Tak, przyjaciel taty ma rację – dopiero „brak” kogoś pozwala ujrzeć więcej prawdy o „byciu” tego człowieka. Nie zdążyłam poznać ojca za jego życia, może uda mi się to po jego śmierci.
Nie chciał się leczyć
Lato tego roku mnie nie rozpieszczało. Najpierw te powracające fale upałów odbierały mi jakąkolwiek ochotę do życia, a potem był pogrzeb mojego taty… Ta śmierć nie była dla nikogo niespodzianką, szczególnie dla mnie. Tata, mimo swojego wieku – a dopiero co skończył 62 lata – pogrążał się od wielu miesięcy w tajemniczej chorobie. Nie chciał powiedzieć, co mu jest, i nie chciał iść do lekarza.
– Nie zawracaj mi głowy lekarzami, Olu – mówił poirytowany. – To konowały są i nic tak naprawdę nie wiedzą. Równie dobrze możesz mnie wysyłać do baby pod granicę albo do któregoś z tych specjalistów od leczenia dotykiem. A ja to mam w dupie. Nie chcę, żeby mnie jakiś obcy świr dotykał. Może gdybyś mi znalazła jakąś młodą, urodziwą szamankę… to kto wie…
– Tata, powiedz mi tylko, czy ty wiesz, co ci jest? Przecież widzę, jak marniejesz…
– To się, moje dziecko, nazywa życie. To właśnie ono jest po to, żeby nas zabić, jak przyjdzie odpowiednia pora.
– Jaka odpowiednia pora? Co ty wygadujesz, jesteś dopiero co po sześćdziesiątce! Ja się nie zgadzam!
– Dlaczego mówisz „dopiero” zamiast powiedzieć „już”. Skąd wiesz, czy nie przeżyłem już wszystkiego, co warte jest przeżycia, czy nie chcę odejść tak, jak jest mi pisane, w miarę przytomny, w miarę zadbany, w miarę samodzielny? Nie znoszę myśli o tym, że któregoś dnia nie będę umiał wstać z łóżka, pójść do toalety i ty będziesz musiała zmieniać mi pieluchy.
Ojciec zaczął swój wywód, a ja miałam łzy w oczach.
– Będziesz mnie przeklinać w duchu, bo zamiast polecieć na tańce (wy jeszcze latacie na tańce?) będziesz mnie karmić, wciskając ohydną papkę do ust, będziesz myć mnie ściereczką i smarować jakimś syfem na odleżyny. Spójrz na mnie. W oczy! Uwierz mi, że ja naprawdę już mam dość i jestem wystarczająco świadomy, żeby pogodzić się z tym, co nieuniknione.
Patrzyłam w te jego szare, lekko wyblakłe oczy, a łzy ciekły mi po policzkach. Mój ojciec. Już wychudzony, przygarbiony, z grymasem bólu na twarzy.
– No, mała, głowa do góry. Po prostu przygotuj się na to.
– Zostawisz mnie tu samą…
– Oj tam! Nie zostawię tak całkiem, przecież jakoś będę żył dalej w twoich myślach i co najważniejsze, będę w nich zapewne daleko lepszy, niż byłem w realnym życiu. A poza tym masz mamę i Jurka…
Pokiwałam smętnie głową.
Mój brat był egoistą
Doskonale wiedział, że nie kontaktuję się z mamą od czasu, jak uciekła ze swoim kochankiem do Kanady, i nie chcę jej więcej znać. Jurek, mój starszy brat, zanurzył się w życiu zawodowym i rodzinnym do tego stopnia, że dzwoni nie częściej niż raz w roku i pyta: „Co u ciebie, siostra?”, po czym nie czekając na odpowiedź, zasypuje mnie opowieściami o swoich licznych sukcesach.
