„Jestem owocem romansu. Dla ojca byłam nikim, miał swoją rodzinę. Teraz tatuś chce mnie wyrzucić z własnego domu"

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„»Powinnam była słuchać mamy, i w ogóle zapomnieć o tym człowieku«. Po obcym człowieku nie spodziewałabym się takiego draństwa. A co dopiero po własnym ojcu! Teraz wcale nie żałuję, że przez większość mojego życia go przy mnie nie było"
/ 14.07.2021 12:00
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Mama nie chciała, żebym czuła się gorsza od innych. Ojciec to było dla mnie zawsze puste słowo. Swojego widziałam po raz ostatni, gdy szłam do pierwszej klasy. Podobno miał wtedy przyjechać do szkoły na uroczyste otwarcie roku, ale pomylił osiedlowe podstawówki. Do dzisiaj nie wiem, w jakiej dziewczynce rozpoznał niby mnie i robił jej zdjęcia. Ja nie mam z tej uroczystości żadnej pamiątki, bo mamy nie było stać na aparat.

Pamiętam, że tata kupił mi wtedy chyba pierwszy, a już na pewno ostatni prezent – hulajnogę. Na to też nie pozwoliłaby sobie mama... W ogóle nie było nas stać na wiele rzeczy. Mama pracowała jako pomoc techniczna w laboratorium i pensję miała raczej skromną. Teraz uważam, że powinna była brać na mnie alimenty, ale ona uniosła się honorem i nic nie chciała od faceta, który ją zapłodnił i obiecywał luksusowe życie, a potem się od wszystkiego wyłgał. „Nie, to nie!” – stwierdziła mama. I nawet nie nosiłam jego nazwiska.

Zakochała się szczerze, a on mamił ją wizją szczęśliwej rodziny

Moja mama nie była ani puszczalską, ani rozbijaczką małżeństw. Zakochała się w moim ojcu szczerze, tym bardziej, że on mamił ją wizją szczęśliwej rodziny, którą razem założą. Ale kiedy wyznała mu, że nosi pod sercem dziecko, okazało się jednak, że on jedną rodzinę już ma. Był żonaty od kilku lat i miał z tamtego związku dwoje dzieci. Trzecie nie było mu potrzebne. Kiedy pytałam mamę, czy namawiał ją, aby usunęła ciążę, nabierała wody w usta.

Nie mówiła ani „nie”, ani „tak”, więc sama się domyśliłam prawdy. Chciał, aby poszła na skrobankę, tylko ona się nie zgodziła. Urodziła mnie i kochała najmocniej na świecie, chociaż jako samotnej matce było jej naprawdę ciężko. Dobrze, że nosiłyśmy to samo nazwisko, bo przynajmniej czasami brano ją za rozwódkę albo wdowę, a nie pannę z dzieckiem.

Ojciec nie porzucił jej tak od razu. Myślę, że była na to zbyt atrakcyjna, za bardzo mu się podobała. Odwiedzał nas, podobno na początku nawet dość często i opowiadał, jak to jest na najlepszej drodze do rozwodu. Ciągle mu coś jednak stawało na przeszkodzie... A to żona była chora, a to znowu jego matka miała słabe serce i pewnie rozwodu by nie przetrzymała.

W końcu zniknął całkowicie z naszego życia. A mnie została po nim tylko ta różowa hulajnoga... O tym, jak poznała ojca, mama mówiła niechętnie. Dopiero wiele lat później dowiedziałam się, że był jej szefem w poprzedniej pracy. Kiedy trochę podrosłam, zdarzało mi się z daleka śledzić jego losy.

Z kierownika awansował na dyrektora i musiał zarabiać krocie, o czym świadczyło jego luksusowe auto i wielki dom, w którym mieszkał ze swoją prawdziwą rodziną. Czasami widywałam tę jego legalną, kochaną córkę, która bawiła się w ogrodzie i wyobrażałam sobie, że to ja jestem na jej miejscu.

