Są takie chwile, które zmieniają całe twoje życie – wywracają je do góry nogami i każą spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. Jedną z nich jest bez wątpienia decyzja, by porzucić stan kawalerski i związać się węzłem małżeńskim z ukochaną osobą. Sęk w tym, żeby trzeba najpierw taką osobę odnaleźć.
W moim wypadku zajęło to większą część życia. Przez blisko czterdzieści pięć lat cieszyłem się urokami płci przeciwnej z bezpiecznego dystansu singla. Randka, spacer, wspólne wyjście do restauracji, weekendowy wypad nad morze – i nic więcej. Nie czułem presji, żeby się wiązać, a tym bardziej żenić.
Lubiłem kobiety i chętnie się nimi spotykałem, ale unikałem zobowiązań i deklaracji. Myślałem, że tak będzie już zawsze, że po prostu nie nadaję się do życia w małżeńskim stadle. Zresztą kobiety wcześniej czy później wyczuwały moje nastawienie i po prostu odchodziły. Zawsze miałem wtedy lekkie wyrzuty sumienia, ale cóż mogłem poradzić? Jeśli nie czujesz, że chcesz z kimś spędzić resztę życia, nie powinieneś się zmuszać.
I gdy już pogodziłem się z myślą, że będę sam do śmierci, poznałem Marcelinę. Zdawała się wypełniać wszystkie luki w moim życiu. Tam, gdzie ja byłem słaby, ona była silna, i vice versa. Pasowaliśmy do siebie jak dwa kawałki tej samej układanki. Spotykaliśmy się regularnie przez jakieś cztery miesiące, co w zupełności wystarczyło, bym podjął decyzję. Pod koniec maja Marcelina przyjęła moje oświadczyny. Wiedziałem, że jest kobietą dla mnie, przeznaczoną mi przez los.
Zaczęła roztaczać czarne scenariusze
Jedyny problem polegał na tym, że miała dwadzieścia jeden lat mniej niż ja. Dla niektórych ta różnica wieku była kompletnie nie do zaakceptowania. A konkretnie nie umiała przejść nad nią do porządku dziennego moja starsza siostra, Beata.
– Czyś ty oczadział? – zapytała, gdy wpadliśmy do niej na niedzielny obiad, by przekazać dobre wieści.
Marcelina taktownie dała nam przestrzeń i wyszła do ogrodu.
– O co ci znowu chodzi?
– Czterdzieści lat z hakiem na karku, przez cały czas nic, żadnych widoków na ustatkowanie… Wiesz, ile razy się za ciebie wstydziłam, gdy znajomi pytali, czy twój brat ma już żonę, dzieci? Myśleli, że coś z tobą nie tak. A teraz nagle, ni stąd, ni zowąd, chcesz się żenić z taką… siksą?!
– Dwadzieścia cztery lata to nie siksa, Beatko. Pamiętam, jak ty miałaś dwadzieścia cztery lata i rządziłaś się w domu nie gorzej od mamy.
Ale siostra mnie nie słuchała. Była zbyt zajęta nadmiernym przeżywaniem moich nietrafionych wyborów i fatalnego prowadzenia się. Jakbym co najmniej uwiódł licealistkę.
– Przecież jej chodzi tylko o pieniądze! Omota cię i zostawi dla jakiegoś młodszego – przekonywała. – Jezu, czemu nie możesz być taki jak ja i znaleźć sobie kogoś w swoim wieku? Tyle razy umawiałam cię na randki!
