„Zarzuciłem wędkę, by złowić osiedlową piękność. Gdy rybka złapała haczyk, los dał mi bolesnego kopa w tyłek”

Mężczyzna, który stracił kobietę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Błogosławiłem to zrządzenie losu i każdego ranka wypatrywałem, czy moja znajoma już wyjeżdża z osiedla. Gdy stało przed nią kilka samochodów, puszczałem wszystkie, by na samym końcu wpuścić i ją. Nieraz trąbili na mnie kierowcy z tyłu, ale opłaciło się, bo blondynka mnie zapamiętała”.
/ 29.09.2022 08:30
Mężczyzna, który stracił kobietę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Mieszkam na nowym osiedlu, na obrzeżach miasta. Jest przyjemnie. Cicho, spokojnie, świeże powietrze i zieleń. Idealne miejsce do życia… No, byłoby idealne, gdyby nie problemy z dojazdem do pracy.

Codziennie o siódmej dwadzieścia wsiadam do auta i zaczyna się horror. Samo wyjechanie z osiedla na główną drogę zajmuje mi dziesięć minut, a potem jest tylko gorzej. Do miasta wiedzie jeden pas, który korkuje się niemiłosiernie, bo z lewej i prawej strony włączają się do ruchu mieszkańcy innych osiedli położonych w okolicy.

Co rusz ktoś trąbi, co chwila ktoś traci nerwy, jeden pokrzykuje na drugiego. Wszyscy posuwają się z prędkością nie większą niż pięć kilometrów na godzinę. Czasem stoję w tym korku nawet pół godziny.

Nie znaczy to jednak, że w tych niesprzyjających warunkach nie zdobywałem się czasem na uprzejmość. Zwłaszcza wobec jednej pani… Blondynki o przemiłym uśmiechu i hipnotyzującym spojrzeniu, którą widywałem niekiedy w osiedlowym spożywczym.

Zwróciłem na nią uwagę, gdy pierwszy raz zauważyłem ją wśród sklepowych półek. Nie miałem jednak odwagi, by ją zagadnąć, by się przedstawić. Nie jestem szczególnie nieśmiały, ale akurat ta kobieta mocno mnie tremowała. Za każdym razem zbierałem się, by podejść, zagadać, ale nic z tego. Zanim udało mi się zmobilizować, ona znikała. Na szczęście los dał nam szansę na nawiązanie relacji.

Traf chciał, że oboje wyjeżdżaliśmy do pracy o tej samej godzinie. Dzięki temu, co jakiś czas spotykaliśmy się na osiedlowym skrzyżowaniu. Ona wyjeżdżała z podporządkowanej, a ja jechałem główną. Jak już mówiłem, pora była bardzo nerwowa, więc rzadko kto wpuszczał przed siebie auta. To właśnie była okazja dla mnie, by wykazać się kurtuazją.

Dzięki tym zabiegom zapamiętała mnie

Za pierwszym razem, gdy skrzyżowały się trasy naszych aut, zatrzymałem się gwałtownie i wyraźnym ruchem ręki pokazałem, by wjechała przede mnie. Uśmiechnęła się anielsko, i to wystarczyło, bym przepadł. Od tego czasu, gdy tylko nadarzyła się okazja, ustępowałem jej pierwszeństwa na drodze. Ona uśmiecha się porozumiewawczo, a ja kiwałem głową na znak, że to nic takiego.

Błogosławiłem to zrządzenie losu i każdego ranka wypatrywałem, czy moja znajoma już wyjeżdża z osiedla. Gdy stało przed nią kilka samochodów, puszczałem wszystkie, by na samym końcu wpuścić i ją. Nieraz trąbili na mnie kierowcy z tyłu, ale opłaciło się, bo blondynka mnie zapamiętała.

– To pan? – zaczepiła mnie któregoś dnia, gdy spotkaliśmy się w sklepie.

– To zależy, w jakim kontekście mnie pani rozpoznała. Jeśli coś nabroiłem, to absolutnie nie ja. To ktoś inny – uśmiechnąłem się do niej.