Zobacz także: "Zostawiłam partnera dla aroganckiego mężczyzny i żałuję?” Top 5 romansów na lato, które przeczytasz w jeden dzień

Dbała o to, abym nie odstawała od reszty moich koleżanek

Mimo skromnych warunków, w których żyłyśmy z mamą, byłam naprawdę szczęśliwa. Ona bowiem zawsze bardzo dbała o to, abym nie odstawała od reszty moich koleżanek. Pamiętam, że kiedy ja już dawno leżałam w łóżku, jej maszyna do szycia turkotała do późnej nocy. Była zdolną krawcową i potrafiła wyczarować z resztek materiałów, które kupowała za niewielkie pieniądze, prawdziwe cuda. Modne spódniczki, sukienki, których potem zazdrościły mi koleżanki w klasie.

Nigdy nie czułam się od nich gorsza. Tym bardziej że nie ja jedna miałam skomplikowaną sytuację rodzinną. Rodzice kilku z nich także byli rozwiedzeni i dziewczynki doskonale wiedziały, co czuję.

Kiedy zaczęłam dorastać, problemem stało się nasze maleńkie mieszkanko – pokój z kuchnią. Przy czym ta kuchnia, to była taka wąska, długa kicha, którą mama nazywała tramwajem. Gdy poszłam do szkoły, stwierdziła, że powinnam mieć swój pokój i razem z dziadkiem zrobili w kuchni taką oszkloną ściankę.

Powstały przez to dwa mikroskopijne pomieszczenia – mój pokoik, zwany przez nas żartobliwie dziuplą oraz ślepa kuchnia. W dziupli mieścił się tapczanik, biurko oraz nieduża szafa z moimi rzeczami. Kiedy przybyło mi centymetrów, dziecinny tapczanik zrobił się za krótki, a większego nie sposób było wstawić w tamto miejsce. Mama wiele razy naradzała się z dziadkiem, jak to wszystko ponownie przebudować, aby na trzydziestometrowej przestrzeni znalazł się wygodny kąt dla nas obu.

Błagała, by pomógł jej chorej matce, a on odmówił...

Ich plany i rozważania przerwała jednak ciężka choroba babci. Moja ukochana babunia umierała na raka przez dziewięć miesięcy. Mama, starając się pogodzić opiekę nade mną i nad nią, powoli stawała się cieniem człowieka. Ale dla ukochanej matki była w stanie zrobić wszystko. Nawet pójść do mojego ojca i błagać go o pomoc. Prosiła go o jakieś nowoczesne leki, które wtedy były niedostępne w Polsce, a które on, jako dyrektor pracujący w branży farmaceutycznej, podobno mógł załatwić. Mógł. Ale odmówił…

Nie pamiętam, aby kiedykolwiek wcześniej czy później moja mama płakała tak strasznie, jak wtedy. Dla babuni bowiem te leki były ostatnią deską ratunku. A kiedy już wypłakała z siebie całą rozpacz, zacisnęła zęby i postanowiła, że nigdy więcej nie odezwie się do tego człowieka, z którym ma dziecko, a który zachował się w stosunku do niej gorzej niż ktoś obcy.

I faktem jest, że w naszym domu temat mojego ojca jakby został zapomniany. Wiedziałam o nim wszystko, czego mogłam się dowiedzieć, ale już z mamą o nim nie rozmawiałyśmy. On także się do nas nie odzywał i było tak, jakby nigdy nie istniał.

Pewnego dnia wpadła jej w oko prawdziwa gratka

Po śmierci babuni dziadzio także zaczął dość szybko podupadać na zdrowiu, a lekarze nie potrafili do końca określić, co mu jest. Mama złościła się, że mimo takich postępów, jakie uczyniła ostatnio medycyna, lekarze nie potrafią dobrze zdiagnozować choroby i w końcu jeden z nich powiedział szczerze: – Moim zdaniem to nie jego ciało choruje, ale dusza. Powinna pani zamieszkać z ojcem, żeby po śmierci żony nie czuł się taki samotny.

No cóż… W naszej kawalerce nie bardzo było miejsce dla dziadka, a w jego dwóch pokojach dla nas. Mama przeszukiwała więc ogłoszenia o zamianie mieszkań i pewnego dnia wpadła jej w oko prawdziwa gratka – nieduży domek za miastem. Ktoś chciał zamienić na dwa niezależne mieszkania w mieście.