Przewróciłem oczami. Odkąd tylko pamiętam, Beata próbowała ustawiać świat na swoją modłę. Według niej spotykanie się z kimś młodszym albo starszym o więcej niż pięć lat było grzechem, a kandydatka na żonę powinna posiadać odpowiednio poważany zawód, czyli być na przykład dentystką albo prawniczką. Tyle dobrego, że Marcelina pracowała w finansach. Gdybym przyprowadził zwykłą pielęgniarkę albo, nie daj Boże, ekspedientkę, kto wie, co by się stało. Prawdopodobnie zawaliłby się świat…
Nie jestem na to za stary
Puszczałem uwagi siostry mimo uszu, licząc, że z czasem jej przejdzie. Mimo to Beata podczas całej naszej wizyty, nawet w trakcie konsumpcji obiadu, rzucała Marcelinie słodko-zjadliwe uwagi, niezbyt delikatnie sugerując, że jestem dla niej za stary. Uparła się też, żebyśmy po deserze obejrzeli nasze zdjęcia z dzieciństwa – te najstarsze, czarno-białe, które ojciec wywoływał w „ciemni”, czyli łazience. Tak jakby Marcelina nie była świadoma, że dawno, dawno temu istniała taka technologia.
W drodze powrotnej ścisnąłem narzeczoną za rękę i powiedziałem:
– Byle do wesela.
Chyba poprawiło jej to humor, choć w jasnych oczach Marceliny nadal czaił się blady cień urazy. Tak właśnie działała na ludzi moja siostra: depresyjnie. Oczywiście miała wytłumaczenie dla swojego skandalicznego zachowania – robiła to wyłącznie dla mojego dobra. Szkopuł tkwił w tym, że różnie rozumieliśmy owo „dobro”.
Nie sądziłem, że opór Beaty odnośnie mojego ożenku będzie mieć jakiekolwiek dalsze konsekwencje. Szczerze powiedziawszy, nie miałem czasu się tym przejmować, gdyż Marcelina pełną parą zaczęła planowanie ślubu i wesela. Musieliśmy z wyprzedzeniem zarezerwować salę, ustalić termin, dograć księdza, fotografa, krawca i masę innych rzeczy, od których dostawałem migreny. Zdziwiło mnie, gdy pewnego dnia zadzwoniła do mnie Beata, mówiąc coś o „sprawie niecierpiącej zwłoki”. Podjechałem do niej po pracy. Przywitała mnie z poważną miną i zaprosiła do środka.
– Nie chciałeś mi wierzyć, więc wzięłam sprawy w swoje ręce – powiedziała, gdy usiedliśmy w salonie.
– Jezu! – jęknąłem przerażony.
– Co odstawiłaś tym razem?
– Ja nic. Zresztą zobacz sam.
Siostra chciała mnie kontrolować
Podsunęła mi brązową kopertę, która leżała na stoliku między nami. W środku znalazłem zdjęcia, robione przez szybę jakiegoś mieszkania. Były odrobinę nieostre, ale nie mogło być wątpliwości, że kobieta wijąca się w objęciach nieznanego mi mężczyzny to Marcelina. Poczułem się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi, rzucił na ziemię i zgniótł obcasem. Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą.
– Detektyw? – zapytałem głucho.
– Detektyw – potwierdziła.
Milczałem, przekładając zdjęcia. Każde było jak cios w serce.
– Musiałam się upewnić, że mam rację – tłumaczyła Beata, udając, że wcale jej to nie cieszy. – Przykro mi. – poklepała mnie po kolanie. – Ale chyba wiesz, co musisz teraz zrobić?
Nie jestem pewny, co dokładnie mnie zaalarmowało, co szepnęło mi, że coś tu nie gra. Może natarczywy sposób, w jaki Beata zadała to ostatnie pytanie. A może pewność, mimo zdjęć na stole, że Marcelina, którą znałem i kochałem – moja idealna druga połówka – nigdy by mnie tak brutalnie nie skrzywdziła. Tak czy inaczej, zapytałem siostry, czy mogę wziąć ze sobą zdjęcia, a ona zgodziła się niemalże z ulgą. Kiedy odjeżdżałem spod jej domu, przysiągłbym, że dostrzegłem, jak uśmiecha się zza firanki.
Nie chciało mi się wierzyć, że Beata byłaby zdolna do czegoś takiego, ale na dobrą sprawę miałem dwa wyjścia. Zaufać siostrze, która od dzieciństwa starała się kontrolować moje życie, albo zaufać ukochanej. Wybór nie okazał się specjalnie trudny.
