Mam 40 lat i jestem seksoholikiem… Tym zdaniem zaczynam co tydzień swoją terapię. Od miesiąca chodzę na spotkania i za każdym razem przed grupą otwieram się i opowiadam o swoim problemie. I o sukcesach, ale tych, jak na razie, jest niewiele. Słucham wyznań osób, które w SA (Anonimowi Seksoholicy) są już od jakiegoś czasu i mają na swoim koncie mniejsze lub większe zwycięstwa. Mam nadzieję, że i ja wreszcie będę mógł się pochwalić swoimi osiągnięciami. Słucham też tych, którzy przyszli po raz pierwszy i są jeszcze bardziej zagubieni niż ja. Ale czy to wszystko mi pomaga?
Na pewno sukcesem jest to, że wiem, że mam problem. I że chcę z tym coś zrobić. Chociaż zajęło mi to wiele czasu, i niestety, zdążyłem zepsuć mnóstwo spraw.
Ot, jestem kochliwy. Co w tym złego?
Długo nie rozumiałem, że coś jest ze mną nie tak. Owszem, szalałem za kobietami, podobały mi się i z prawie każdą, którą poznawałem, chciałem się kochać. I wcale nie dlatego, by ją tylko zdobyć – nie, ja naprawdę co rusz byłem zakochany! A w każdym razie, tak mi się wtedy wydawało…
Kiedy byłem młody, pod koniec szkoły i na studiach, w ogóle nie widziałem problemu. Poznawałem jakąś dziewczynę, zakochiwałem się, po jakimś czasie szliśmy do łóżka – i potem się rozstawaliśmy. Fakt, że to ja zazwyczaj inicjowałem zarówno seks, jak i rozstanie. Ale nie widziałem w tym niczego dziwnego! W końcu, jako młody ogier, chciałem posiąść piękną kobietę. A że potem okazywało się, że to była pomyłka? Dopiero wchodziłem w dorosłe życie, miałem prawo szukać, błądzić, próbować.
Wreszcie musiało stać się to, co się stało – jedna z moich dziewczyn zaszła w ciążę. Dowiedziałem się o tym w momencie, gdy właśnie podejmowałem decyzję o rozstaniu. Ale pomimo swojego luzackiego podejścia do życia i do miłości, głupio mi było ją zostawić. Pomyślałem, że może to jest przeznaczenie, że powinniśmy być ze sobą. No i wzięliśmy ślub.
Żeby wszystko było jasne, ja naprawdę myślałem, że ją pokocham, że fakt bycia ojcem mnie zmieni, że spoważnieję. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jestem chory. Niestety, wytrzymałem w wierności zaledwie dwa tygodnie. Pojechaliśmy w podróż poślubną i na tym wyjeździe zdradziłem swoją świeżo poślubioną żonę pierwszy raz. Ale czy mogłem się oprzeć ognistej młodej Hiszpance, która wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że się jej podobam?
Anka, znaczy moja żona, oczywiście nic o tym nie wiedziała. Nie najlepiej się czuła, była w czwartym miesiącu ciąży i wieczory spędzała zazwyczaj w łóżku. Była na tyle tolerancyjna, że pozwalała mi iść na drinka samemu. Ona więc spała, a ja… No cóż, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Kolejny raz zdarzył się tydzień po powrocie do domu. Byłem na imprezie firmowej i wpadła mi w oko jedna z kelnerek obsługujących przyjęcie…
Prawdę mówiąc, nie jestem w stanie określić, ile razy zdradziłem Ankę. 100? 200? Właściwie nie było tygodnia, żeby nie trafiła się jakaś okazja. Nie o to chodzi, że taki ze mnie przystojniak i kobiety na mnie lecą. Nie, ja po prostu jestem kochliwy. Widziałem jakąś kobietę, podobała mi się i zwyczajnie musiałem ją zaliczyć. Bo właśnie o to chodziło. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to nie ma nic wspólnego z miłością. Tym bardziej że gdy już rozładowałem napięcie, dostałem to, co chciałem, bez skrupułów odchodziłem.
Moja żona zachowała się z klasą
Wiem, to okrutne, ale inaczej nie potrafiłem. Mniej więcej w drugim roku małżeństwa dotarło do mnie, że to, co robię, jest silniejsze ode mnie. Bo ja naprawdę nie chciałem zdradzać Anki! Ba, za każdym razem miałem z tego powodu wyrzuty sumienia. Tyle że krótko – do kolejnego razu…
Oczywiście, Anka wreszcie zorientowała się, że ją zdradzam. Raz zrobiła awanturę, za drugim razem wyprowadziła się z dzieckiem do swojej mamy na dwa tygodnie. Za trzecim razem złożyła pozew o rozwód.
