Uwielbiam jeździć do babci. Choć urodziłam się w mieście, rodzina mojej mamy pochodzi ze wsi i te geny są u mnie chyba bardzo silne. Gdy tylko mam chwilę wolnego, wsiadam w samochód i pędzę do rodzinnej posiadłości. Wszystko mi się tu podoba: ta niesamowita cisza, śpiew ptaków, nawet swojskie zapachy! A przede wszystkim babcia i dziadek, para uroczych staruszków, którzy każdy mój przyjazd traktują jak wielkie święto.
Teraz też wyrwałam się na weekend i korzystając z pięknej pogody, poszłam pospacerować po łące. Zatopiona w myślach, rozkoszując się słońcem, zapachem kwiatków i świergotem ptaków, zrywałam kolorowy bukiet. Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos.
– Lusia, to ty? – zapytał ktoś tuż koło mnie, a ja aż podskoczyłam ze strachu. – To niemożliwe, nic się nie zmieniłaś. Po tylu latach… To naprawdę ty?
Wszyscy mówią, że jestem do niej podobna
Koło mnie stał jakiś facet, mniej więcej w wieku moich rodziców, i z nieskrywanym zaskoczeniem przyglądał mi się uważnie. Ochłonąwszy nieco, zrozumiałam, że zaszła pomyłka. Lusia, czyli Lucyna, to moja mama. Ale tego zdrobnienia używa tak niewiele osób! Nawet mój tata, gdy jeszcze z nami mieszkał, nigdy tak do niej nie mówił.
– Pomylił mnie pan pewnie z moją mamą – uśmiechnęłam się do nieznajomego. – Jestem córką Lucyny.
– Ależ pani do niej podobna! – nie spuszczał ze mnie oczu i nagle się zreflektował. – Oj, przepraszam, ja tu panią nagabuję, pewnie przestraszyłem. Krzysztof jestem, Krzysztof Bielski. Mieszkam tutaj niedaleko, z Lusią chodziłem do jednej szkoły.
– Aneta, miło mi – podałam mu rękę. – Wszyscy mi mówią, że jestem podobna do mamy, więc pewnie to prawda.
– No tak, w pierwszej chwili myślałem, że czas się zatrzymał, bo to przecież tyle lat… A mama też z panią przyjechała? – zapytał, patrząc na mnie jakby z lekkim niepokojem.
– Nie, mama jest chora – westchnęłam. – Od dawna już tu nie była, chociaż wiele razy ją namawiałam.
– Coś poważnego? – zmartwił się.
– Nie wiem – rzuciłam, gorączkowo myśląc, jak dużo mogę powiedzieć temu nieznajomemu.
Przecież nie miałam pojęcia, czy mama by chciała, żebym opowiadała o jej życiu dawnym znajomym.
– To chyba rodzaj depresji – wyznałam w końcu z ciężkim westchnieniem.
Pokręcił głową w milczeniu. Zerwał jakiś badyl, oberwał listki. Popatrzył gdzieś w dal, zamyślił się, posmutniał. Zastanawiałam się przez chwilę, czy dobrze się znali, czy to była tylko powierzchowna znajomość.
– A pan dobrze znał mamę? – przerwałam milczenie. – Niewiele mi mówiła o swoim życiu tutaj na wsi. Wcześnie stąd wyjechała. I w sumie ja też, jako dziecko, dość rzadko tu bywałam. Dopiero gdy byłam nieco starsza, zaczęłam przyjeżdżać do dziadków.
– Lusia nie lubiła życia na wsi – wzruszył ramionami i z nagłym gniewem wyrwał pęk roślin, by po chwili odrzucić je daleko. – Czy znałem? Dawne dzieje. Proszę pozdrowić mamę. Od Krzyśka. Będzie wiedziała.
– Pozdrowię, oczywiście – obiecałam, zdziwiona jego nagłą złością.
Gdy wróciłam z pękiem polnych kwiatów do domu dziadków, zapytałam babcię o tego całego Bielskiego.
– Krzysio – uśmiechnęła się i pokiwała głową. – Oj, on Lusi nigdy nie zapomniał. To dobry człowiek. Naprawdę. Czasem nam pomaga w różnych sprawach. Dziadek już przecież niemłody...
– Lubili się z mamą? – zapytałam, sięgając po babcine powidła. Zawsze po przyjeździe tu przybywało mi ze dwa kilo, ale nie mogłam się oprzeć smakołykom z jej spiżarni!