– Bo wiesz, u mnie wszystko aż furkocze, stary nie może się mnie nachwalić i już coś przebąkuje, że zrobi mnie „drugim”, kapujesz? A Gosia robi doktorat, a Marcinek jest najlepszy w klasie i właśnie został kapitanem szkolnej drużyny futbolowej. No wiesz, życie jak w Ameryce, bez kitu. Kupiłem sobie nową furę i pewnie zaczniemy budować nowy dom, działkę już kupiłem…
– Jurek, tata się kończy…
– Co? Co to znaczy, że się kończy? Zawsze się kończył! Przecież to modelowa fajtłapa, przypomnij sobie nasze dzieciństwo!
– Tata umiera.
– Jak umiera? Na co?
– Nie wiem, nie chce powiedzieć i nie chce się leczyć, ale ja to widzę.
– Gra tak, cwaniak, chce żebyś się nim opiekowała. Zawsze był taki… roszczeniowy. Dlaczego do mnie nie zadzwoni? Wie, że tak łatwo nie dam się nabrać, mam swój rozum.
– Nie dzwoni do ciebie, bo nic od ciebie nie chce! Do mnie też nie dzwoni, to ja dzwonię do niego i jeżdżę tam…
– No i bardzo dobrze. Ty się nim opiekuj, bo i tak nie masz za wiele ze swojego życia, a ja, pozwól, będę zajmował się moją karierą i rodziną. Zapamiętaj sobie: w życiu rodzina jest najważniejsza. Cześć.
Chciałam zapytać go, czy nie uważa, że nasz tata i ja to też rodzina, ale nie zdążyłam, bo, sukinsyn, odłożył słuchawkę.
Śmierć nie przyszła nagle
Tata umarł pierwszego września. Nie odbierał telefonu, więc pojechałam pełna złych przeczuć. Leżał w ubraniu na pościeli w sypialni. Nie żył, nie miałam wątpliwości, był zarośnięty, skurczony, blady i niezwykle spokojny. Poczułam wyraźnie, że to już nie on, że jego już tu nie ma.
– Gdzie teraz jesteś, co? – zapytałam i pogładziłam go po włosach.
Zanim zadzwoniłam po karetkę, zebrałam z podłogi walające się butelki po wódce. Zajęłam się pogrzebem. Uporałam się ze wszystkim w cztery dni. Nie miałam żadnego problemu z urzędami, z firmą pogrzebową ani z dyrekcją cmentarza. Jedynie z Jurkiem.
– Oszalałaś? Jak to w urnie? U nas w rodzinie nikogo nie kremowano!
– W urnie i już.
– Jesteś walnięta!
– Trumna już nie zmieściłaby się w grobie. Urna się zmieści.
– To chyba że tak – mój brat był osobą praktyczną. – Ale mszę zamówiłaś?
– Nie.
– Jak to nie? Jak bez mszy?
– Widziałeś go kiedyś w kościele? Nawet jak chodziliśmy na jakieś śluby czy pogrzeby, to zawsze mszę przeczekiwał na zewnątrz. Fajki palił i czekał na koniec.
– Jakie to ma znaczenie? Co ty chrzanisz? Rodzina była od zawsze katolicka, ochrzczony był? Był! Ja się nie zgadzam bez mszy i księdza! Nie zgadzam się!
– Wiesz co, Jurek? To sobie umrzyj i zrób swój pogrzeb po swojemu. Nie było cię, jak był chory, nie było cię, jak umierał, i jeśli taka twoja wola, to nie musisz fatygować się na pogrzeb. Przyślij wiązankę przez kuriera, na to cię stać!
Pogrzeb był świecki. Facet prowadzący ceremonię okazał się kumaty i bez przesadnej dramaturgii odczytał tekst pożegnania, który mu napisałam. Miła pani wzięła sobie do serca moją prośbę, żeby nie wyduszała z wiolonczeli zbyt przenikliwych dźwięków, i zagrała bardzo pięknie Concierto de Aranjuez. Urnę włożono pod uchyloną płytę nagrobkową i w niecałą godzinę było po uroczystości.
Jurek stał ze zbolałą miną i przyjmował kondolencje. Do mnie podeszła sąsiadka taty.
