Nie lubię alkoholu, a właściwie tego, co ze mną wyprawia, więc staram się unikać zakrapianych imprez… Ale pokażcie mi takie, które są inne! Normalnie, strach wyjść z domu, a przecież mam dopiero dwadzieścia jeden lat i potrzebuję się trochę zabawić, nie? Na początku zawsze jest tak samo, konsekwentnie odmawiam dwóch, trzech kolejek, ale że mam słaby charakter, w końcu decyduję się na jedno, jedyne piwko…
Potem następuje zjazd po równi pochyłej i mam po imprezie. Budzę się rano z potwornym bólem głowy, brudny, sponiewierany. Sam siebie się brzydzę i nie chcę nawet wiedzieć, co o mnie myślą znajomi z balangi, w której właśnie uczestniczyłem.
Wczoraj musiało być podobnie, ale tym razem obudził mnie ból nóg. Głowa zaczęła pękać dopiero, kiedy odzyskałem świadomość istnienia. Zaniepokoiły mnie te nogi, uniosłem więc lekko powieki, by się im przyjrzeć. Obawiałem się najgorszego: że po pijaku wpadłem pod tramwaj i obcięło mnie do połowy. Za dzieciaka byłem świadkiem takiego wypadku i od tamtej pory mam obsesję na tym punkcie.
Jak Boga kocham, to była matka kumpla!
W pierwszym momencie nie dostrzegłem niczego, potem wyostrzyłem ogniskową i skonstatowałem, że leżę zupełnie goły, a na stopy ktoś wysypał mi pół tony węgla. Stąd ten ból. Okej, to nie jest najgorszy scenariusz. Tyle że taka rzeczywistość wymykała się logice: skoro leżałem na świeżo posłanym łóżku, a tego byłem pewien, kupa ekogroszku w nogach była bardzo nie na miejscu.
Sięgnąłem dłonią, zwątpiwszy w zmysł wzroku, i pod palcami poczułem miękkie i ciepłe tworzywo. Jeszcze raz otworzyłem oczy, tym razem szerzej. Miękkie tworzywo miało wielki łeb i czujnie wpatrzone we mnie orzechowe ślepia.
– Koks – wyszeptałem przez spierzchnięte wargi. – Złaź ze mnie.
Ani myślał. Uśmiechnął się tylko szeroko i wystawił czerwony ozór, a potem szczeknął radośnie. Basy miał podkręcone na full, ten typ tak ma i nic na to nie poradzisz, ale weź przetłumacz to mojej głowie. Echo wzbudziło pod czaszką takie wibracje, że myślałem, iż głowa rozpryśnie mi się jak bombka choinkowa po spotkaniu z betonem.
Naciągnąłem poduszkę na łeb i próbowałem się skoncentrować. Jeśli na moich nogach spał Koks, to znaczy, że znajdowałem się u Szymka; to w końcu jego pies. Zerknąłem przez szparę: zgadzało się, byłem u niego na chacie. Elementy układanki zaczynały pasować do siebie, co oznaczało, że nareszcie wracam do żywych. Przydałoby się trochę kofeiny, by przyśpieszyć ten proces. Jedno się tylko nie zgadzało, to pomieszczenie nie wyglądało, jak jego pokój.
– Obudziłeś się już, Maciuś? – usłyszałem kobiecy głos. – Kawkę zrobiłam, przynieść ci do łóżka, czy wstaniesz?
Nie mogłem sobie przypomnieć, czyj to głos, więc uniosłem poduszkę, by spojrzeć…
– Pani K.?! – wykrzyknąłem zdumiony, gorączkowo usiłując przykryć swoją męskość rąbkiem kołdry.
Nie bardzo mi szło, bo Koks nagarnął większość kołdry pod swoje olbrzymie cielsko, ale w końcu coś tam zdołałem przysłonić. Na tyle przynajmniej, że mogłem pomyśleć o odpowiedzi.
– Ojejej, jaki skromny! – zaśmiała się matka Szymka. – Takiego ciała nie należy się wstydzić, Maćku. Jajeczniczkę robię na śniadanie, zjesz?
– Dziękuję, pani – wydukałem. – Nie chciałbym sprawiać kłopotu…
– To żaden kłopot, chłopcze – poprawiła zmierzwione włosy, ponętnie wypinając do przodu kształtne piersi. Przez chwilę się obawiałem, że jej sterczące sutki przebiją cieniutki materiał, który je okrywał. – W końcu jako przyjaciel mojego syna zawsze jesteś tu mile widziany.
Czy mi się wydawało, czy spojrzała wymownie w miejsce, które próbowałem przysłonić? Mówiąc szczerze, jej przezroczysty szlafroczek też nie ukrywał tego, co powinien. Nie to, że miała się czego wstydzić, bo matka Szymka, mimo iż grubo po czterdziestce, była laską jakich mało.
Figura, włosy, twarz. Nie było się do czego przyczepić, ale jak Boga kocham, to była matka kumpla! Żenująca sytuacja, nieprawdaż? Stała przede mną na wpół goła i swobodnie ze mną konwersowała, bawiąc się kosmykiem włosów spadającym jej na policzek. Noż kur…, co tu się działo pod nieobecność mojej świadomości?
