„Po nagłej śmierci męża, przyszedł kolejny bolesny cios. Spadek podzielił między syna, mnie i... owoc swojej zdrady”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Początkowo próbowałam zaklinać rzeczywistość i wmawiałam sobie, że Jacek na pewno z tego wyjdzie, że mnie nie zostawi, że lekarze się mylą. Nic z tego. Jacek odszedł, a cały mój świat rozsypał się jak domek z kart”.
/ 15.09.2022 19:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Kiedy półtora roku temu mój mąż trafił do szpitala, miałam nadzieję, że to nic poważnego i szybko wydobrzeje. O tym, że zasłabł i zabrało go pogotowie, powiedziała mi przez telefon jego szefowa. Nie miałam pojęcia, co dokładnie się stało. Natychmiast zwolniłam się z pracy i pojechałam do Jacka.

– Stan męża jest krytyczny – usłyszałam od ordynatora.

Jacek miał zawał. Ciężki i rozległy

Nie mogłam w to uwierzyć, nie byłam gotowa na taką wiadomość. Przecież nigdy nie chorował na serce, zdrowo się odżywiał, w wolnym czasie uprawiał sport, trenował sztuki walki. Nigdy na nic się nie skarżył. Co zatem się stało?

Początkowo próbowałam zaklinać rzeczywistość i wmawiałam sobie, że Jacek na pewno z tego wyjdzie, że mnie nie zostawi, że lekarze się mylą. Nic z tego. Jacek odszedł, a cały mój świat rozsypał się jak domek z kart. Niewiele pamiętam z pierwszych dni po śmierci męża. Pogrążyłam się w jakimś bagnie beznadziei wysysającym ze mnie wszelkie siły.

Pogrzebem zajęli się mój syn i synowa. Mieszkali stosunkowo niedaleko od mnie, więc niby w każdej chwili mogłam się do nich zwrócić o pomoc. I co z tego, skoro kiedy kładłam się spać w pustym mieszkaniu, miałam ochotę wyć z rozpaczy. Aby dojść do siebie i uporządkować sprawy, wzięłam kilka dni wolnego. Pierwszego popołudnia nalałam sobie kieliszek czerwonego wina, kupionego jeszcze przez Jacka, usiadłam przy jego biurku, zapaliłam lampkę.

Łzy kapały do kieliszka, a ja przeglądałam schowane w szafce segregatory z dokumentami. Mnóstwo jakichś kartek, raportów z pracy. Na dnie szuflady znalazłam książkę. Jacek uwielbiał czytać i miał pełne regały. Kiedy żył, znajdowałam książki wszędzie. Czytał nawet leżąc w wannie.

– „Ogniem i mieczem”, tom pierwszy – odczytałam na głos tytuł.

Wzięłam książkę w dłonie i bezwiednie zaczęłam ją kartkować. Nagle spomiędzy stronic wypadła jakaś koperta. Chwilę patrzyłam na nią dziwnie przestraszona. Nie wiedzieć czemu bałam się, że zawartość mi się nie spodoba. Wreszcie podniosłam kopertę drżącymi rękami i wyjęłam ze środka dokument poświadczony przez notariusza. Testament.

Zero ceregieli, współczucia i litości

Testament? Nie miałam pojęcia, że Jacek go sporządził. Nigdy o tym nie wspominał. Wychyliłam duszkiem kieliszek. Czekała mnie długa i ciężka noc. Dlaczego Jacek spisał testament? Przecież nie musiał, nasza sytuacja była oczywista. I raczej nie przeczuwał, że wkrótce umrze, bo dokument został sporządzony ponad trzy lata temu. A zatem, dlaczego to zrobił?

Czytałam dokument przez łzy i nie wierzyłam. Przebiegałam kolejne wersy, cała dygocząc, a litery skakały i zamazywały się przed moimi oczami. Myślałam, że nic gorszego niż śmierć bliskiej osoby nie może mi się przytrafić, a jednak się myliłam. Następnego ranka obudziłam się przemarznięta na podłodze, wśród sterty papierów, które wygarnęłam z biurka, szukając kolejnych rewelacji. Zadzwoniłam do syna.

– Czy ty wiedziałeś, że ojciec zostawił testament?

– Nie. Niby po co? – zdziwił się tak samo, jak ja wczoraj.

– Miał konto oszczędnościowe, na którym są spore pieniądze. Ojciec zapisał ci jedną trzecią zgromadzonej tam kwoty. Pozostałe części są moje i… twojej siostry – dokończyłam.