– Ale nasze nie są identyczne… – martwiła się mama. A ja nalegałam, aby tam zadzwoniła. I dobrze, że to zrobiła, bowiem w domku mieszkało starsze małżeństwo z dorosłym synem, który pił i nie dawał im spokoju. Jedyną ich szansą, aby się go pozbyć i przeżyć ostatnie swoje dni w spokoju, była zamiana tego domu na dwa mieszkania. Jemu oddali naszą kawalerkę, a dla siebie wzięli dwa pokoje dziadka.

I w ten sposób nasza rodzina zamieszkała razem w pięciopokojowym domu z ogrodem

Ten ogród to był obraz nędzy i rozpaczy! Chwasty po kolana, wszystko zapuszczone. Dom zresztą wcale nie był lepszy… Wilgoć, odpadające tynki, do wymiany wszystkie okna. Razem z mamą trochę się tego przestraszyłyśmy, ale dziadek, prawdziwa złota rączka, uspokajał nas i widać było, że nie może się już doczekać, by wziąć się do roboty.

– Będzie tutaj co robić, oj będzie! – cieszył się jak dziecko. Widać było, że przeprowadzka dobrze mu zrobiła. Znowu poczuł się potrzebny i odżył. My z mamą zdjęłyśmy z niego wszelkie „babskie” sprawy, jak gotowanie czy pranie, które go przerażały po śmierci babci, bo przecież nigdy wcześniej tego nie robił. Dziadzio był zawsze od „męskich” prac, które wprost uwielbiał.

Remont naszego domu to nie była jednak bułka z masłem. Wymagał nie tylko sporo pracy, konieczne były niemałe wydatki, a my utrzymywaliśmy się tylko z renty dziadka i skromnej pensji mamy. No ale jakoś sobie radziliśmy i dom powoli zmieniał się i piękniał.

Okolica była ładna i spokojna. Z czasem w naszym sąsiedztwie stanęło kilka drogich willi, które pobudowali majętni ludzie pragnący uciec od miejskiego zgiełku. Ale wcale przez to nie czułyśmy się gorsze, bo nasz dom znajdował się w wypielęgnowanym ogrodzie i zawsze był bardzo zadbany.

Jednak nasze szczęście pewnego dnia się skończyło. Dziadzio właśnie stał na drabinie i czyścił rynny, kiedy dostał wylewu. Jeszcze żył, gdy go z mamą znalazłyśmy, ale nie pomogła błyskawiczna akcja lekarzy. Dziadzio nie tylko doznał uszkodzeń mózgu, ale spadając także połamał się w kilku miejscach. Jego schorowane już ciało nie wytrzymało tylu obrażeń i zmarł. Boże! Jak my z mamą rozpaczałyśmy... Zabrakło nam człowieka, który każdego dnia wnosił radość do naszego życia.

Ale także zastanawiałyśmy się nad tym, jak sobie same teraz poradzimy. Wokół domu mnóstwo było przecież typowo męskich prac do wykonania. A płacić za nie fachowcom – na to nie było nas stać.

Dbał o nasz dom, jak o własny

Ale los okazał się dla nas łaskawy – zesłał nam Rafała. Zakochałam się w nim jeszcze w ostatniej klasie technikum, ale potem, po dyplomie straciłam go na dwa lata z oczu. Aż pewnego dnia spotkałam go u wspólnych znajomych. Powiedział mi, że przez ten czas pracował za granicą, ale woli zdecydowanie szukać pracy w kraju. A patrzył przy tym na mnie tak, że uginały się pode mną kolana. A jak pachniał...!

Z tego przyjęcia wyszliśmy już jako para. Rafał okazał się wspaniałym facetem. Był niezwykle uczynny i pomocny, dbał o nasz dom, jak o własny. Pewne drobne naprawy robił, nie pytając o to, czy ma je wykonać. Po prostu często bez gadania brał skrzynkę z narzędziami, i zabierał się za przykręcanie, przybijanie, łatanie czy malowanie.

Wiedziałam, że za jego zachowaniem kryje się to, iż tak naprawdę nigdy nie miał własnego domu. Rodzice bowiem go porzucili, kiedy był jeszcze mały i trafił do rodziny zastępczej, z którą jednak nie potrafił do końca zrozumieć się i zżyć. Dlatego odszedł stamtąd, kiedy skończył szkołę, i wywędrował w świat. 