Dziadek bardzo się zawiódł. Inaczej widział przyszłość
– My to myśleli, że ślub będzie – babcia westchnęła. – Już w szkole się ze sobą prowadzali, a on taki był w niej zakochany! Cieszyłam się nawet, bo robotny, niepijący, prawdziwy skarb. Ale potem Lusi się tego nieszczęsnego miasta zachciało, wyjechała, twojego tatę poznała… I na co jej to było?
– Pokłóciliście się? – zapytałam.
Podejrzewałam to już od dawna, lecz jakoś nie chciałam pytać, wtrącać się. To były ich sprawy. Jednak zawsze zastanawiało mnie, czemu mama tak rzadko do nich przyjeżdża. Jak byłam mała, raptem ze trzy razy tu byliśmy. A kiedy tata nas zostawił, mama całkowicie się załamała i już w ogóle nie chciała odwiedzać dziadków. Chociaż mnie do nich jeździć nie broniła.
– Tadek był zły – babcia się zamyśliła. – Wiesz, twój dziadek liczył, że jak gospodarna córka, to dobrą partię znajdzie, a on całą gospodarkę jej zapisze. Ja też o tym marzyłam, ale on bardziej był zatwardziały. Złościł się, że Lusi fanaberie w głowie, że pracy się boi, że jej wieś śmierdzi. Do mnie miał żal, bo niby źle Lusię wychowałam. Kiedy tam pojechała, to powiedział, że on już córki nie ma. Do mnie tak powiedział, nie do niej. Żal miał, ale z czasem mu chyba przeszło. Jednak gdy Lusia tu przyjechała z tobą i tym Andrzejem, to jej powiedział, że swoje korzenie depcze i własnej rodziny się wstydzi. Pewnie dlatego ona tu nie chce przyjeżdżać.
– A tego Bielskiego… Mama go kochała? – zapytałam zaciekawiona.
– Czy ja wiem? – babcia się zastanowiła. – Z początku myślałam, że tak. Bo urodziwy chłopak, niegłupi. Wiadomo było, że po ojcu schedę przejmie, sad będzie prowadził. Ale ona niby na wsi chowana, a wielkopańskie maniery miała. Skąd jej się to wzięło, nie wiem. Żaden chłopak stąd jej nie pasował. Księcia z bajki szukała. No i znalazła!
Słowa babci były oczywiście ironiczne. Jak mogły nie być po tym, co się stało… Wiem, że babcia nie lubi mojego taty, i choć trochę mnie boli, gdy tak na niego naskakuje, to jednak muszę jej przyznać rację. Sama mam do niego żal! Porzucił nas niemal bez słowa i bez wyjaśnień. Odszedł do innej i bez skrupułów zabrał swoją część majątku. Do mnie się prawie nie odzywa, do mamy wcale. Kompletnie o nas zapomniał.
Mama musiała sprzedać mieszkanie, żeby ojca spłacić; gnieździłyśmy się potem w ciasnej kawalerce. Do tej pory tam mieszkamy! Tyle że pokój, dość duży, przedzielony jest płytą gipsową na pół, więc mam własny kąt. Po rozwodzie mama musiała harować na kilku etatach, żebyśmy w ogóle miały za co żyć. A całą sytuację, ten stres i przepracowanie, przypłaciła teraz chorobą. Właściwie to nie wiem, co jej jest.
Niby jest zdrowa, a jednocześnie wszystko jej szwankuje. Co chwila łapie przeziębienia, wiecznie jest przemęczona, cierpi na anemię. Lekarze sami bezradnie rozkładają ręce: mówią, że to brak chęci życia, że apatia.
– Myśli babcia, że gdyby mama tu przyjechała, dziadek by się z nią pogodził? – spytałam, tknięta pewną myślą.
– Stary jest, bliżej mu do tamtego świata, każdy wtedy rozrachunek zrobi – babcia pokiwała głową. – Jak Tadka znam, to swoje powie, ale nie wyrzuci, a może i do serca przygarnie? Ale czy Lusia by chciała przyjechać? Córcia moja jedyna, brakuje mi jej... – w oczach babci pojawiły się łzy. – Głupi człowiek był, że nie szukał wcześniej, nie namawiał. Życie na samotności upłynęło – babcia się całkiem rozkleiła.
Mnie też zrobiło się smutno, ale plan, który niejasno zamajaczył w mojej głowie, wydawał mi się coraz lepszy. Postanowiłam zmusić mamę do przyjazdu. Jest na rencie, siedzi całymi dniami w domu, oglądając telewizję i rozpamiętując swoją samotność. Zamyka się w sobie coraz bardziej i niknie w oczach. Już dawno nie widziałam, jak się śmieje. A śmiech miała śliczny! Perlisty, radosny, zaraźliwy. Teraz z mojej dawnej mamy pozostał ledwie cień.