– Nie potrafię tak żyć – powiedziała, płacząc i pakując się. – Kocham cię, ale zrozumiałam, że ty zawsze będziesz mnie zdradzać.
– Ale ja tego wcale nie chciałem – broniłem się. – Poza tym ja do nich nic nie czułem. To był tylko seks.
– Wiem – powiedziała, wycierając nos. A potem spojrzała mi w oczy.
– Ty jesteś chory. Mówiłam ci to. Problem polega na tym, że tego nie rozumiesz. Gdybyś rozumiał i się leczył, może moglibyśmy być razem.
– To daj mi szansę – powiedziałem, patrząc, jak mieszkanie pustoszeje. – Nie zabieraj mi córki, rodziny.
– Ja ci nikogo nie zabieram – pokręciła głową. – Ale muszę o nas zadbać. Ty tego nie zrobisz. Nie chodzi o pieniądze – machnęła ręką, gdy już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć. – Chodzi o stworzenie domu. Chcesz szansy? Właśnie ci ją daję. Odchodzę, a ty masz czas na leczenie.
Muszę przyznać, że Anka zachowała się z klasą. Nigdy nie broniła mi kontaktów z Malwinką i zawsze znajdowała dla mnie czas. Po rozwodzie stała się kimś w rodzaju przyjaciółki. Ten układ był dla mnie lepszy. Nie straciłem bliskich osób, a jednocześnie byłem wolny. Ona na pewno inaczej to odbierała, chociaż nigdy nie dała mi odczuć, jak bardzo cierpi.
Muszę wreszcie coś z tym zrobić
To właśnie Anka namówiła mnie na tę terapię. Nie wiem, skąd wiedziała, że nadal „zaliczam” panienki. Przecież nigdy jej o tym nie opowiadałem! A mimo to pewnego dnia zapytała:
– Ty nie chodzisz na żadną terapię?
– Na jaką terapię? – spojrzałem na nią zdziwiony.
– No przecież masz problem – powiedziała, patrząc na mnie z politowaniem. – Myślałam, że dojrzejesz do tego, żeby to jakoś rozwiązać.
Nie kontynuowaliśmy tematu, bo jakoś głupio było mi o tym gadać. Ale zasiała we mnie ziarno niepewności. Bo ja, choć nadal podrywałem, jak to się mówi, wszystko co na drzewo nie ucieka, to nie było mi z tym dobrze. Poznałem setki kobiet. Niektóre, tak jak ja, robiły to dla sportu. Inne liczyły na coś więcej i takie rozstania były dla mnie trudne. Nie jestem zimnym draniem, było mi żal tych kobiet. Ale chęć zdobycia kolejnej była silniejsza niż ludzkie uczucia.
Anka jeszcze kilka razy pytała, czy się leczę. A potem dała mi kontakt do tego stowarzyszenia. Zadzwoniłem dopiero po kilku miesiącach. Poszedłem na spotkanie. Dowiedziałem się, na czym polega terapia. Łatwo nie jest – podstawowym warunkiem jest całkowita abstynencja. Jak u alkoholika. Walczę, próbuję. Czasami są dłuższe chwile, gdy wygrywam ze swoją chucią. Ale często się poddaję.
Wiem jedno – jeżeli chcę mieć normalne relacje z byłą żoną, z córką, ze swoją rodziną, wreszcie sam ze sobą, to muszę się leczyć. Dotarło do mnie, że jestem chory, i że potrzebuję pomocy. Że to jest uzależnienie i jak każde inne, prędzej czy później, doprowadzi do upadku. Dlatego jutro znowu idę na spotkanie. I znowu powiem:
– Mam czterdzieści lat i jestem seksoholikiem…
Czytaj także:
„Postanowiłem utemperować biurową sprzątaczkę, bo była pyskata i bezczelna. Nie wiedziałem, że rozmawiam z... przyszłą żoną”
„Gdy wróciłam do pracy po porodzie, otrzymałam wypowiedzenie, a zaraz po mnie mąż. Żadnej pensji i małe dziecko w domu”
„Moja dziewczyna uwiodła ordynatora, żebym mógł zrobić karierę medyczną. Miałem 2 wyjścia: rzucić ją albo wziąć ją za żonę”