Całą noc rozmyślałam o tym, czego się dowiedziałam się z testamentu. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że Jacek mnie zdradzał. Nigdy go nie podejrzewałam, ale też nie byłam typem przeczulonej zazdrośnicy. A teraz odkryłam, że całe moje życie było farsą, jednym wielkim kłamstwem.

Nie dość, że cierpiałam po śmierci człowieka, którego kochałam, to jeszcze musiałam przełknąć gorzką wiadomość, że mój ukochany mnie oszukiwał i miał przede mną takie tajemnice jak nieślubne dziecko.

Przepłakałam kolejnych kilka dni. W końcu jednak musiałam się pozbierać, doprowadzić do jako takiego porządku i pojawić się w pracy. Nie miałam kompletnie motywacji. Włożyłam pomiętą marynarkę i nie zrobiłam makijażu. Sekretarka zmierzyła mnie współczującym spojrzeniem i poinformowała, że szefowa czeka w gabinecie. Po kilku dniach nieobecności byłam na to przygotowana. Pewnie ma dla mnie mnóstwo roboty, i to na wczoraj.

– Jak się trzymasz? – spytała, kiedy weszłam i zwaliłam się bezwładnie na krzesło.

– Jak widać – odparłam szczerze. – Ale nie pocieszaj mnie, bo całkiem się rozkleję – poprosiłam.

Nie chciałam żadnych ceregieli, współczucia ani litości. Niech już powie, co ma do powiedzenia, i pozwoli mi wrócić do pracy. Po kilku dniach wolnego spodziewałam się nawału pracy. I dobrze, bo musiałam czymś zająć ręce i głowę.

– Nie chciałabym cię dobijać… – zaczęła szefowa, stukając nerwowo długopisem o biurko.

– Ale? – ponagliłam ją, pełna najgorszych przeczuć.

– Jestem zmuszona zredukować liczbę etatów. To zarządzenie dyrekcji, sama rozumiesz. Firma jest w fatalnej kondycji – powiedziała, nie patrząc mi w oczy. – Wiem, że jesteś w żałobie, ale bardzo mi przykro, nie mogę kierować się litością. Z waszej trójki ty pracujesz najkrócej. Muszę być uczciwa w stosunku do ludzi.

Rozumiałam jej rację, ale co z tego?

Sama nie wiedziałam, co czuję, chyba byłam w szoku. Nic nie powiedziałam. Po prostu bez słowa wyszłam. A właściwie wybiegłam z biura i z budynku. Musiałam natychmiast zaczerpnąć świeżego powietrza. Do domu wróciłam taksówką. Boże, to się nie dzieje naprawdę, myślałam. Mało mi już życie dowaliło? W ciągu kilka dni straciłam prawie wszystko. I co ja teraz zrobię? Za co będę żyć?

Wtedy przypomniałam sobie o testamencie i oszczędnościach Jacka. Należało skontaktować się z tajemniczą spadkobierczynią mojego męża. Musiałam oddać jej należną część spadku, a przy okazji chciałam dowiedzieć się prawdy. Tylko czy dam radę? Z trudem wytrzymywałam napór coraz okropniejszej rzeczywistości, więc czy znajdę w sobie dość siły, by stanąć twarzą w twarz z tą kobietą?

– Nie płacz, mamo. Ja się tym zajmę – obiecał Michał. – Skup się na sobie. Musisz wziąć się w garść i myśleć pozytywnie. Jutro zawiozę cię do urzędu pracy, zarejestrujesz się i dostaniesz zasiłek. Od czegoś trzeba zacząć.

Zacząć? Dla mnie wszystko się skończyło, a nie zaczynało. Wiedziałam jednak, że mój syn ma rację. Muszę zmierzyć się ze światem, który dalej się obracał, choć mnie się wydawało, że nastąpił jego koniec.

Zarejestrowałam się jako bezrobotna i, choć nie miałam wielkich nadziei, że znajdą mi pracę, to przynajmniej przyznano mi zasiłek. Upokarzająca sytuacja, ale nie ja pierwsza i nie ostatnia, prawda? Od razu po powrocie do domu włączyłam komputer i napisałam CV.

Wieczorem odwiedziła mnie synowa, przyniosła ze sobą czasopisma. Opowiadała mi o planach związanych z szydełkowaniem, haftowaniem, dzierganiem na drutach. Mówiła, że teraz modne są dzianiny, zwłaszcza te robione ręcznie, od szalików po narzuty.