– Pani Olu, tak mi przykro, nie wiem, co powiedzieć… Ale… powiem tylko, że to był skromnie, ale pięknie poprowadzony pogrzeb. Jestem taka wzruszona i… jeśli duch taty tu gdzieś krąży, to jestem pewna, że on jest bardzo… zadowolony. Boże, jakie to wszystko głupie… Przepraszam.
Rozpłakała się, a ja przytuliłam ją do siebie i poczułam, że mój tata miał we wszystkim rację, że pochowałam go trochę tak, jak chciał żyć w swoich ostatnich miesiącach, bez przesadnej ostentacji, bez wielkich słów, bez teatru. Jurek nie podszedł do mnie, prowadził cmentarną aleją omdlewającą, ubraną na czarno Gośkę. Powlokłam się za nimi.
– Patrz, ku…, jakiś bydlak zarysował! – usłyszałam wrzask mojego brata pochylonego nad zderzakiem nowej fury.
– Cicho! Ciszej mów! Ludzie! – dramatycznie wyszeptała Gośka.
– Dorwę s........!
– Jerzy!
– Nie mówi się skurwysyn, u nas w szkole, toby tata dostał za to pałę albo wpis w internecie – poparł mamę mały Marcinek.
– Marcin!.
– No co? Za co?
– Wsiadajcie szybko, dosyć tego cyrku!
– A ciocię Olę weźmiemy?
– Zamknij się już. Do wozu!
Zaczęłam się śmiać. Ten ostatni rozkaz zabrzmiał, jakby sam Janek Kos poganiał Szarika. Odjechali. Przyklejony do szyby Marcinek pokazał mi język.
Przyjaciel ojca miał dla mnie prezent
– Pani Olu, tak przyszło mi do głowy, że może zechce pani napić się ze mną kawy i pogadać chwilę… Przyjaźniłem się z pani tatą od podstawówki.
Nie znałam faceta. Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek nas odwiedzał.
– Wie pan co? Z chęcią. I może da się pan naciągnąć na jakiś kieliszek wina?
Uśmiechnął się.
– Dam. Chociaż Roman raczej zaleciłby pani kieliszek koniaku…
– Tak. Tata nie przepadał za winem. To o nim wiem. Ale to takie dziwne uczucie. Przychodzą mi do głowy najróżniejsze pytania, które chciałabym mu postawić, a przecież tydzień temu siedziałam u niego i o nic nie pytałam. Myślałam, że wiem o nim wszystko albo przynajmniej dużo, a dziś jestem bezradna i głupia. Śmierć budzi w nas emocje, których istnienia nie da się przewidzieć… Wie pan, o co mi chodzi?
– Wydaje mi się, że wiem. Dopiero nieobecność mówi nam coś o obecności. Brak kogoś pozwala ujrzeć więcej prawdy o jego byciu. Bycia się nie zauważa, po prostu jest.
– Czasami nawet nam przeszkadza i irytuje.
– Och, proszę mi tego nie mówić! Roman był mistrzem w irytowaniu!
Zaczęliśmy śmiać się na cały głos. Dobrze, że nie było w pobliżu nikogo z mojej rodziny.
– To niech mnie pan zaskoczy! Niech mi pan opowie coś o nim, coś czego nie wiem…
– Napisał książkę.
– Co? Mój tata? O czym?
– Mam ją dla pani. Sama pani przeczyta.
Stos kartek leży na moim biurku. Pełna niepokoju czekam najlepszego momentu na kolejne spotkanie z moim tatą.
Czytaj także:
„Wujek Jurek został wyklęty przez rodzinę. Dziadek wypędził go z pogrzebu babci, bo zdecydował się żyć po swojemu”
„Mój mąż nie chciał iść na pogrzeb własnego ojca. Nie wybaczył mu grzechów nawet po śmierci”
„Narzeczony mi się oświadczył, a kilka chwil później zginął w wypadku. Miałam planować ślub, nie pogrzeb”