Chyba się zarumieniłem, daję słowo
– Jeszcze raz dziękuję za kawę – powiedziałem. – Zaraz przyjdę do kuchni. Szymek już wstał?
– Szymon dzisiaj nocował u Leny – pani K. puściła do mnie oko. – Młodość ma swoje prawa, czyż nie?
Nie wyglądało na to, że sobie pójdzie i będę mógł się ubrać. Oparła się o framugę i z uśmiechem przyglądała się moim próbom okrycia większej części golizny.
– Nie za bardzo pamiętam wczorajszy wieczór – powiedziałem, bo milczenie było dość krępujące. – Szymek mnie tu odtransportował, czy jak?
– Nie – potrząsnęła głową, rozsypując włosy. – Sam przyszedłeś.
– O kur…, kurde, przepraszam pani K. – wyjąkałem zażenowany. – Mam nadzieję, że niezbyt rozrabiałem.
– A mógłbyś bardziej? – roześmiała się.
– No, no, to brzmi zachęcająco.
Jak zupełny małolat! A matka Szymka wydawała się setnie ubawiona. Kiedy przestała chichotać, zdecydowała się w końcu wyjść.
– To co? – spytała. – Zrobić tę jajecznicę?
– Dziękuję – odparłem. – Nie jadam tak wcześnie. Ale z chęcią napiję się kawy, o której pani wspominała.
– No to ruchy, leniuchu! – krzyknęła już z przedpokoju. – Bo całkiem wystygnie.
Nie marnując ani chwili, uwolniłem jedną nogę i skopałem nią Koksa z łóżka, a następnie zerwałem się, by poszukać majtek. Zdrętwiałe nogi nie wytrzymały jednak tego manewru i zwaliłem się na podłogę jak wór kartofli.
– Wszystko w porządku? – usłyszałem zatroskany głos pani K.
– Jasne! – krzyknąłem, z trudem opanowując panikę. – Już do pani dołączam.
Z pozycji, w której się znalazłem, mogłem w końcu wypatrzeć porozrzucane po podłodze ciuchy. Na czworakach podpełzłem do spodni i, odpuszczając slipy, wsunąłem się w dżinsowe nogawki. Przewróciłem się na plecy i naciągnąłem spodnie na tyłek.
Zapiąłem guzik, zasunąłem zamek błyskawiczny i odetchnąłem z ulgą. Już spokojnie podniosłem się na ścierpnięte nogi i, kuśtykając po pokoju, zbierałem resztę garderoby. Majtki znalazły się na samym końcu i nie zawracałem już sobie nimi głowy, tylko wsunąłem do kieszeni kurtki. Gestem kazałem zostać Koksowi na miejscu i cichutko wyszedłem do przedpokoju.
Buty stały równo ułożone, tuż przy ścianie. Wsunąłem je na nogi, sznurowanie zostawiając na później i delikatnie przekręciłem zamek w drzwiach wejściowych. Matka Szymka nuciła coś w kuchni, do wtóru skwierczenia tłuszczu na patelni, więc nie była w stanie mnie usłyszeć.
Jak mi przyjdzie ochota?
Otworzyłem drzwi i pognałem po schodach w dół. Dopiero na dworze zdecydowałem się zawiązać sznurówki. Poczułem się bezpiecznie, ale to był błąd. Okno na pierwszym piętrze się otworzyło i, nawet nie podnosząc głowy, wiedziałem, w którym mieszkaniu.
– Maciek – zawołała pani K. – Zostawiłeś portfel w kuchni!
– Nie szkodzi, proszę pani – powiedziałem, zadzierając głowę do góry. – Wrócę po niego później, ale teraz tak się śpieszę, że nawet nie zdołam wypić tej kawy. Dziękuję i przepraszam za kłopot.
Oparła się łokciami o parapet, a piersi wysunęły jej się z rozcięcia szlafroka prawie do połowy.
– To żaden kłopot, Maćku – posłała mi uśmiech. – Wpadaj do nas tak często, jak ci przyjdzie ochota.
Jak mi przyjdzie ochota? Nie wiedziała chyba, co mówi. Obiecałem, że na pewno skorzystam z zaproszenia, ale było pewne, że moja noga nie postanie więcej w mieszkaniu Szymka. Poproszę go, by mi przyniósł portfel, ale na chatę nie dam się zaciągnąć. Są pewne rzeczy, których się nie robi przyjacielowi, a Szymek chyba jest moim przyjacielem. Przynajmniej do wczoraj był…
Czytaj także:
„Zarzuciłem wędkę, by złowić osiedlową piękność. Gdy rybka złapała haczyk, los dał mi bolesnego kopa w tyłek”
„Dawny przyjaciel z zawiści prawie zniszczył mi rodzinę. Oczerniał mnie w oczach syna, a żonie wmówił, że ją zdradzam”
„Pokochałem o 20 lat młodszą kobietę, a moja siostra wpadła w szał. Widziała w niej wyrachowana siksę, która leci na mój portfel”