Ja już nie płakałam. Nie umiałam

– Największym hitem mogą być skarpetki na meble, znaczy na nóżki. No wie mama, krzeseł, taboretów, foteli. Te filcowe podkładki są do bani, odklejają się, gubią. Widziałam takie skarpetki w necie, w jakimś niemieckim sklepie wysyłkowym. W Polsce czegoś takiego nie znalazłam, więc wstrzeliłabym się w niszę rynkową…

Słuchałam Tereski wyłącznie przez grzeczność. Widziałam, że się ekscytuje, że myśli o założeniu własnego biznesu i że opowiada mi to wszystko, by choć trochę rozproszyć moje czarne myśli. Jednak nie potrafiłam wykrzesać z siebie zainteresowania.

Wkrótce przestałam się interesować czymkolwiek. Istniały tylko mój ból, moje niekończące się cierpienie i powtarzane na okrągło pytanie: dlaczego? Chciałam wiedzieć, dlaczego mój mąż kłamał, dlaczego mnie oszukiwał i czy w ogóle mnie kochał? Ale umarli nie udzielają odpowiedzi.

Jeśli ktoś coś wiedział, to jedynie tamta kobieta. Ale gdybym w takim stanie ducha miała załatwiać sprawę ze spadkiem, nie dałabym rady. Na szczęście zajmował się tym Michał. Dziewczyna i jej matka mieszkały w mieście na drugim końcu Polski, ale w kopercie znajdował się numer telefonu. Zanim Michał zadzwonił, kilkakrotnie pytał mnie, czy chcę być przy rozmowie.

Chciałam. Ufałam synowi, ale obawiałam się, że dla mojego dobra coś przede mną zatai. A ja musiałam znać prawdę. Przynajmniej tyle mi się należało od Jacka, skoro całe życie ukrywał coś tak istotnego. Serce tłukło mi się w piersi, a w ustach wyschło tak, że nie potrafiłabym wydusić z siebie słowa. Po czwartym sygnale ktoś odebrał.
Michał zaczął naświetlać sprawę, a kiedy skończył, w słuchawce zapadła cisza. Po chwili rozległ się szloch. Kobieta nie miała o nas pojęcia, o tym, że Jacek ma rodzinę– żonę i syna. Nigdy jej tego nie powiedział.

Podobno przyjeżdżał każdego roku przed świętami, na urodziny córki i we wszystkie ważne dla niej dni, a także gdy chorowała albo przygotowywała się do egzaminów maturalnych i na studia. Regularnie płacił alimenty. Był dobrym ojcem, chociaż nie widywał córki zbyt często.

Kasia urodziła się dwa lata przed Michałem, a wtedy byliśmy już z Jackiem małżeństwem. Wcześnie wyszłam za mąż i krótko po ślubie mój młody mąż musiał iść do wojska w mieście na drugim końcu Polski.

Gdy to sobie uświadomiłam, serce rozpadło mi się na tysiąc kawałków. A gdy zobaczyłam, że po policzku syna spłynęła łza, moje serce pękło jeszcze raz, na milion cząstek. Ja już nie płakałam. Nie umiałam.

Po tej rozmowie załamałam się do reszty

Nie miałam siły szukać pracy, wszystkie CV, które wydrukowałam, leżały na biurku nietknięte. W ciągu kolejnych dni i nocy opróżniłam prawie cały zapas wina. Nie jadłam, nie kąpałam się, niemal na spałam, tylko piłam i pogrążałam się w żalu.

Aż… tęsknota za mężem przerodziła się w złość, a resztki nadziei na powrót do normalnego życia w chęć skończenia ze sobą. Gdy przestałam odbierać telefony od dzieci, odpisując tylko zdawkowo na esemesy, żeby się nie martwili, zjawiła się u mnie synowa. Pierwsze, co zrobiła, to odsłoniła zasłony i otworzyła okna na oścież.

– Mamo! Tak nie może być. Musisz się otrząsnąć, masz dla kogo żyć!

Podeszła i złapała mnie za ramiona. Patrzyła mi prosto w oczy, a ja czułam, jak płoną mi policzki. Wstydziłam się, że ogląda mnie w takim stanie.

– Michał zapisał cię do lekarza. Weź prysznic, zjedz coś. Wrócę za dwie godziny i cię zawiozę, jasne?

