„Cieszę się, że mój syn nie żyje. Jego synkowi i partnerce będzie dużo lepiej bez niego”

kobieta, która dowiedziała się o śmierci syna fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
Melody, tak ma na imię moja synowa, jest nauczycielką. Mój wnuk ma na imię Vincent. Będę się za nich modlić, a jeśli będę mogła, kiedyś im pomogę. Chociaż jestem matką Karola, to mam pewność, że będzie im lepiej bez Karola niż z nim. Tak jak mnie. Choć brzmi to okropnie.
/ 12.07.2021 09:09
kobieta, która dowiedziała się o śmierci syna fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Był zwyczajny wieczór, pora kolacji. Zaparzyłam herbatę. Niosłam tacę z kanapkami w kierunku stołu, gdy zadzwonił telefon.

– Odbierz! – krzyknęłam do męża, ale jemu, oczywiście, nie chciało się ruszyć. – Odbierz, widzisz, że mam zajęte ręce! – ponagliłam go.

Z ociąganiem powlókł się do dzwoniącego uparcie aparatu.

– To do ciebie – mruknął po chwili. – Przecież na stacjonarny dzwoni tylko ta twoja przyjaciółka z Włoch i tylko do ciebie. Dawno powinniśmy zlikwidować ten numer – narzekał. – Halo – rzucił niechętnie do słuchawki.

Mam w oczach te scenę, jakby mój mózg zrobił zdjęcie: jasny pokój oświetlony ciepłym światłem żarówek z dużego żyrandola, stół z posiłkiem na dwie osoby i mój mąż z zastygłą, nagle pobladłą twarzą.

– Tak – powiedział szybko. – Tak, już jej oddaję słuchawkę.

W myślach miałam zamęt, ale już wiedziałam, że to nie jest zwykły telefon od Basi, mojej przyjaciółki z dzieciństwa. Basia mieszka we Włoszech i rzeczywiście, tak jak mówił mój mąż, zawsze dzwoniła do mnie na telefon stacjonarny. Resztę rozmów prowadziłam przez telefon komórkowy… Spodziewałam się złych wieści i nie myliłam się. Jakiś mężczyzna poinformował mnie, że jest polskim konsulem w jednym z państw Ameryki Południowej, i ze szuka mnie od jakiegoś czasu.

– …w porozumieniu z lokalną policją – stwierdził.

I już w tym momencie pomyślałam o moim jedynym synu: co przeskrobał, jakie przestępstwo popełnił

Czy kogoś okradł, czy zabił? „Znowu on. Znowu Karol. Wolałabym nigdy o nim już nie usłyszeć” – tak pomyślałam. Chyba pomyślałam też, jak wiele razy wcześniej, że lepiej byłoby, gdybym go nie urodziła. I dla niego, i dla mnie, i dla świata. Wiele razy wcześniej on mi w twarz krzyczał: „Zdechnij wreszcie, stara ruro!”, a ja mu odpowiadałam w furii: „Poczekam na ciebie”.

– Pani jest matką Karola, urodzonego… – mężczyzna łagodnym tonem wymieniał dane mojego syna.
– Tak – odparłam. – Jestem jego matką, ale nie odpowiadam za jego czyny i od lat nie mam z nim kontaktu. Źle pan trafił.
– Mam przykrą wiadomość – konsul jakby nie słyszał moich słów. – Pani syn nie żyje.

Nie pamiętam, co pomyślałam ani co poczułam. Chyba do mnie nie dotarł sens tej wiadomości.

– Aha, rozumiem. Dziękuję panu – odpowiedziałam i chciałam odłożyć słuchawkę.
– Halo, halo, proszę pani! Chwileczkę! Proszę się nie rozłączać! – krzyczał urzędnik.
– Słucham?
– Mamy tu pewien problem z pani synem…

Zaraz potem usłyszałam, że Karol prowadził nieuporządkowane życie wędrowcy czy też hipisa – jak powiedzieliby jedni, lub kloszarda i żebraka – jak określiliby drudzy. Krążył między miastami i krajami, szukając taniego życia i jeszcze tańszego alkoholu. Pomagał też w obrocie nielegalnymi substancjami, jak powiedział konsul. Narkotyki.