Kiedy moja mama dowiedziała się, że Rafał mieszka w wynajętym pokoju, zaproponowała mu, aby wprowadził się do nas. I nie płacił, tylko w zamian wykonywał różne naprawcze prace. Stąd do naszego ślubu był już tylko jeden krok…

Kiedy wychodziłam za mąż za Rafała, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Urządziliśmy wesele w naszym ogrodzie, na drzewach wisiały lampiony i poczułam się związana z tym miejscem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Pamiętam z tego przyjęcia mamę siedzącą u szczytu stołu – świece łagodnie oświetlały jej twarz, która była wyjątkowo piękna i wydawała się młodsza o wiele lat. Uderzyła mnie wtedy myśl, dlaczego mama nigdy nie znalazła sobie innego mężczyzny...?

– Żaden nie okazał się godny tego, aby go przedstawić tobie, córeczko – powiedziała, dodając, że nigdy by nie dopuściła do sytuacji, aby mi dodatkowo skomplikować życie. Nie rozumiałam tego, ale byłam jej wdzięczna. W końcu dzięki jej staraniom miałam cudowne dzieciństwo, a kto wie, jakie by było, gdyby pojawił się w nim jakiś jej partner.

Sądziłam, że razem z Rafałem będziemy żyli z mamą pod jednym dachem przez długie lata. A nasz dom wypełni śmiech naszych dzieci. Kiedy zaszłam w ciążę, byłam szczęśliwa, że właśnie spełniają się moje marzenia.

Wyrzucałam sobie potem wiele razy, że byłam zbyt egoistyczna i zajęta własnymi sprawami, przez co nie zauważyłam, że z moją mamą dzieje się coś niedobrego. Schudła, jej ładna cera poszarzała. Gdy na świat przyszła Monisia, jej pierwsza wnuczka, mama nie cieszyła się nią długo. Zmarła, podobnie jak moja babunia, na raka.

Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby wtedy do niego zadzwonić

Kiedy przygotowywałam pogrzeb mamy, pomyślałam, że być może mój ojciec powinien o nim wiedzieć. W końcu odeszła kobieta, którą kiedyś kochał i z którą miał dziecko. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby wtedy do niego zadzwonić. Może tak jak ktoś, kto wkłada sobie palec w otwartą ranę, chciałam sprawdzić, jak ten człowiek zareaguje na śmierć mamy? Może chciałam do końca przeżyć swój ból?

Znałam jego numer telefonu, bo nie zmienił się od lat. Nadal mieszkał w swoim wypasionym domu, który zafundował tej pierwszej, legalnej rodzinie z niemałej pensji, jaką dostawał przez całe życie. Słuchawkę podniosła jakaś kobieta i miałam na tyle przyzwoitości, że nie przedstawiłam się jako jego córka. Poprosiłam go tylko do telefonu mówiąc, że jestem znajomą.

Podszedł, ale nie chciał ze mną długo rozmawiać. Powiedział, że zadzwoni do mnie po pogrzebie, na którym się nie pojawi: – Bo twoja matka na pewno by tego nie chciała – stwierdził. Może i tak, ale nie zapytał nawet o moje uczucia! A może ja bym chciała, aby obok mnie za trumną szedł mój ojciec? Bez względu bowiem na to, czy go kochałam, czy nie, to może go akurat w tym momencie potrzebowałam?

Może był mi potrzebny po to, abym mogła jeszcze przez moment poczuć się jak dziecko? Ojciec jednak nie przyszedł na pogrzeb, a potem umówił się, że podjedzie do mnie do domu. Nie byłam z tego zadowolona, bo wolałam spotkać się z nim na neutralnym terenie, ale jakoś nie zaprotestowałam. Nie miałam na to siły.

Byłam blada i roztrzęsiona, kiedy w końcu wyszedł

Kiedy wszedł pewnym krokiem, jak do siebie, od razu pożałowałam, że dopuściłam do tego, aby się tutaj znalazł. Mama by przecież z pewnością sobie tego nie życzyła… W moim ojcu denerwowało mnie to, że zawsze i wszędzie zachowywał się jak pan i władca. Było w nim coś wkurzająco dyrektorskiego, ale tamtego dnia już kompletnie przesadził.

– Chyba wiesz, że ten dom po śmierci twojej matki powinien należeć do mnie? – zapytał tonem dyktatora.