Kiwnęłam głową. Trzy godziny później siedziałam już w samochodzie.

– Zawieź mnie na cmentarz, proszę – zwróciłam się do Teresy, gdy usiadła za kierownicą auta.

Nie byłam na grobie Jacka od pogrzebu. Czułam potrzebę, by w końcu tam pójść, usiąść na ławeczce i spróbować nie tyle zrozumieć, co zaakceptować przeszłość. Siedziałam i starałam się nie myśleć, nie analizować, nie szukać winy w sobie ani nie obwiniać kogoś, kto nie mógł się już bronić. Pozwoliłam, by żal, gorycz, złość spłynęły do ziemi. Nie uwolniłam się od tych emocji całkowicie, ale jednak poczułam znaczną ulgę i względny spokój.

Życie lubi zaskakiwać. Miło i niemiło…

Następnego dnia wzięłam pierwszą dawkę leków. Po kilku tygodniach zaczęłam w miarę normalnie funkcjonować, mogłam umyć się, przygotować sobie coś do jedzenia, a czasami nawet obejrzeć telewizję. Syn i synowa zaglądali do mnie praktycznie codziennie, choćby na chwilę. Nieważne, czy z troski, czy ze strachu, grunt, że mnie wspierali.

Pewnego dnia Teresa znowu przyniosła czasopisma dotyczące robótek ręcznych. Tym razem z ciekawością je przeglądałam. Bardzo długo i szczerze rozmawiałyśmy, a synowa wyznała, że Michał zamierza przeznaczyć swoją część spadku na spełnienie jej marzeń o własnej pracowni. Na koniec spytała, czy nie mam nic przeciwko temu.

– Ależ skąd! Wręcz przeciwnie! – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i pomyślałam, że gdy znajdę pracę, też oddam jej swoją część, by mogła rozwinąć skrzydła. W końcu tyle dla mnie razem zrobili.

– Michał opowiadał kiedyś, że mama przed laty całkiem sprawnie dziergała. Twoje swetry to ponoć były istne dzieła sztuki – zagaiła.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie wychowawczyni Michała ze szkoły, która na wywiadówkach pytała mnie, jak zrobiłam ten czy inny ścieg.

– Może razem popracujemy, co?

Spojrzałam na nią zaskoczona, ale nie zastanawiałam się długo. Bo dlaczego nie? Nie miałam nic do stracenia poza przeklętym spadkiem po niewiernym mężu. Poza tym naprawdę potrafiłam dziergać. Jednak nie sądziłam, że ta umiejętność jeszcze kiedyś mi się przyda. Nie w czasach, gdy ciuchy można kupić za dychę w spożywczym dyskoncie.

Ale może właśnie w takich czasach jeszcze bardziej liczy się oryginalność? Jedno jest pewne: życie lubi zaskakiwać. Miło i niemiło. Nadal biorę leki, nadal uczęszczam na terapię, bo depresja nie mija jak katar. Pomagam synowej w pracy i sprawie mi to mnóstwo radości.

Mój syn poznaje swoją siostrę

Bał się, że będę przeciwna, że poczuję się po raz kolejny zdradzona, ale tak jak ja chciałam poznać prawdę o Jacku, tak on chciał poznać bliżej poznać Kasię. Miał do tego prawo. Jacek zawinił również wobec nich. Przez niego brat i siostra poznali się dopiero jako dorośli ludzie.

Nie wiem, czy to wina jego tchórzostwa czy chciwości. Nie wiem, czy został ze mną z obowiązku, czy z miłości. Nie wiem, czy nasze małżeństwo rozpadłoby się, gdyby wyznał mi prawdę, czy umiałabym mu wybaczyć i jego dzieci nie wychowywałby się, nie znając siebie nawzajem. Nie wiem wielu rzeczy i już się nie dowiem.

Umarli nie zdradzają swoich tajemnic. I tego nigdy mu nie wybaczę – że umarł i już niczego się nie dowiem.

Czytaj także:
„Żonę zdradziłem po raz pierwszy w podróży poślubnej. Potem były kolejne zdrady... Gdy odchodziła, kazała mi się leczyć”
„Mąż z dnia na dzień wyrzucił mnie z domu z dziećmi. Nie przejmował się, że mieszkamy w ruderze do gruntownego remontu”
„Toksyczna teściowa zaszczuła mi żonę. Alicja to piękna i mądra kobieta, a przez matkę nie ma za grosz pewności siebie”

Redakcja poleca

REKLAMA