– To pan mnie zawsze puszcza przodem. Na drodze…

– Tak, chyba chodzi o mnie.

– To bardzo miło z pana strony. Zawsze chciałam panu podziękować. No i chciałam się przedstawić. Agnieszka.

– Marcin.

– Miło mi, i jeszcze raz dziękuję.

– Och, nie ma za co – krygowałem się. – Zwykła sąsiedzka uprzejmość.

– Nie taka zwykła – zaprotestowała. – Mało kto o poranku wykazuje się kulturą, wszyscy pchają się do przodu. To miło, że pan tak bezinteresownie…

Uśmiechałem się, gdy to mówiła, ale nie znalazłem w sobie dość odwagi, by wyznać, że nie ma w tym nic bezinteresownego, a jestem taki uprzejmy, bo chciałem się z nią umówić. Przeszliśmy na ty, a ona ciągle mnie onieśmielała. Ciągle czułem się przy niej jak chłopaczek z liceum.

Znów nie zapytałem o ewentualne spotkanie

Tak długo zwlekałem z tą propozycją, że doszło w końcu do katastrofy, która zdawała się kończyć naszą i tak bardzo powierzchowną znajomość. Tego ranka byłem w nerwowym nastroju. W pracy czekało mnie bardzo ważne spotkanie, a poprzedniego dnia miałem fatalny dzień. Wszystko wskazywało, że i ten będzie trudny.

Wsiadłem więc w auto rozkojarzony i pochłonięty myślami na temat mojej zawodowej przyszłości. Sprawa była tak poważna, że zapomniałem nawet o wypatrywaniu mojej znajomej. Jechałem jak wszyscy. Zderzak w zderzak, byle nikogo nie wpuścić, byle dostać się do pracy jak najszybciej.

Nie zerknąłem więc w prawo, gdy mijałem skrzyżowanie z osiedlem Agnieszki. Patrzyłem przed siebie i w ostatniej chwili dostrzegłem, że jakieś auto wjeżdża przede mnie. Nie zdążyłem zahamować. Szarpnięcie, huk, i już wiedziałem, co się stało. Ktoś wpakował mi się w bok auta.

Spojrzałem wściekły na samochód, z którym się zderzyłem, i wtedy ją zobaczyłem. Była równie zdziwiona jak ja. Minęła chwila, zanim otrząsnęliśmy się z szoku. No i wysiedliśmy, by ocenić straty. Zerknąłem na swoje auto i zobaczyłem, że mam wgniecione nadkole i pękniętą lampę. U niej straty były podobne. Nieduże, ale jednak dostrzegalne. Popatrzyłem na nią z przekonaniem, że będzie mnie przepraszać i już byłem gotów jej wybaczyć, ale bardzo się rozczarowałem. W jej głosie usłyszałem rozczarowanie i pretensję.

– Co się stało? – jęknęła.

– Jak to co? Wjechałaś we mnie… – odparłem, a za nami już trąbiły auta.

– No tak, ale to twoja wina, bo zawsze mnie wpuszczałeś! – zawołała.

– Moja wina?! – zdziwiłem się.

– Byłam pewna, że mnie przepuścisz.

Zirytowałem się.

– Ja rozumiem przyzwyczajenie, ale przecież ciągle obowiązuje kodeks drogowy – odburknąłem. – A według niego wina jest twoja!

– Skoro tak stawiasz sprawę… – żachnęła się obrażona.

– Tak właśnie stawiam. Nie można jeździć na pamięć, trzeba patrzeć, co się dzieje na drodze – oznajmiłem.

– Czy mógłbyś mi nie prawić morałów? Myślałam, że mnie widzisz. Nie trzeba mnie było za każdym razem traktować z taką galanterią, to może bym się nie przyzwyczaiła! – złościła się.

– Dobra, dość tych pogaduszek. Spisujemy protokół, czy dzwonimy na policję? – postanowiłem skończyć te bezsensowne przepychanki.

Przyznaję, że straciłem cierpliwość

W pracy czekały na mnie same nieprzyjemności, a ona wytaczała groteskowe argumenty. Święty by się zdenerwował.