– Słucham? – sądziłam, że się przesłyszałam.

– No, przecież to ja dawałem pieniądze na jego remont! Matka ci o tym nie wspominała? Sądzisz, że ją byłoby stać na taką willę, gdyby nie moja pomoc? – moim zdaniem łgał jak z nut. Aż się we mnie zagotowało!

– Jak śmiesz?! – krzyknęłam na niego.

– Przecież ty nawet nie wiedziałeś, jaki tutaj jest adres, tylko się mnie dopytywałeś, jak dojechać! – przypomniałam mu.

– Dopytywałem, bo dawno tutaj nie byłem i wiele mogło się zmienić. A wiesz, czemu tu nie przyjeżdżałem? „Bo miałeś nas po prostu gdzieś?” – miałam już na końcu języka, ale się powstrzymałam.

– Bo twoja matka mnie nie chciała w waszym życiu! – oznajmił. – Od początku traktowała mnie jak zabawkę i wrobiła mnie w dziecko tylko dlatego, że miałem pieniądze! A tak naprawdę wiecznie mnie zdradzała z innymi. Dlatego nigdy się z nią nie ożeniłem, chociaż Bóg mi świadkiem, że chciałem.

– Ty sobie Bogiem gęby nie wycieraj! – wściekłam się na te wszystkie kłamstwa, które usłyszałam. – Nigdy z nami nie chciałeś być, bo nas nie kochałeś! Nie dostałyśmy od ciebie złamanego grosza i ciesz się, że nie wystąpiłam jako nastolatka o alimenty, które musiałbyś mi płacić! Mama miała rację, nie jesteś tego wart, aby utrzymywać z tobą jakiekolwiek kontakty! Wynoś się z mojego domu!

– To jest także mój dom! Znajdą się jeszcze ludzie z urzędu skarbowego, którzy poświadczą, że go remontowałem i płaciłem wszystkie rachunki! Jeszcze tu wrócę z nakazem eksmisji, zobaczysz! – pogroził mi pięścią. Byłam blada i roztrzęsiona, kiedy w końcu wyszedł. „I po co mi to było?” – pytałam samą siebie. „Powinnam była słuchać mamy, i w ogóle zapomnieć o tym człowieku”. Gróźb ojca nie brałam na poważnie. Miałam przecież wszystkie dokumenty na to, że dom był własnością mojej mamy, a ja jestem jej jedyną spadkobierczynią.

– Nigdy więcej nie chcę widzieć tego drania na oczy! – powiedziałam mojemu mężowi.

– I nie zobaczysz! – przytulił mnie. Jednak Rafał się mylił, bo mój ojciec przyjechał do mnie miesiąc później z… notariuszem!

– Mam dla ciebie propozycję! Jeśli tu i teraz przepiszesz na mnie ten dom, dam ci 200 tysięcy złotych od ręki! Dobrze się zastanów, bo to jest niezła kwota! Kiedy zacznę zbierać świadków, że to ja tutaj wszystko zrobiłem, nie dostaniesz ani grosza! Wyrzucę cię na bruk! – oświadczył. Miałam na to jedną odpowiedź: – Masz dwie minuty, aby opuścić ten dom albo zadzwonię na policję!

– Jeszcze tu wrócę! – odgrażał się. Jak na razie nie wrócił.

– Wiesz, jak patrzę na twojego ojca, to się cieszę, że swojego nie poznałem. Bo gdyby się okazał tak samo wredny… – powiedział mój mąż.

– Ja także swojego nie znam! – przerwałam Rafałowi w pół słowa. – Jest dla mnie obcym człowiekiem. I mam nadzieję, że już nigdy więcej go nie zobaczę. Po raz kolejny bardzo zawiodła się na moim ojcu.

Choć było nam ciężko, czuliśmy się szczęśliwi.

Czytaj także:
„Mąż próbował rozbić małżeństwo naszej córki, bo nie zaakceptował zięcia. Pogodziła ich dopiero życiowa tragedia..."
„Cieszę się, że mój syn nie żyje. Jego synkowi i partnerce będzie dużo lepiej bez niego, niż z nim”
„Mąż zostawił mnie z dwójką dzieci, ale nie żałuję tego zwyrodnialca. Poradziłam sobie, matki już tak mają”

Redakcja poleca

REKLAMA