Nie lubiłem, kiedy coś burzyło mój ustalony plan dnia. Po co zmieniać coś, co dobrze działa? A kiedy zobaczyłem nową sąsiadkę, od razu wiedziałem, że to oznacza kłopoty. Zaraz zacznie jakiś remont, a ten jej kundel będzie ujadał na moją Jasię.
Nigdy nie miałem śmiałości do kobiet
Pewnie dlatego wciąż jestem starym kawalerem, a moją jedyną towarzyszką życia jest dziesięcioletnia kotka Jasia. Każdy mój dzień wygląda tak samo. Po śniadaniu idę do pracy. Jestem zegarmistrzem, mam mały zakład trzy przecznice dalej. Po drodze kupuję gazetę, którą czytam przy drugim śniadaniu. W ciągu dnia trochę pogawędzę z klientami, to często mój jedyny kontakt z człowiekiem. O szóstej zamykam zakład. Po drodze do domu drobne zakupy – chleb, jajka, jakiś smakołyk dla Jasi. Gdy jest ładnie, zakładam kotce szelki i idziemy na spacer. W parku wymieniam zdawkowe pozdrowienia ze znajomymi spacerowiczami. Po powrocie przygotowuję sobie ciepłą kolację. Nie jem jak typowy stary kawaler – gotowych dań do odgrzewania albo parówek.
Lubię gotować, a czasem nawet poeksperymentować w kuchni. Wieczorem oglądam wiadomości, czasem jakiś film. A potem ze szklaneczką brandy siadam przy biurku i zaczynam grzebać w starych zegarach. To moje hobby. Po naprawie staram się je sprzedawać, ale z niektórymi naprawdę trudno mi się rozstać. Do tej rutyny tak się przez lata przyzwyczaiłem, że każde jej zakłócenie mnie irytuje. Gdy w kiosku nie ma mojej gazety, zdarza mi się obsztorcować kioskarkę. Potem jest mi głupio, przepraszam, ale to jest silniejsze ode mnie.
Po prostu taki jestem
Wyprawa do innego kiosku wybija mnie z rytmu na cały dzień. Do niedawna na mojej klatce nie było żadnych psów, więc codziennie mogliśmy zejść z Jasią spokojnie po schodach. Ale trzy tygodnie temu, gdy wychodziłem z kotką na spacer, usłyszałem na schodach wściekły jazgot. Jasia nastroszyła się i wbiła mi w ramię pazury. Spojrzałem pod nogi. Rzucał się tam mały, rudy kundel. Skąd się tu wzięła ta bestia? Nagle uchyliły się drzwi od mieszkania po lewej.
– Misiek! Przestań szczekać! Co to ma być? – w drzwiach pojawiła się korpulentna blondynka.
Uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.
– On nigdy się tak nie zachowuje, nie wiem, co mu się stało… A no tak, pan ma tu kotka. I wszystko jasne.
– No mam. Co w tym dziwnego? – warknąłem. – Proszę pilnować swojego kundla. Kaganiec niech mu pani kupi! – rzuciłem na odchodne.
Jeszcze zanim wyszedłem na ulicę, zrobiło mi się głupio. Przecież nic się nie stało. A ja tak naskoczyłem na tę kobietę! Okazja do przeprosin nadarzyła się pół godziny później. Wracając ze spaceru, zobaczyłem blondynkę taszczącą z rozpadającej się skody kubełki z farbą. Kundla nigdzie nie było widać. Otworzyłem i przytrzymałem drzwi.
– Proszę. I przepraszam za tamto, niepotrzebnie się uniosłem.
Kobieta postawiła farbę przy schodach.
– Misiek bywa hałaśliwy, wiem. Staram się go tego oduczyć. Ale to naprawdę dobry pies. Pan tak codziennie z kotkiem na spacer? To będę musiała uważać. Bo my się wprowadzamy pod 14.
