Nadchodziły moje trzydzieste urodziny, a taka okrągła rocznica wymagała odpowiedniej oprawy, przynajmniej zdaniem rodziców. W końcu czego nie robi się ukochanej jedynaczki. Miał być ogromy i tort, sztab gości i stosy prezentów. Mój chłopak też szykował jakąś niespodziankę. Próbował się z tym kryć, ale kiepsko mu wychodziło.
– Wszystkiego najlepszego, kochanie
– Albert obudził mnie pocałunkiem. – Nie, nie wstawaj, dziś śniadanie do łóżka.
Zaczęło się od wspaniałego poranka. Sobota, spokój, lenistwo, pyszne śniadanko podane przez ukochanego. Szczęściara ze mnie, że mam takie życie, pomyślałam. Czy los potraktował tę myśl jak wyzwanie?
Późnym popołudniem pojechaliśmy do moich rodziców, którzy przygotowali dla mnie imprezę na miarę małego wesela. Mieliśmy sporą rodzinę, a oni sprosili chyba wszystkich. Tata nalewał szampana do smukłych kieliszków, ciotki się uśmiechały, kuzynki puszczały oko, a wujowie i kuzyni wznosili kolejne toasty za moje zdrowie i szczęście. Czy za dużo było tych życzeń, za dużo śmiechów?
Albert uklęknął i wyjął pudełeczko…
Mama obwieściła, że pora na prezenty, i podała mi ozdobne, okrągłe puzderko. Miało ze sto lat. W środku był kolejny antyk: szafirowe kolczyki praprababci. Przekazywane z pokolenia na pokolenie, zakładane w dniu ślubu… Teraz rodzinny skarb trafił w moje ręce.
– Niech ci dobrze służą i obyś pewnego pięknego dnia założyła je na swój ślub, a potem mogła przekazać je dalej… Tego ci życzę, córeńko – mama ucałowała mnie i uścisnęła.
Zaszkliły się oczy. To był piękny prezent i dość wymowny. Skoro go dostałam, to znaczy, że w oczach mamy byłam już na tyle dorosła, by odpowiedzialnie zaopiekować się naszą najcenniejszą rodzinną pamiątką.
– Ja też mam dla ciebie prezent, mam nadzieję, że będzie pasował do kolczyków – stwierdził uroczystym tonem Albert.
Z kieszeni marynarki wyciągnął pudełeczko i… klęknął przede mną. Uniósł wieczko. W środku, na białym aksamicie, spoczywał pierścionek z szafirem, otoczony przez maleńkie brylanciki. Piękny. Albert nie musiał już nawet zadawać TEGO pytania.
– Tak! Oczywiście!
Wyciągnęłam dłoń, Albert nasunął mi pierścionek, potem wstał, a ja z piskiem szczęścia rzuciłam mu się na szyję. Nie spodziewałam się aż takiej niespodzianki. Niby byliśmy razem niemal dwa lata i planowaliśmy wspólną przyszłość, ale zobaczyć, jak ukochany mężczyzna przed tobą klęka, i to przy tylu świadkach, to coś… o czym marzy chyba każda dziewczyna.
Miałam cudownych rodziców, wspaniałego mężczyznę u boku, świetną rodzinę… To najpiękniejszy wieczór mojego życia, myślałam, patrząc na pierścionek i dotykając zdobiących moje uszy kolczyków. Nigdy go nie zapomnę, każdą chwilę będę pamiętać już na zawsze…
W złą godzinę to pomyślałam. Ale skąd, no skąd mogłam wiedzieć, że to będzie ostatni jasny dzień w moim życiu, że jutro nadejdzie mrok? Nazajutrz rano tata zaproponował, żeby zamiast sprzątać po przyjęciu, pojechać na późne śniadanie do jakiejś restauracji. Taki ciąg dalszy wczorajszego święta. Zgodziliśmy się ochoczo.
Pojechaliśmy jednym samochodem, żebyśmy mogli napić się wina. Tata i tak nigdy nie pił. Było ślisko, bo w nocy ścisnął mróz. Tata jechał ostrożnie, nigdy nie szarżował – szczególnie gdy wiózł mamę. Zawsze nieco się stresowała w trakcie jazdy, bo jako młoda dziewczyna przeżyła wypadek samochodowy. Kraksa nie była wielka, ale uraz pozostał, podobnie jak blizna-przypominajka na biodrze.
Przypominała jej, że mogło się skończyć o wiele, wiele gorzej. Więc tata się nie spieszył, a my żartowaliśmy, że w takim tempie z tego późnego śniadania zrobi się wczesny obiad. Tata nie dał się podpuścić i jechał twardo zgodnie z przepisami.
Nie przewidział, że zza zakrętu wyskoczy na nas dostawcze auto, które wpadło w poślizg. Zarejestrowałam jakąś czarną plamę przed przednią szybą, przekleństwo, które wyrwało się tacie, a potem był ogłuszający huk, ból, smak krwi w ustach i ciemność…
Obudziłam się w szpitalu, podłączona do maszynerii, która pikała i buczała. Wszystko mnie bolało. Jęknęłam. Pielęgniarka, która zajmowała się pacjentem obok, odwróciła się do mnie.
– Proszę zbytnio się nie ruszać, jest pani porządnie potłuczona. Mieliście państwo wypadek. Spokojnie, wyjdzie pani z tego, potrzeba tylko czasu, żeby wszystko się zrosło i zagoiło. Zaraz zawołam lekarza, om wszystko pani wyjaśni.