Od tego przed laty zaczęły się moje kłopoty z synem

Karol był cichym dzieckiem, tylko od czasu do czasu miewał gwałtowne napady buntu i gniewu. Potrafił wyrzucić jednym ruchem ręki wszystkie książki z półki, rzucić wazonem z kwiatami o ścianę. Zachowania te kładłam na karb naszej przeszłości, to jest burzliwego rozpadu mojego małżeństwa z jego ojcem, który okazał się bezwzględnym, żądnym kariery łajdakiem. W zasadzie porzucił nas natychmiast, kiedy tylko zarysowała się przed nim perspektywa awansu i pieniędzy.

Nie zamierzał jednak rezygnować z wygodnego lokum i usług służącej, czyli mnie. Oczywiście nie zakładał wierności ze swej strony. Na to nie mogłam się zgodzić, tym bardziej że widziałam, iż Karol, patrząc na to, co się wokół niego dzieje, zachowuje się coraz dziwniej. To ja wniosłam pozew o rozwód i potem musiałam odpierać ataki męża. Ten przy pomocy najdroższych prawników próbował udowodnić, że jestem psychopatką, że zaniedbuję rodzinę, że nie opiekuję się synem.

Przez jakiś czas groziło mi, że to nie ja będę opiekunem prawnym Karola. Wiedziałam jednak, że mój eks nie będzie chciał zajmować się dzieckiem. To był zbyt duży kłopot. I w końcu rozwiedliśmy się – mnie przypadła opieka nad synem, a jego ojciec zniknął na zawsze z naszego życia. Przez pewien czas wszystko było dobrze. Odpoczywaliśmy z Karolem w ciszy domowego ogniska. Ja odzyskiwałam równowagę duchową, syn poczucie bezpieczeństwa. Niestety, jak się okazało, była to cisza przed burzą.

Zaraz potem Karol wszedł w okres dojrzewania i zaczął urządzać karczemne awantury o wszystko i znikać na całe noce. Nie wiem, jak bym to przetrwała, gdybym nie zaprzyjaźniła się z kolegą z biura, któremu mogłam na bieżąco o wszystkim opowiedzieć. On od razu uświadomił mi, że syn ma skłonności autodestrukcyjne, i że on sam musi znaleźć w sobie siły, które powstrzymają go przed lotem ku zagładzie. Ja mogłam tylko prosić go o autorefleksję i nie dawać mu pieniędzy na narkotyki oraz alkohol, które pojawiły się w życiu Karola bardzo szybko. Zwierzałam się też mojej przyjaciółce Basi. Chociaż mieszkała wiele tysięcy kilometrów od Polski, była mi bardzo bliska.

– Zaciśnij zęby i przetrzymaj – radziła Basia. – Czasem z dnia na dzień młody człowiek może oprzytomnieć. Znam takie przypadki – przekonywała mnie.

Karol jednak wcale nie oprzytomniał. Zaczął znikać na dłużej, najpierw na kilka dni, potem na tygodnie

Czasem pojawiał się niespodziewanie, brudny i wygłodzony. Bez słowa szedł do łazienki, a potem do kuchni. Spał non stop przez kilka dni, a potem bez zapowiedzi znikał znowu. Najczęściej z jakimiś co cenniejszymi sprzętami, z elektroniką, czasem ukradł coś z biżuterii. Nawet tego nie zgłaszałam. Czekałam na jakąś zmianę, ale ta nie nadchodziła. Widziałam, że ja dla syna nic nie znaczę. Świat ludzi i emocji zastąpił mu nałóg i wieczne poczucie krzywdy. Kiedy mnie nie ignorował, to wyrzucał mi wszystkie żale.

– To przez ciebie ojciec nas opuścił – mówił na przykład. – Jesteś i byłaś chytrą jędzą! Tata miał rację. Zniszczyłabyś go tak jak mnie, gdyby nie uciekł.

Szczerze mówiąc, po pewnym czasie nawet te bolesne słowa syna przestały na mnie robić wrażenie. Tak jakby chłopak swoim zachowaniem coraz bardziej zwalniał mnie z poczucia odpowiedzialności. Jakby w ogniu nienawiści, którą na mnie kierował, słabła we mnie miłość macierzyńska. To może wydać się dziwaczne, ale coraz częściej patrzyłam na niego z dystansu.

Czasem też na zimno oceniałam swoje postępowanie, i wtedy zdawałam sobie sprawę, że takie relacje matki z synem nie mają sensu. Niszczą nas oboje. I że chyba lepiej przestać utrzymywać tę fikcję, zanim Karol pewnego dnia mnie zabije. Miał bowiem agresywne zachowania i czasem rzucał się na mnie z pięściami, a raz zaczął mnie dusić.