Postanowiłem zrobić wszystkim na złość
Zaraz po powrocie do domu przyjrzałem się raz jeszcze, na spokojnie, zdjęciom rzekomo pozyskanym przez detektywa. Coś w kącie padania światła i wyrazie twarzy Marceliny uruchomiło w mojej głowie ciąg skojarzeń.
Włączyłem komputer i otworzyłem profil narzeczonej na portalu społecznościowym. Bingo. Zrozumienie tego, co zrobiła siostra, nie zajęło mi nawet pięciu minut. Ktoś bezczelnie wyciął twarz Marceliny z jej udostępnionych publicznie zdjęć i wkleił je do tych spreparowanych ujęć in flagranti.
Podejrzewałem szwagra, który był informatykiem i… pantoflarzem. Mimo wszystko miałem go za porządnego faceta, za dobrego dla mojej jędzowatej siostry. Kto by pomyślał, że wytnie mi na spółkę z żonką taki podły numer! Gdybym miał cień wątpliwości co do Marceliny, mogło im się udać. Rodzina, niech ją szlag. Cóż, kto z Beatą przystaje, taki się staje… Musiała go przekonać do swoich racji, jak to często bywało w ich związku.
Z początku ogarnął mnie gniew, wściekłość niemal. Moja siostrunia zdecydowanie przegięła! Miałem ochotę wsiąść w samochód, wrócić do Beaty i zrobić jej awanturę stulecia. Stopy zaprowadziły mnie jednak nie do garażu, a do kuchni, gdzie wypiłem kieliszek wódki dla uspokojenia nerwów. I jeszcze jeden.
Wtedy doznałem olśnienia. To nie ja miałem problem z siostrą, tylko ona z nami! Skoro jest, jaka jest, niech ją ta jędzowatość zżera od środka. Ja nie będę tracić zdrowia ani czasu, próbując ją przekonać, że naprawdę kocham Marcelinę, a ona mnie, i jesteśmy dla siebie stworzeni pomimo sporej różnicy wieku.
Rodzina, niech ją szlag
Żyjemy w XXI wieku i takie rzeczy nie powinny nikomu przeszkadzać. Cholera, nawet w średniowieczu nikt nie widział niczego dziwnego w różnicy wieku między małżonkami! Wręcz przeciwnie. To stanowiło normę. Dlatego uznałem, że możemy cieszyć się sobą bez udziału tych, którzy patrzą na nas krzywo. Nasze szczęście będzie naszą zemstą.
Marcelina nie miała nic przeciwko nagłej zmianie planów. Jej także zależało tylko na tym, żeby być ze mną do końca świata i jeden dzień dłużej. Pobraliśmy się po cichu, w małym kościółku za miastem, i wydaliśmy skromne wesele jedynie dla bliskich znajomych. Beata aż pozieleniała, gdy przy następnym rodzinnym zjeździe zobaczyła obrączki na naszych palcach, ale zacisnęła tylko usta i nie powiedziała ani słowa. Nigdy więcej nie rozmawialiśmy o jej „zdjęciach”.
W całym tym zamieszaniu umknął mi tylko ów wielki, przełomowy moment, w którym przestałem być kawalerem, a stałem się mężem. Może to dlatego, że wciąż cieszymy się z Marceliną naszym miesiącem miodowym, który trwa już pół roku?
Coraz częściej dochodzę do wniosku, że nieważne, kim jesteś, ile masz lat, jaki posiadasz status społeczny i materialny – póki jest obok ciebie ktoś, na kim możesz się oprzeć, kto cię kocha, póty bez problemu zniesiesz wszelkie zmiany, jakie niesie ze sobą życie. Bo że się zmieni prędzej czy później, tego możemy być pewni.
Czytaj także:
„Szefowa nie poinformowała mnie, że jej dzieci nie jedzą mięsa. Gdy dałam im parówkę, zwyzywała mnie od trupojadów”
„Żyłam ponad stan, żeby zrekompensować sobie biedne dzieciństwo. Zadłużałam się by mieć na spa, kosmetyczki i markowe ciuchy”
„W rzeczach mojego chłopaka znalazłam kopertę. Po jej otwarciu zrozumiałam, że nasz związek właśnie się zakończył”