Skinęłam nieznacznie głową. Nie czułam się jeszcze na siłach, by mówić. Boże, wypadek! Czyli tamten dostawczak musiał w nas walnąć. Miałam nadzieję, że z resztą jest lepiej niż ze mną. Czekałam na lekarza, żeby dowiedzieć się czegoś o rodzicach i Albercie. Zaciskałam zęby i starałam się znieść ból, póki lekarz nie przyjdzie i da mi czegoś na uśmierzenie tej udręki.
Dla kogo teraz mam żyć?!
– Jak się pani czuje? – spytał.
– Jakby mnie coś rozjechało… – jęknęłam, niemal raniąc sobie słowami suche gardło i spierzchnięte wargi. – Co z moim narzeczonym? I rodzicami? Jechaliśmy razem. Nie wiem, czy leżą w tym szpitalu, nic nie wiem…
– Pani mama jest u nas. Wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej. Obrzęk mózgu jest dość znaczny, czekamy, aż leki zaczną działać. Ma też kilka złamań i poważnych potłuczeń, ale liczymy, że jej stan zacznie się niedługo stabilizować…
– A tata? Albert? – dopytywałam.
Lekarz dłuższą chwilę milczał. Jakby się bał, że wieści, jakie mi przekaże, mogą pogorszyć mój stan. Ale musiałam wiedzieć!
– Co z nimi?!
Mężczyzna westchnął.
– Niestety, pani ojciec i narzeczony nie mieli szczęścia. To od tamtej strony uderzyło auto…
– Czyli co? Są na OIOM-ie? Co się z nimi stało?
– Obydwaj zginęli. Pani tata na miejscu, a narzeczony w drodze do szpitala. Bardzo mi przykro. Proszę przyjąć moje kondolencje. Zrobimy, co w naszej mocy, żeby jak najszybciej doszła pani do siebie – zakończył standardową formułką.
Po co? Dla kogo mam dochodzić do siebie? Jaki sens w leczeniu, składaniu mnie do kupy, zszywaniu, skoro… nie miałam po co żyć? Kolczyki zostawiłam w domu, nie chciałam ich zabierać tego dnia do restauracji, ale pierścionek od Alberta ciągle miałam na palcu. Pierścionek, który symbolizował nasze przyszłe życie. Jako męża i żony, jako rodziców naszych dzieci, które razem wychowamy. A teraz…
Alberta już nie było. Wraz z nim odeszły plany i nadzieje, cała piękna przyszłość. Zmarł w karetce, gdy jechaliśmy do szpitala. A tata… Tata… Nie mogłam o tym myśleć. Łzy płynęły mi po twarzy, a ja nie byłam w stanie podnieść ręki, by je otrzeć.
– Damy pani w kroplówce coś przeciwbólowego i na uspokojenie – powiedziała współczującym tonem pielęgniarka.
Spałam wiele godzin. Budziłam się, uświadamiałam sobie, gdzie jestem, co się stało, i zapadałam w kolejny sen, w trakcie którego nic mi się nie śniło. Koszmar przeżywałam na jawie.
Moje życie skończyło się tam, na drodze, gdy w jednej chwili straciłam tatę i mojego ukochanego. Dlaczego? Dlaczego akurat nas to spotkało? Zaczynałam nowy etap w życiu, zaręczyłam się, byłam kochana i zakochana po uszy, miałam planować ślub, wesele, a nie pogrzeby… Boże, mama!… Mama o niczym jeszcze nie wie. Jak mam jej powiedzieć, że człowiek, z którym spędziła większość życia, odszedł w okamgnieniu? To moja wina…
Poczucie winy niemal mnie przygniotło
Dlaczego zgodziłam się na ten wyjazd do restauracji? Dość już świętowaliśmy. Dlaczego byłam taka chciwa na więcej? I los mnie pokarał. Drażniło go, że jestem taka nieprzyzwoicie szczęśliwa, i wszystko mi odebrał. Mogliśmy teraz siedzieć przy stole w kuchni i zastanawiać się nad menu weselnej uczty. Naszej, mojej i Alberta. Cudownego, dobrego, zawsze uśmiechniętego Alberta, którego nigdy więcej nie zobaczę, nie dotknę, nie poczuję…
Zaczęłam żałować, że byłam aż tak szczęśliwa. Bo już nigdy więcej nie będę.
Mama przeżyła wypadek, choć spędziła w szpitalu kilka tygodni więcej niż ja. Była w gorszym stanie, bo siedziała z przodu. Obydwie przepłakałyśmy wiele godzin, wiele dni, nie mogąc pogodzić się z tym, co się stało. Nie wiemy, jak mamy teraz żyć bez naszych drugich połówek. Na razie trwamy z dnia na dzień, lecząc fizyczne rany. Na psychiczne kiedyś przyjdzie czas, choć pewnie do końca nigdy się nie zasklepią.
Los okrutnie ze mnie zakpił, po najszczęśliwszym dniu przynosząc koszmarne jutro. Z ulgą witam sen, by nie myśleć, nie przeżywać tego wszystkiego na nowo. Kiedyś będę musiała stawić czoła światu. Ale nie teraz, jeszcze długo nie…
Czytaj także:
„Mój narzeczony nie potrafi być romantyczny. Jest przyziemny i pragmatyczny, nie umie się dla mnie postarać”
„Moja narzeczona ledwo uszła z życiem. Drżę o to, czy kiedykolwiek stanie na nogi. To był najgorszy urlop mojego życia”
„Po 20 latach dowiedziałem się, że mam córkę z romansu. Najgorsze, że zakochał się w niej mój syn”