Kiedyś nie rozluźni uścisku. Udusi mnie – myślałam. – Zanim umrze gdzieś na ulicy naćpany, zdąży mnie zabić. Chyba że będę miała szczęście i on umrze pierwszy. Będę się o to modlić – płakałam w duchu.

Po jednej, szczególnie burzliwej awanturze, z której wyszłam ze zdemolowanym mieszkaniem i siniakiem na twarzy, stwierdziłam, że mam dość, że muszę zerwać kontakty z synem. Wykorzystałam jego kilkumiesięczną nieobecność na odświeżenie mieszkania, po czym je sprzedałam. Kupiłam nowe w innej dzielnicy. Zmieniłam numer telefonu komórkowego, założyłam nowy stacjonarny; ten, na który zadzwonił konsul…

Musiałam pójść do psychologa, by uporać się z poczuciem winy, które mnie dręczyło

Przecież nie powinnam była porzucać syna. Po kilkunastu spotkaniach w centrum psychologicznym uświadomiłam sobie, że nie mogę winić siebie za nałóg syna, i że nie mam wpływu na styl bycia dorosłego mężczyzny. Zaczęłam nowe życie, weszłam w nowym z wiązek małżeński – z moim wieloletnim przyjacielem z biura. Żyłam spokojnie i Karol z czasem nawet przestał mi się śnić. Zniknął.

Pojawił się właśnie teraz, gdy ktoś z drugiej półkuli powiedział mi, że mój syn nie żyje.

– Panie konsulu – powiedziałam słabym głosem do słuchawki telefonicznej. – Nie miałam od lat kontaktu z synem. Opuścił dom, jak miał dziewiętnaście lat. Teraz ma prawie trzydzieści. Żył na ulicy. Ja bym go pewnie nawet nie poznała… Skąd wiadomo, że to on? Że to Karol?
– Jakiś czas trwało ustalanie tożsamości i przyczyny śmierci. Jednak teraz już mamy pewność. Pani syn trzy miesiące wcześniej został spisany przez policję. Podczas awantury rodzinnej został zatrzymany, przewieziony na komisariat. Tam go sfotografowano, zdjęto mu odciski palców i pobrano DNA. Dziecku też.
– Jakiemu dziecku?! – zdumienie niemal odjęło mi mowę.
Pani syn miał dziecko. Wtedy, podczas awantury, chodziło właśnie o dziecko. On i jego partnerka wyrywali je sobie z rąk… Zdaje się, że od wielu miesięcy walczyli o opiekę nad maluchem.
– Ja nic nie rozumiem – przerwałam ten zawiły wywód.

O co chodziło? Czy to mój syn nie żyje? Bo to chyba pomyłka

Karol na pewno nie chciałby się zajmować nikim poza sobą, a co dopiero dzieckiem!

– Badania genetyczne wykazały, że jest ojcem – konsul rozwiał moje wątpliwości.

Słuchawka wypadła mi z ręki. Osunęłam się na fotel. Jak to? Jedno piekło się skończyło, a zaczyna się drugie… Kolejne dziecko chorego ojca – i znowu ja mam je wychowywać? A finał będzie zapewne taki jak z Karolem. Nie, ja nie mam siły! Rozmowę z konsulem dokończył już za mnie Roman. Gdy potem podszedł do mnie, ja już byłam w pełnej rozpaczy. Szlochałam i wykrzykiwałam, że prędzej dam się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym, niż będę wychowywać dziecko Karola. Wolę skoczyć z mostu, niż przeżywać wszystko od nowa.

– Karol umarł i ma już spokój, a ja? Dlaczego ja nie mogę mieć spokoju?! – lamentowałam. – Czym zawiniłam panu Bogu, że mnie tak doświadcza?!
– Uspokój się – mąż gładził mnie po ramieniu. – Nie dramatyzuj. Konsul chce, żebyś pojechała i ostatecznie zidentyfikowała Karola. Tam zostanie skremowany i – jeśli chcesz – pochowany. Dziecko jest w ośrodku opiekuńczym, ale matka podjęła starania o uzyskanie opieki nad nim. Nikt od ciebie niczego nie chce poza tym, żebyś ostatni raz spojrzała na swojego syna.
– Mam lecieć przez pół świata, żeby oglądać kogoś, kogo nie widziałam całe lata?!
– No to powiedz konsulowi, że nie lecisz, i po kłopocie.
– I wyjdę na wyrodną matkę, która nie chce pochować syna!

