Kocham swojego męża, uważam go za dobrego człowieka, jednak zdecydowanie powinien nauczyć się wybaczać. Jego nawyki sprawiają, że żyje się z nim ciężko i rzucają cień na naszą relację.
On sam sobie robi krzywdę
Kiedy Jurek wrócił z pracy, od razu wiedziałam, że coś się stało. Ani „dzień dobry”, ani „pocałuj mnie w nos”, nic… Krążył tylko po kuchni, z zaciętą miną strzelając pokrywkami, wreszcie nalał sobie zupę i od razu, bez kosztowania, wsypał do niej prawie pół solniczki. Udawałam, że tego nie widzę, minęły czasy, gdy takie bzdety dotykały mnie do żywego. Wiedziałam już, że to nie dotyczy mnie, a Jurek, jak to on, i tak nie przemówi ludzkim głosem, dopóki do tego nie dojrzeje. Przed wieczorem zdążył jeszcze spalić czajnik i naskoczyć na Konrada, że nie wyrzuca śmieci, rozwala wszędzie rzeczy i ogólnie traktuje dom jak hotel. Z tym akurat się zgadzałam, więc też uznałam, że nie ma sensu się odzywać. Zresztą, czy wyszczekany 16-latek potrzebuje obrony? Powiesiłam pranie, a potem zasiadłam nad pierwszymi sprawdzianami w tym roku i jak zwykle byłam pod wrażeniem tego, co przerwa wakacyjna uczyniła z mózgownicami moich uczniów – toż edukowanie ich to istna orka na ugorze!
– Esterka? – mąż uchylił drzwi. – Zajęta jesteś? Może byś galaretkę zjadła, co? Zrobię…
– To zrób – uśmiechnęłam się.
Mówiłam, że dojrzeje? Jurek to dobry chłop, tylko trzeba się wczytać w instrukcję obsługi.
– Ty wiesz, że on umarł? – rzucił znienacka, gdy już siedzieliśmy razem nad salaterkami.
– Kto? Ten kot u was w firmie? – nic lepszego nie przyszło mi do głowy.
– Żeby kot! – mąż wzruszył ramionami. – Stary!
– Znaczy się twój ojciec, a mój teść? – mało mi łyżeczka nie wypadła z ręki.
– Chyba powiedziałem wyraźnie, nie? – żachnął się Jurek.
– Cóż, ostatecznie dało się to przewidzieć – nikt nie jest nieśmiertelny.
Jadłam galaretkę i czekałam na rozwój wydarzeń – co postanowi mój ślubny? Od naszego ślubu, czyli dobrych 18 lat, nie utrzymywał kontaktu z ojcem, który był mi stuprocentowo przeciwny. W głowie mu się nie mieściło, że syn porzucił dla byle nauczycielki bogatą i wykształconą narzeczoną, w dodatku z zaprzyjaźnionej od lat rodziny wspólnika w interesach!
Był z niego kawał tyrana…
Jaki normalny ojciec postawiłby jedynemu synowi ultimatum: ona albo ja?! Jerzy podjął decyzję, uznając, że staremu przejdzie z czasem, ale się mylił. Ojciec zapiekł się w poczuciu odrzucenia i nie pomógł synowi nawet, gdy ten poważnie zachorował. Zdaje się, że stary przechodził wtedy akurat jakiś okres religijny, bo plątało mi się po głowie określenie „kara za grzechy”, które zostało wówczas przez niego użyte…
Potem, gdy urodził się Konrad, uznałam, że to dobra okazja do wyciągnięcia ręki na zgodę, lecz Jurek zdecydowanie się sprzeciwił. Mówiąc szczerze, ogromnie wtedy przypominał tego despotę, swojego tatusia, i tylko czekałam, gdy rzuci „on albo ja”. Odpuściłam, w końcu co ja jestem, jakiś anioł pojednania? A mały ma dwoje dziadków z mojej strony i starczy, przynajmniej byłam pewna, że swoimi humorami nie zaczną mieszać mu w głowie.
– Umarł – powtórzyłam teraz bezwiednie. – Kiedy?
– Wczoraj wieczorem, w sobotę o 10 jest pogrzeb – burknął Jurek. – Ciotka dzwoniła. W sumie, Esterka, to dziwne uczucie…
Tyle zaprzepaszczonych lat, które mogli spędzić bliżej siebie, zamiast stroić fochy! To pewnie nic miłego zdać sobie sprawę z faktu, że pewne sprawy są nieodwracalne!
– Dziwne uczucie – powtórzył Jurek. – Teraz ja jestem następny. Coś z nami jest nie w porządku, mam nadzieję, że Konrad nie odziedziczył akurat tego genu!
– Albo ja – rzuciłam, żeby go oderwać od odliczania. – Albo ktokolwiek. Co robimy z pogrzebem?
– Nic. Nienawidzę cmentarzy.
Rany boskie, za kogo ja wyszłam?
Są ostatecznie jakieś normy przyzwoitości, których nie należy przekraczać! Jurek stwierdził twardo, że nigdzie się nie wybiera. Konrad ma pierwszy mecz w reprezentacji i on już dawno obiecał, że z nim pojedzie. Sorry, ale to jest dla niego ważniejsze. Mecz miał być po południu, pogrzeb rano… Czy mój ślubny naprawdę nie potrafi nawet w obliczu śmierci trochę odpuścić? Trochę się poprztykaliśmy i w końcu ustąpił – skoro mi tak zależy. Ale tylko msza, cmentarz i koniec, żadnych imprez wspominkowych. Nie zniesie nadętych mów wygłaszanych przez ciotki dewotki, nie ma mowy!
