spotkań. Zataczał się i kiwał w kościele, a także podczas spacerów z dzieckiem. Krótko mówiąc, non stop był podcięty.

– A co? Nie wolno?! W końcu za swoje piję! I jakoś wystarcza mi jeszcze na utrzymanie was dwojga! – zaperzył się, kiedy zwróciłam mu uwagę. – Chyba mam prawo czasem się wyluzować?

Jednak przesadził z tym wyluzowaniem, bo kiedy Alan skończył trzy latka, Bogdana wylano z pracy. Za alkohol.

– Z „dyscyplinarką” w życiorysie raczej nigdzie się teraz nie zatrudnisz – wygarnęłam mu bez ogródek.

– No jasne. Teraz będziesz się na mnie wyżywać! Nie ma dla ciebie znaczenia to, że przez parę lat harowałem ponad siły, żeby utrzymać ciebie i tego…

– Mylisz się – przerwałam mu, żeby nie zdążył powiedzieć o naszym dziecku czegoś, czego nie potrafiłabym mu nigdy wybaczyć. – I dlatego uważam, że już czas, abyś zmienił tryb życia. Od jutra ty zajmiesz się opieką nad Alanem. A ja pójdę do pracy.

– Ty? Do pracy? Tak po prostu? – aż się zatrząsł ze śmiechu. – Od trzech lat nic, tylko zmieniasz pieluchy, karmisz i wycierasz nos dzieciakowi! Czym chcesz się pochwalić na rozmowie kwalifikacyjnej? Że jesteś garkotłukiem?

Myślałam, że wywali mnie za drzwi

No, tu już przesadził. Garkotłuk?! Tak mnie tą gadką rozsierdził, że postanowiłam stanąć na głowie, ale udowodnić mężowi, że wciąż jestem coś warta. Odważnie złożyłam więc aplikację na stanowisko młodszego specjalisty w sporym przedsiębiorstwie zajmującym się organizacją imprez, koncertów i wyjazdów integracyjnych dla firm.

– Widzę, że miała pani długą przerwę w pracy zawodowej – z rezygnacją pokręcił głową potencjalny szef. – A do tego nigdy nie pracowała pani w branży rozrywkowej. To nieporozumienie, że w ogóle zaproszono panią na rozmowę. Przepraszam, ale nic z tego.

– Nic z tego? Tak od razu mnie pan skreśla?! – oburzyłam się.

– Cóż – rozłożył ręce. – Potrzebujemy kogoś przedsiębiorczego, kto ogarnie na przykład zorganizowanie dwudniowego pobytu w ośrodku wypoczynkowym grupy dwudziestu ludzi…

– Proszę pana! – niezbyt grzecznie wpadłam mu w słowo. – Od trzech lat, codziennie, organizuję niepełnosprawnemu dziecku leczenie, rehabilitację i leki. Udało mi się załatwić częściową refundację przebudowy łazienki, tak by syn mógł z niej samodzielnie korzystać, a także sfinansowanie podjazdu dla wózków na klatkę schodową. A zapewniam, że rozmowy o pieniądzach z urzędnikami do łatwych nie należą! Oprócz tego prowadzę jeszcze gospodarstwo domowe, robię zakupy, piorę, sprzątam i gotuję. I to wszystko w ramach bardzo skromnego budżetu. Więc zapewniam pana, że organizacja balangi dla grupki żądnych rozrywki korporacyjnych pracowników, to dla mnie pikuś!

Byłam pewna, że po takiej tyradzie facet zadzwoni po ochronę, żeby wyrzuciła mnie za drzwi. Ale on po raz pierwszy podniósł na mnie wzrok znad papierów. I w jego oczach dostrzegłam podziw.

– A niech to! Jeśli w pracy będzie pani tak samo przebojowa, jak teraz, to… No, ma pani tę pracę!

Od tamtej pory minęły trzy lata. Dzięki moim zarobkom nie musimy się martwić, czy nam starczy do pierwszego, wreszcie nienajgorzej nam się wiedzie. Ale to nie wszystko… Mąż bardzo się zmienił. Codzienny kontakt z synem sprawił, że Bogdan zaangażował się w jego wychowanie. Poczuł się wreszcie ojcem. Poza tym przestał pić, tryska pomysłami na wspólne spędzanie czasu. A Alan uwielbia tatusia! I robi ogromne postępy. Wstał z wózka inwalidzkiego, sprawnie porusza się o kulach, a w przyszłym roku idzie do zwykłej podstawówki!

Czytaj także:
„Ojciec ma dla mnie plan: harówka na wsi od rana do nocy i zero rozrywek. Choćby mnie wydziedziczył, ucieknę do miasta”
„Przetańczyłem z nią całą noc, a po imprezie zostało mi złamane serce i żółty sweterek. Gdzie jest mój Kopciuszek?”
„Nie wierzyłam w żadne duchy czy nawiedzone domy. Swoją ignorancję prawie przypłaciłam życiem”

Redakcja poleca

REKLAMA