Mąż westchnął zrezygnowany.

– Musisz podjąć decyzję, co chcesz zrobić. Ja tego za ciebie nie uczynię – stwierdził. – Będę z tobą, bo jestem po twojej stronie. Wiem, co przeszłaś, ale ja też mam swoje nerwy. Teraz idę z psem na długi spacer, a ty spokojnie wszystko przemyśl. Jutro zadzwonimy do konsula i mu powiemy, co możemy zrobić, a co nie – powiedział, wziął psa, smycz i wyszedł.

Długo biłam się z myślami. Co powinnam zrobić i co mogę zrobić? – oto były pytania. Po powrocie męża ze spaceru przegadaliśmy niemal całą noc. Postanowiłam, że polecę zidentyfikować syna. To wszystko. Nie stać nas było na dwa bilety, więc będę musiała zrobić to sama. I to mnie naprawdę przerażało. Sama, daleko za granicą, z demonami przeszłości… Nie mówiąc o dziwnej sytuacji z dzieckiem syna. Kamień spadł mi z serca, gdy Roman oświadczył, że mimo wszystko poleci ze mną.

– Trudno, kolejne wakacje spędzimy na działce, ale lecę z tobą. Nie mogę cię zostawić w takiej sytuacji – oświadczył.

Byłam mu bardzo wdzięczna.

Vincent to śliczny, smagły chłopczyk

Podróż, egzotyczne pejzaże – to wszystko było dla mnie niczym. Myślałam tylko o Karolu. Gdy wreszcie zobaczyłam ciało zmarłego, nie miałam żadnych wątpliwości. To był mój syn. Nie wyglądał tak strasznie, jak się obawiałam. Miał tatuaże, zarost, ale nie przypominał kogoś, kto grzebie w śmietnikach. Może jego życie nie było aż tak nędzne, jak myślałam…

Konsul bardzo mi współczuł i zarazem chciał pomóc. Zabrał mnie też do ośrodka, gdzie przebywało dziecko Karola. Skromne mury sierocińca znajdującego się pod opieką zakonnic nie były tak straszne jak w telenowelach. Zwykłe pawilony w zielonym ogrodzie. Dzieci nie sprawiały wrażenia nieszczęśliwych.

– To ten chłopczyk – konsul spojrzał jeszcze raz na trzymane w dłoni zdjęcie i na grupkę dzieci. – Ten, który stoi koło ławki.

Chłopczyk był smagły i bardzo ładny. Zupełnie nie przypominał mojego syna. „A więc to mój wnuk” – pomyślałam pierwszy raz.

– Chce pani z nimi porozmawiać? Służę za tłumacza – zaproponował urzędnik.

Mąż wziął mnie za rękę i podeszliśmy bliżej. Dziecko odwróciło się w naszą stronę, zaciekawione niespodziewanymi gośćmi. Uśmiechnęło się uśmiechem małego Karolka. W ciemnej buzi zielono świeciły oczy identyczne jak mego syna. Serce mi się ścisnęło.

– Może powinniśmy go wziąć? – wyszeptałam do męża.

Nie zdążył odpowiedzieć, bo chłopczyk nagle rozpromienił się i pobiegł szybko w kierunku podjazdu. Do kogoś, kto stał za nami. Odwróciliśmy się. Przed ośrodkiem stała młoda kobieta o ciemnych włosach. Dziecko biegło do niej. Nie miałam wątpliwości. To była jego matka i chłopiec ją kochał. Wpadł w jej ramiona. Widać było, że jest szczęśliwy. Nasz konsul przez chwilę rozmawiał z tą kobietą, potem zostaliśmy jej przedstawieni.

– Ona mówi, że syn pani twierdził, że jest sam na świecie – powiedział konsul. – Najpierw nie chciał mieć dziecka, a potem zaczął o nie walczyć. Raz nawet porwał małego.
– Przykro mi. Mój syn miał trudny charakter… – odrzekłam i poczułam, jak dławią mnie łzy.

Podałam kobiecie wizytówkę, konsul zanotował jej dane. Melody, tak ma na imię moja synowa, jest nauczycielką. Mój wnuk ma na imię Vincent. Będę się za nich modlić, a jeśli będę mogła, kiedyś im pomogę. Chociaż jestem matką Karola, to mam pewność, że będzie im lepiej bez Karola niż z nim. Tak jak mnie. Choć brzmi to okropnie. 

Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy

Redakcja poleca

REKLAMA