Teraz czekały mnie trudne pertraktacje
Może tu by odżyła? Może odnalazłaby szczęście w miejscu, gdzie przecież kiedyś, w dzieciństwie, było jej dobrze? I babcia byłaby szczęśliwa… Powiedziałam jej o moim planie. W pierwszej chwili się ożywiła, a potem natychmiast opadły ją wątpliwości.
– Oj, dziecko, nie wiem, czy to się uda – westchnęła. – Jak była mała, to faktycznie, szczęśliwa była. Ale jakoś tak pod koniec liceum wszystko się zmieniło. Jakby się pracy wystraszyła. Bo wiadomo – po liceum może jeszcze jakąś szkołę by skończyła, a potem musiałaby tu zamieszkać. A przecież nasze życie to nie sielanka. Na wszystko trzeba ciężko robić. Własnymi rękami każdy okruch chleba z tej ziemi wyrywać. Nie każdy tak potrafi, nie każdy chce. Lusia się tej ciężkiej pracy wystraszyła.
– Wie babcia, w mieście też nie leniuchowała – zauważyłam ostrożnie. – Po odejściu ojca naprawdę harowała.
Babcia znowu tylko westchnęła. Tymczasem ja już myślami byłam przy moim planie. Aby się powiódł, musiałam tu, na miejscu, załatwić jeszcze jedną rzecz. Następnego dnia poszłam do Bielskiego. Od babci wiedziałam, gdzie mieszka, i że się nigdy nie ożenił.
– Pani tu? – zdziwił się. – Proszę, proszę. Maliny mam, poczęstuję. Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie. Facet naprawdę był sympatyczny.
– Dziękuję – powiedziałam odruchowo. – Panie Krzysztofie, ja przyszłam z nietypową prośbą. Niech mi pan powie, ma pan żal do mojej mamy?
Chyba go przestraszyłam swoją bezpośredniością, bo aż podskoczył na krześle. Patrzył na mnie zaskoczony, jakby nie wiedział, o co mi chodzi.
– Żal, do Lusi? – upewnił się.
– Rozmawiałam z babcią i wiem, że was coś łączyło – wyznałam. – Wiem też, że mama postanowiła to wszystko zakończyć, do miasta chciała jechać…
– Pracy się bała, wsi nie lubiła – powtórzył to, co słyszałam od wszystkich. – I nawet szansy mi nie dała, żebym jej pokazał, że to życie tu, na wsi, wcale nie musi być nudne i ciężkie. Ale zerwała ze mną, a następnego dnia, gdy poszedłem z nią jeszcze pogadać, już jej nie było. Podobno wieczorem walizki spakowała i z samego rana wyjechała.
– Miał pan żal? – ponowiłam pytanie.
Bałam się co prawda, że za to wyrzuci mnie z domu, bo nawet mnie nie znał, więc niby jakim prawem wtrącałam się w jego sprawy? Ale jeżeli mój plan miał się powieść, musiałam to wiedzieć.
– Zły byłem – przyznał. – Ciężko mi o tym mówić. Bo ja myślałem, że to moja przyszłość jest, moje szczęście. Ale co tam. A czemu panna tak dopytuje? – zapytał nagle, jakby się zreflektował, że niepotrzebnie się zwierza.
– Przepraszam, że pytam o dawne dzieje, ale to ważne – odparłam.
Postanowiłam być z nim całkiem szczera. Przecież i tak nie miałam nic do stracenia! Nie byłam nawet pewna, czy to, co sobie umyśliłam, uda mi się zrealizować. Lecz jeżeli tak miałoby być, potrzebowałam jego pomocy.
– Ja panu powiem, o co mi chodzi – zaczęłam. – Moja mama, jak wspominałam, jest chora. Bardziej to smutek i samotność niż jakaś fizyczna dolegliwość. Wyjechała do miasta, ale wcale nie miała tam łatwego życia. Mój tata nie był idealnym mężem, zresztą już dawno nas zostawił. Wszystko musiała od nowa budować. Mówił pan, że bała się ciężkiej pracy. Dobrze pamiętam, jak harowała od rana do nocy, żeby mnie utrzymać. I teraz, gdy wreszcie się wszystkiego dowiedziałam, to chyba się domyślam, dlaczego tu nie wróciła. Zawsze była ambitna i pewnie jej duma na to nie pozwoliła. Wolała tam tyrać i skazać się na samotność, niż przyznać, że przed laty popełniła błąd.