– A Konrad? Czy nie powinien być przy pochówku dziadka? – zapytałam bez szczególnej nadziei.
– A znał go? – odparował Jurek. – To dla niego obcy facet.
Syn zresztą podzielał ten pogląd w zupełności. Nie przesadzajmy, dobrze? Tu się ważą jego losy, ma mecz i musi być jeszcze rano na treningu! Cholernie żywotny ten gen, chyba nie da się go nie odziedziczyć… W sobotę rano wyruszyliśmy, w zasadzie w ogóle się do siebie nie odzywając. Trochę się spóźniliśmy, toteż spotkać się z rodziną mogliśmy dopiero na cmentarzu.
Jurek był milczący, na mnie spadł obowiązek konwersacji
Dowiedziałam się, że teść kilka miesięcy przed śmiercią zapisał dom swojej siostrzenicy Basi w zamian za opiekę. Może i dobrze? Znając Jurka, patrzyłby z rozkoszą, jak twierdza ojca zamienia się w ruinę. Może nawet zabierałby tam Konrada na niedzielne wycieczki rowerowe, żeby też mógł podziwiać? Dlatego bardzo się zdziwiłam, gdy mąż podszedł później do owej Basi i zapytał, czy mógłby przed odjazdem zabrać z domu rodzinnego pamiątki po matce. Więc jednak wszystko słyszał, chociaż udawał cały czas, że liczy chmury na niebie!
– Oczywiście, zaraz dam ci klucz – kuzynka sięgnęła do torebki. – Zostaw go później u sąsiadów, ja muszę jechać do restauracji, gdzie będzie stypa. Bardzo mi przykro, Jerzy – próbowała go objąć, ale wywinął się, mrucząc, że nic się nie stało i w ogóle musimy już lecieć.
To było dziwne uczucie, stać przed tym domem ze świadomością, że jego drzwi wreszcie się przede mną otworzą… Ja przecież nigdy dotąd nie widziałam miejsca, w którym mój mąż się urodził i wychował. Żal mi się zrobiło starego człowieka
– Pokręć się, jak cię to interesuje – poradził Jurek. – Idę do dawnej sypialni mamy i chciałbym być sam.
Zajrzałam zatem do nieco zapuszczonej kuchni, do gabinetu teścia, a potem ruszyłam schodami na górę i raptem znalazłam się przed drzwiami, na których wisiał plakat Motorhead.
Czyżby kawalerska sypialnia mojego chłopa?
Nacisnęłam klamkę i zobaczyłam kawałek świata jakby zatrzymanego w czasie: bez wątpienia istniał w tym domu zwyczaj nieruszania cudzych rzeczy… Wchodząc, człowiek czuł się, jakby przeprowadzał odkrywkę archeologiczną! Obejrzałam stare plakaty Jurka, kasety magnetofonowe, książki i nagle dostrzegłam za półką kolejne drzwi, które doprowadziły mnie do małego pomieszczenia. A to co?! Na ścianach wisiały dziesiątki, może nawet setki zdjęć: ja z maleńkim Konradem wychodząca ze szpitala, potem z wózkiem na jakimś spacerze, 2-letni Konrad z ojcem na karuzeli przed domem, potem idący z przedszkola w towarzystwie opiekunki… I tak aż do całkiem niedawnych czasów, gdy jako wielkie chłopisko uganiał się za piłką na boisku. Na parapecie okna znalazłam stary kapelusik synka, o którym już dawno zapomniałam, jakieś kamyki, patyk, balonik, z którego uszło powietrze…
Myślałam o straconym czasie, o sekundach zmieniających się w lata, które ten stary człowiek spędził, przyglądając się z daleka dziecku, które kochał, nawet go nie znając. Zbierał i hołubił każdy śmieć zgubiony przez chłopca zmieniającego się na jego oczach w mężczyznę… Czy kiedykolwiek odważył się podejść, zagadnąć swojego wnuka o cokolwiek, choćby o godzinę? Jurek nawet nie przypuszczał, jakie piękne historie mogłyby się wydarzyć, gdyby zdecydował się wybaczyć, odrzucić uprzedzenia i wyciągnąć rękę na zgodę!
– Esterka! – usłyszałam wołanie męża. – Chodźże, kobieto, wreszcie, przecież ja muszę zdążyć na mecz!
– To ty chodź – krzyknęłam. – Jestem w twoim dawnym pokoju!
Musiał to zobaczyć, choćby serce miałoby mu pęknąć
Przyglądał się fotografiom bez słowa, jakby go zamurowało. W końcu zrobiło mi się go szkoda i delikatnie ujęłam jego rękę, a wtedy wyrwał ją nagle i wybuchnął:
– Co za podstępne, stare bydlę! Kiedy pomyślę, że łaził za Konradem jak jakiś cholerny zboczeniec, ukradkiem go obserwował i robił zdjęcia, to z dziką rozkoszą udusiłbym dziada własnymi rękami! Ma cholerne szczęście, że zdążył sam umrzeć!
Zaczął zrywać zdjęcia ze ściany, rzucać je na podłogę i deptać, a ja po prostu odwróciłam się i wybiegłam. I ja uważałam, że jestem obeznana z instrukcją obsługi tego człowieka?! Nic bardziej mylnego!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”