Oczywiście znowu się zirytowałem. Nowi sąsiedzi. Pode mną. Pewnie zaraz będą remonty, kucie ścian. I do tego wiecznie szczekający pies. Jeszcze tego mi brakowało. Udało mi się jednak opanować emocje. Wysiliłem się nawet na krzywy uśmiech.
– No, bardzo mi miło. Mieszkam nad panią, pod 16. Będziemy sąsiadami w pionie – zażartowałem.
– Gdyby trzeba było jakoś pomóc, wie pani, gdzie mnie szukać!
Żeby nie wyjść na kompletnego buca, złapałem za jedno z wiaderek i zaniosłem pod drzwi blondynki. W mieszkaniu opadłem wyczerpany na fotel. Ta konwersacja kosztowała mnie sporo wysiłku. Do tego zacząłem mieć złe przeczucia. Że ta blondynka i jej pies zburzą porządek rzeczy i mój święty spokój. Godzinę później usłyszałem pukanie.
Ostatni raz coś takiego przytrafiło się chyba 3 lata temu
Sąsiad z naprzeciwka zgubił klucze i chciał skorzystać z mojego telefonu. Wyjrzałem przez wizjer. Cholera. To ta blondynka. Czego ona chce? Przez chwilę chciałem udać, że mnie nie ma, ale w salonie głośno grał telewizor. Kobieta na pewno go słyszała.
– Przepraszam, że tak nachodzę, ale chciałabym dzisiaj skończyć malowanie, a za nic nie mogę otworzyć jednego kubełka. Tylko że jeszcze nie mam tu żadnego noża ani śrubokręta…
Mrucząc pod nosem, poszedłem do kuchni. Złapałem wielki nóż, obcęgi i śrubokręt. I poszedłem na dół. A jak już otworzyłem kubły z farbą, to jakoś tak wyszło, że zabrałem się do malowania. A pani Grażynka (bo już się sobie przedstawiliśmy) zabawiała mnie rozmową.
– Panie Jurku, a gdzie pan chodzi na spacery? Jest tu jakieś miły park? Może mi pan pokaże, jak skończymy. Miśkowi należy się porządny spacer.
Spojrzałem na zegarek. 18. Pora na kolację, telewizję… Spacerów się kobiecie zachciało. Też coś… Zgramoliłem się z drabiny i umyłem ręce.
– To tylko pójdę się przebrać i wpadnę za kwadrans!
Spacer zakończyliśmy w kawiarni. Zjedliśmy po ciastku, wypiliśmy kawę i po dwa kieliszki wina. Przy okazji przeszliśmy na ty. Grażynę spotkałem znowu w środę pod blokiem.
– O, fajnie, że cię widzę, nie będę się musiała wspinać na 3 piętro – uśmiechnęła się do mnie promiennie.
– Zapraszam w sobotę na parapetówkę. Tak koło 17. Będziesz?
– Oczywiście! – krzyknąłem chyba bardziej entuzjastycznie, niż planowałem.
Przez kolejne dni myślałem tylko o tej sobocie. Planowałem, w co się ubiorę, co upiekę. Wyszukałem w moim składziku piękny porcelanowy zegar. Wypolerowałem każdą śrubkę, wymieniłem mechanizm. Idealnie nada się do kuchni Grażyny. W sobotę upiekłem ciasto czekoladowe, a zegar zapakowałem w kolorową bibułę. Wyciągnąłem z szafy błękitną koszulę, taką na specjalne okazje. I czekałem, aż moje zegary wskażą wreszcie 17.
– Otwarte! – zawołała Grażyna. – O, Jerzy. Wchodź, jeszcze nikogo nie ma.
Wszedłem i stanąłem jak wryty.
Po salonie ganiała czereda dzieciaków
Ciężko mi je było policzyć. A za nimi oczywiście ujadający radośnie Misiek.
– Halo, halo, mamy gościa, chodźcie się przywitać – Grażyna próbowała zapanować nad tą gromadą.