– Lusia nie jest szczęśliwa? – wyszeptał, patrząc na mnie z rozpaczą, a ja zrozumiałam, że on nadal ją kocha! Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej nie mogłam realizować swojego planu kosztem tego człowieka!
– Nie jest – przyznałam, zastanawiając się, jak opowiedzieć mu o swoim planie. – I chciałabym jej jakoś pomóc. Wie pan, wymyśliłam sobie, że spróbuję ją przekonać, żeby tu wróciła. Tam, w Łodzi, jest sama. Ja pracuję, innych dzieci nie ma. Kupiłam jej kota, to się nim zajmuje. Ale ona za nic nie chce wyjść do ludzi! Miała przecież koleżanki, znajomych. Po rozwodzie zaczęła się od wszystkich odcinać. Ja wtedy byłam za młoda, żeby to dostrzec, żeby jakoś zareagować. A mama przez te kilka lat sama dobrowolnie skazała się na samotność. I myślę, że przede wszystkim to jest źródło jej choroby.
– Lusia miałaby tu wrócić – powiedział przeciągle i spojrzał w okno. – Na wieś… A będzie chciała?
– Nie wiem – przyznałam otwarcie. – Mam taki plan. Z babcią rozmawiałam, ona też by tego chciała. Wymyśliłam sobie, że to postawi ją na nogi. Tu przecież jest tak pięknie! A obcowanie z naturą, to wiadomo, na każdego dobrze wpływa, prawda?
– Lusia miałaby wrócić – powtórzył i nagle ocknął się. – A ja co mam z tym wspólnego? Czemu mi to pani mówi?
– Wie pan, tak sobie pomyślałam… Może to głupie, ale gdyby zechciał się z nią pan zobaczyć – zaproponowałam nieśmiało. – Ja wiem, że to trudne i właściwie nie mam prawa prosić…
Może jednak nie powinnam się mieszać w cudze sprawy
Zerwał się z krzesła i zaczął nerwowo chodzić po pokoju, nie patrząc na mnie. Wreszcie stanął.
– Zobaczyć się z nią? A po co? – zapytał, marszcząc brwi. – Ja jej do niczego potrzebny nie jestem. Swoje życie mam, ona swoje. Tyle lat minęło. Po co grzebać, ruszać dawne sprawy?
– Panie Krzysztofie, ja wiem, że to się panu wydaje bez sensu – tłumaczyłam spokojnie. – Ja po prostu pomyślałam, że może gdyby tu wróciła, w miejsce, gdzie kiedyś była szczęśliwa, gdyby mogła spotkać się ze znajomym, którego przecież kiedyś lubiła… Babcia mówiła, że z waszego rocznika tu już prawie nikt nie został. A ja bym chciała, jak by to powiedzieć… Zafundować jej wycieczkę w czasie. Żeby zapomniała o tym, co było w jej życiu złe. Przecież moja mama to już prawie staruszka – nie wytrzymałam i rozpłakałam się. – Gdyby pan ją teraz widział! Chudziutka, zasuszona, smutna, z nieobecnym spojrzeniem. A ile ona ma lat? Nawet pięćdziesiątki nie skończyła, jeszcze tyle życia przed nią! Ale ona już tego życia nie chce. Straciła nadzieję na to, że coś dobrego ją jeszcze spotka. Dlatego właśnie, dlatego ja… – nie dokończyłam, rycząc już teraz otwarcie.
Sama nie wiedziałam, czego oczekuję. Jeżeli ten Bielski ją nadal kocha, to ja naprawdę nie mam prawa żądać od niego takiego poświęcenia! Do niego mogą te wszystkie uczucia wrócić, a wtedy co? Unieszczęśliwię go tylko! Uznałam, że popełniłam błąd, przychodząc tu. Wzięłam się w garść i zaczęłam go przepraszać za wszystko. Poprosiłam, żeby zapomniał o tej rozmowie.
Bielski cierpliwie przeczekał mój niespodziewany wybuch rozpaczy, a potem nieoczekiwanie powiedział: – Ja wiem, że pani chce dobrze dla mamy. Lusia swoją drogę wybrała, może i źle, skoro szczęścia w tym mieście nie znalazła. Co ja mogę? Jak przyjedzie, jak będzie chciała się ze mną zobaczyć… Dobrze jej życzę, po latach to ja przecież już żalu nie mam. Tylko nie wiem, czy to właściwe komuś życie układać. Ale jeżeli mógłbym pomóc… Niech i tak będzie.