– Matko jedyna, po co zaraz straszyć policją? Spiszmy ten protokół – obruszyła się.

– Proponowałbym się nie dąsać. Wyświadczam ci przysługę, rezygnując z telefonu na drogówkę – rzuciłem wkurzony.

– Wspaniale, dziękuję bardzo! – powiedziała z przekąsem i nie zamieniliśmy już ani słowa.

Spisaliśmy potrzebny dokument i każde pojechało w swoją stronę.

Dzień jakoś minął, spotkania w pracy przeżyłem i sytuacja się uspokoiła. Zrelaksowałem się na tyle, że zapomniałem o porannej przygodzie. Gdy wyszedłem z firmy, przypomniały mi o tym ślady kolizji na samochodzie. Zakląłem siarczyście. Nie ze względu na straty finansowe, ale na kłótnię z Agnieszką. Byłem zły. Na siebie, na nią, na złośliwy los. Wracałem więc w podłym humorze.

Dojechałem do osiedla, zaparkowałem auto, jeszcze raz obejrzałem straty i doszedłem do wniosku, że nie stało się nic wielkiego. Kupiłem w sklepie osiedlowym wino, bo musiałem odreagować cały ten okropny dzień. W domu otworzyłem je i poszedłem do kuchni, żeby coś sobie ugotować.

Puściłem muzykę, popijałem winko, siekałem, tarłem i smażyłem, gdy nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Rzadko miewam niezapowiedzianych gości, bo przyjaciele mieszkają w innych częściach miasta i zawsze się anonsują, a z sąsiadami się raczej nie przyjaźnię. Poszedłem otworzyć, ale najpierw zerknąłem przez judasza. Ku mojemu zdumieniu zobaczyłem Agnieszkę. Od razu skoczyło mi ciśnienie, bo byłem przekonany, że przyszła z dalszymi pretensjami.

Otwierałem z duszą na ramieniu

Spotkała mnie jednak miła niespodzianka. Agnieszka uśmiechnęła się i wysunęła przed siebie dłoń. Trzymała w niej butelkę wina.

– Przepraszam… – powiedziała.

– Jak mnie znalazłaś?

– Spisaliśmy oświadczenie winy. Tam był twój adres – przypomniała mi.

– No tak, jasne… Wiesz co? Ja w sumie też trochę przesadziłem…

– Ja bardziej – uśmiechnęła się znowu tak promiennie, że ugięły się pode mną nogi. – Dlatego przychodzę. Żeby przeprosić za rano.

– No, trochę głupio wyszło. Właściwie, kiedy już się uspokoiłem, to cały dzień plułem sobie w brodę, że…

– Nie ma sprawy – machnęła ręką. – Proszę, wino dla ciebie.

– Dziękuję, super. Może wejdziesz na chwilę? Robię makaron… Lubisz?

– Jasne. Ale pod warunkiem, że pomogę – odparła z entuzjazmem.

I tak pozbyłem się przykrego uczucia towarzyszącego mi od rana, że zaprzepaściłem coś fajnego. Tamten wieczór okazał się bardzo udany, a takich wieczorów było jeszcze wiele. Wkrótce zostaliśmy parą. Ta przygoda nie mogła skończyć się lepiej.

Świetnie się dogadujemy i jesteśmy sobie coraz bliżsi. Nie mieszkamy jeszcze razem, ale jeździmy jednym autem do pracy, więc nie ma zagrożenia, że znów się ze sobą zderzymy. Choć z drugiej strony, ta stłuczka wyszła nam na dobre. Kto wie, czy zdobyłbym się na odwagę, by się z nią umówić… 

Czytaj także:
„Nie miałem wykształcenia, wyrwałem się z biedy. Zamiast znaleźć pracę, zacząłem kraść, nie miałem innego pomysłu na siebie”
„Haruję w Anglii jak wół i jestem na każde zawołanie, a i tak ciągle mną pomiatają. Na obczyźnie zawsze będę tym gorszym…”
„Mąż uważał się za mistrza kierownicy, a mnie wciąż strofował, więc dałam mu nauczkę. O mało nie skończyło się rozwodem”

Redakcja poleca

REKLAMA