Po kilku minutach przede mną stanęła czwórka zadyszanych dzieciaków.
– Jerzy, poznaj moje dzieci. Ten drągal to Tymek. Jagoda i Jacek to bliźniaki. A to nasze maleństwo, Zuzia – Grażyna wzięła na ręce najmniejsze z dzieci. – No, powiedz wujciowi, ile masz lat?
Mała popatrzyła na mnie, jakby oceniała, czy warto w ogóle się wysilać.
– Ctery! – powiedziała i wtuliła się w mamę.
Dzieci były urocze, ale już wyobraziłem sobie, ile będą robić hałasu.
„Jezus Maria, w co ja się wpakowałem” – pomyślałem, ale głośno zawołałem:
– Halo! Komu ciasta? Kto pierwszy dobiegnie do kuchni, ten dostanie największy kawałek!
– Miałeś minę, jakbyś chciał uciec, ale widzę, że jednak dałeś radę – powiedziała potem Grażyna. – Przepraszam, że o nich nie wspomniałam, ale jakoś się nie złożyło.
Chciałem zapytać, co z ich ojcem, ale zadzwonił dzwonek i do salonu wpłynęła fala gości. Dawno nie rozmawiałem z tyloma ludźmi naraz. A może nawet nigdy? Ale radziłem sobie całkiem dobrze.
– Pan Jurek, prawda? Sąsiad? Grażyna mi o panu opowiadała. Że jej pan bardzo pomógł – zagadnęła mnie korpulentna dama w czerwieni.
– Ależ drobiazg, trochę pomalowałem…
– Nie trochę, ale cały salon i przedpokój. Wszystko mi opowiedziała. Wie pan, to mieszkanie jest dla Grażyny bardzo ważne. Gdyby go nie znalazła, mogłaby stracić dzieci…
Zaciekawiony poszedłem po wino i nalałem mamie Grażyny kieliszek. Po dziesięciu minutach wiedziałem wszystko. Rok temu Grażynę zostawił mąż. Wyjechał do Londynu z dziewczyną młodszą o 10 lat. Grażyna wpadła w depresję, przestała pracować, nie dbała o dzieci.
– Mieszkam na stałe we Włoszech. Gdybym nie wróciła na czas i nie zajęła się dzieciakami, trafiłyby do domu dziecka. Na szczęście zdążyłam. Grażyna zaczęła się leczyć. Znalazła pracę. W przyszłym tygodniu sąd ma zdecydować, czy odzyska dzieci. W poniedziałek ma przyjść ktoś z opieki społecznej sprawdzić, czy dzieci będą mieć odpowiednie warunki. A tu jeszcze tyle roboty!
Poszedłem zobaczyć pozostałe pokoje. Mniejszy miał być sypialnią Grażyny. W większym stały dwa tapczaniki i łóżko piętrowe. Z sufitu zwisała goła żarówka, nie było kontaktów, zabawki i książki stały w kartonach.
– To jak u ciebie z elektryką? – usłyszałem nagle od progu głos Grażyny.
– Myślę, że dam radę. O której mam się jutro stawić? – uśmiechnąłem się.
– No, to zależy, jak się skończy dzisiejszy wieczór. A ten zegar cudny, bardzo dziękuję – powiedziała.
Rzeczywiście, wyszedłem ostatni. Pomogłem położyć dzieci, pozmywać. Gdy już miałem się zbierać, Grażyna złapała mnie za rękę.
– Wiesz, nie było tańców, musimy to nadrobić… I zanim zdążyłem wykonać jakiś ruch, przytuliła się do mnie i zaczęliśmy tańczyć. Gdy w końcu dotarłem tego wieczoru do łóżka, zasnąłem prawie od razu. Zdążyłem tylko pomyśleć, że nadchodzą zmiany. I w ogóle mnie to nie zmartwiło.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”