Podziękowałam mu serdecznie, chociaż sama już nie wiedziałam, czy dobrze robię, chcąc mamę uszczęśliwić na siłę. Pan Krzysztof miał rację, mama dokonała wyboru i przy nim obstaje. Rozmowa z tym człowiekiem, który przecież psychologii nie kończył, uświadomiła mi, że faktycznie nie ma sensu naprawiać czyjegoś świata. Ale gdy wróciłam do domu, do Łodzi, i zobaczyłam zabiedzoną, smutną mamę – uznałam, że mimo wszystko spróbuję. Bo co mi pozostało? Miałam patrzeć, jak marnieje, jak umiera w niej ta resztka chęci na cokolwiek?
Mama oczywiście wcale nie chciała jechać na wieś. Na moją propozycję od razu kategorycznie odpowiedziała, że jej życie jest tutaj, tam nie ma czego szukać. Wiedziałam, że jeżeli mam do niej dotrzeć, muszę działać powoli, nienatarczywie. Opowiadałam o łące, o ptakach, o tęsknocie babci. Wtedy po raz pierwszy od wielu lat zauważyłam na twarzy mamy wzruszenie.
– Dziadkowie są już starzy, a chcieliby cię zobaczyć – drążyłam więc ten wątek rozpaczliwie, szukając choćby jakiejś nitki, której mogłabym się chwycić. – Babcia tak bardzo tęskni… A kto wie, ile życia im jeszcze zostało.
Mama nic nie powiedziała, ale kiedy następnego dnia wróciłam z pracy, zobaczyłam wyciągnięte na wierzch albumy. Niewiele w nich było zdjęć z jej dzieciństwa, lecz parę się zachowało. Otworzyłam jeden z albumów, była tam fotografia gospodarstwa.
– A wiesz, że tej szopy już nie ma – zapytałam, pokazując jej zdjęcie. – Dziadek kilka lat temu ją zburzył i posadził w tym miejscu orzech. Już ma pierwsze owoce. O, i buda jest nowa. Teraz mieszka w niej Murzyn.
– Kiedyś też był Murzyn – szepnęła, wychodząc ze skorupy obojętności.
Minęło parę dni i widziałam, że głęboko się nad czymś zastanawia. Niby nadal była milcząca, ale w jej oczach dostrzegałam coś więcej niż smutek... tęsknotę, nadzieję, iskrę radości? W końcu zgodziła się ze mną pojechać. Zaznaczyła jednak, że tylko na chwilę.
Wzięłam kilka dni wolnego, żeby posiedzieć z nią na wsi dłużej. Bardzo był ten wyjazd wzruszający. Dziadek zapomniał o dawnych żalach i przyjął córkę z miłością. Natychmiast odżyła, pokraśniała. Trzeciego dnia zobaczyłam ją z okna, jak idzie na łąkę. Ucieszyłam się – tak długo nigdzie sama nie wychodziła! To był dobry znak.
Nagle zamarłam. Dostrzegłam, jak ze swojego domu wychodzi Bielski. Zobaczył ją z daleka, zatrzymał się w pół kroku i zaczął iść w jej kierunku. Przycisnęłam dłonie do serca walącego jak oszalałe i modliłam się w duchu, żeby to spotkanie nie spowodowało ponownego zamknięcia mamy, żeby nie uciekła, nie odcięła się znów od wszystkiego. Ale kiedy zobaczyłam, że ze sobą rozmawiają, że razem wędrują po łące, odetchnęłam. Kolejny dobry znak.
Niech lepiej życie się toczy swoim własnym torem...
Mama wróciła ze spaceru odmieniona. Nic nie mówiła, ja o nic nie pytałam, ale widziałam, że jest wzruszona. A kiedy dwa dni później miałyśmy się zbierać do Łodzi, zaproponowała nieśmiało: – Wiesz, Anetko, ja bym tu jeszcze została… Miałaś rację, tyle tu wspomnień, tyle kątów do obejrzenia. Chyba mi zdrowie wraca.
Po kilku dniach, gdy byłam już w Łodzi, zadzwoniła babcia. Powiedziała, że mama codziennie widuje się z Bielskim, że odżyła i zaczęła się śmiać. Może byli sobie jednak przeznaczeni? Może nie tylko Bielski na nią czekał, ale i mama usychała w mieście, bez dawnej miłości? Ważne, że mój plan wypalił, mama już nie jest smutna i apatyczna. A jeżeli między nią i Bielskim coś będzie… Ale nie wyprzedzajmy faktów, niech życie toczy się swoim torem.
Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii